Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fort, którą zabijają w tej chwili. Czy pojmujesz więc, hrabio, co się teraz dziać musi w mem sercu. Kocham ją i zapytuję teraz Boga i ciebie, czy i jakim sposobem możnaby ją ocalić?
Monte Christo, po usłyszeniu tych słów, wydał z siebie ni to krzyk, ni to jęk, który nie miał w sobie nic ludzkiego.
— Nieszczęsny! — zawołał — kochasz córkę przeklętego pokolenia!
Nigdy nikt nie widział chyba podobnego wyrazu cierpienia na twarzy, niczyje oko napewno nigdy nie rozbłysło tak straszliwym płomieniem... Widać było, że jeszcze nigdy żaden obraz nie wstrząsnął tak jego jestestwem.
Morrel cofnął się strwożony.
Monte Christo, po tym wybuchu, zamknął oczy, jakby był olśniony błyskawicami. Skupił się, stężał, zebrał całą swą moc i wolę, wzruszenie ucichło w nim zwolna.
Nareszcie podniósł w górę oczy pobladłe z cierpienia.
— Patrzaj — rzekł głosem prawie spokojnym już — patrzajże, drogi przyjacielu, jak Bóg łamać i giąć potrafi najsilniejszą choćby wolę. Ja, który przyglądałem się zdala i obojętnie całemu temu dramatowi, ja, który jak zły duch uśmiechałem się tylko, patrząc na najpotworniejsze choćby czyny ludzi — zaznałem teraz, co to jest ukąszenie żmiji w samo serce.
Morrel jęczał tylko głucho.
— Lecz już dosyć tego — rzekł hrabia swym dawniejszym już, mocarnym głosem — dosyć tych łkań niewieścich i niemęskich żalów. Bądźmy znów mężni, silni, gotowi do walki, wyczekujący na zwycięstwo. A ty, Morrelu, miej nadzieję, bo jestem z tobą, czuwam nad twojem szczęściem. I słuchaj, co ci powiem: teraz jest dwunasta, jeżeli Walentyna nie umarła dotąd, to żyć będzie. Mówię to z całą pewnością, a wierzaj, że się nie mylę. Dziękuj Bogu, że mnie zastałeś w domu, bo gdybym zaczął działaś wieczorem dopiero, byłoby już z pewnością zapóźno.
— A czyż ja mogę wiedzieć, czy żyje? — zawołał Morrel z rozpaczą — gdym odchodził, była umierająca.