Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w gabinecie. Gdy mu zameldowano Morrela, zerwał się natychmiast od biurka i pobiegł na jego spotkanie z wyciągniętemi rękoma i zapytaniem na ustach.
— Co się stało, Maksymiljanie? Jakiż jesteś blady! Czy w domu u was zdarzyło się jakie nieszczęście?
— Nie przypuszczam, by tam coś złego stać się mogło. Nie byłem zresztą u siostry. Przychodzę z domu, pod dachem którego zdaje się gościć śmierć i dlatego przybiegłem do ciebie, hrabio.
— Z domu Morcefów przybywasz. Cóż tam robiłeś?
— Ależ ja byłem zupełnie gdzieindziej.
— Jenerał zastrzelił się przed chwilą. Nie jest to jednak żadne nieszczęście, ani dla jego żony, ani też dla syna. Lepiej, ażeby taki mąż i ojciec nie żył, niż miał żyć zniesławiony.
— Biedna hrabina, biedny Albert! Lecz, hrabio, ja nie mogę użalać się nad losem innych, gdy we mnie grom uderzył. Przybyłem, by cię błagać o pomoc.
— Wszystko uczynię, co będzie w mej mocy. Mów.
— Nie wiem, czy mi wolno odkryć tę tajemnicę — rzekł z wahaniem Morrel. — Przeklęty to dom, do którego chcę cię wprowadzić, ażebyś dał mu ratunek. Już trzy ofiary padły z ręki niewidzialnego mordercy, a teraz zginąć ma czwarta.
— Wiem, o jakim domu mówisz, że tak jest, udowodnię ci to, wymieniając imiona ofiar. Zginęli więc: pan Saint Meran, jego żona i wreszcie stary Wawrzyniec. Ale jest to rodzina Atrydów; Bóg ich skazał na zagładę i wszyscy muszą zginąć. Teraz przyszła kolei na Noirtiera lub na pannę Walentynę, czy nie tak?
— Więc ty, hrabio, wiedziałeś o tem? — zawołał Morrel z takiem uniesieniem rozpaczy, iż Monte Christo, którego nie wzruszyłoby runięcie nieba, teraz zadrżał — wiedziałeś, że ona ma umrzeć, aczkolwiek ja ją kocham więcej, niż duszę własną!
— Ty ją kochasz? o Boże! — zawołał Monte Christo, zrywając się na nogi.
— Kocham ją do szaleństwa, kocham tak, że wszystką krew przelałbym za jednę łzę jej oka. Kocham Walentynę de Ville-