Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

potrafi... ale boję się. Gdyby się ksiądz dowiedział, dałby mi ducha. Powiada on na ten przykład, że nie chrześcijańska to i nie katolicka rzecz w zamówienie i odczynienie wierzyć... Juści prawda, bo prawda. At! cóż mi tam! Nie brat mi on, nie swat, ani nie żona... cóż się mam za nim rozbijać, kiedy nawet dobrego słowa nie da. Niech go Bóg miłosierny poratuje...
Pypeć szedł w las, coraz dalej i dalej; zatrzymał się nad bagnem: żaby przestraszone odgłosem jego kroków skakały z brzega i kryły się w mętnej, prawie czarnej wodzie.
— Żaba, psia wełna! — półgłosem mówił Pypeć, — bojące stworzenie. Żaba! niech ją psi zjedzą... Szedł sobie zając i markotny był, psia wełna i płakał... płakał... a juści tak, bo go mankolija zdjęła, jako marny jest zajęcowy los. Żadne stworzenie nie boi się zająca, a on się psia wełna boi każdego stworzenia. Aż przyszedł zajęczysko nad rzekę według tego zmartwienia i tak sobie gadał: — Utopię się, psia wełna, i skutek! Na mnie człowiek, na mnie pies, i lis, i wilk, i jastrząb, i sowa. Utopię się... Chce buchnąć se w wodę... a tu żaby kic! kic! plusk! plusk... ze strachu przed onym zającem. Hardość go wielka zdjęła, że i jego się boją, i już się nie topił. Chodził se po lesie, łeb zadarł, wąsami ruszał i precz żaby straszył nad bagnami... aż trafili go psi i zjedli w onej hardości... Joel! cyganie ty! Daj gorzałki. Płaciłem ci dość, teraz możesz dać i bez pieniędzy...
Poszedł dalej; zapomniał o zającu, o Joelu, o wszystkiem, szedł z rękami wyciągniętemi naprzód,