Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak człowiek, który w ciemności szuka. A jeszcze ciemno nie było, szarzało dopiero w lesie.
Znów zatrzymał się, siły go opadły, usiadł pod drzewem.
— Było, było, — mówił, — morgów dwadzieścia i jeden, a znowu cztery morgi lasu, co za serwitut, a przykupiłem z pięć, toby się zebrała cała włóka. Cała włóka, psia wełna. Pypeć pan! pan Pypeć, bogacz Pypeć... Jeno we łbie huczy a huczy... A tamten psia wełna dogaduje, doradza, precz gada: masz ty Wincenty postronek? masz Wincenty postronek? Dyć mam, opasany nim jestem... A on znów dogaduje: a widziałeś ty ten dąbek przy drodze, koło biedrzańskiej granicy? dobry dąbek! A dobry, co ma zaś niedobry być. Dąbek na słupek samo prawie... Dąbek, at! czy dąbek, czy grusza — jeden skutek... Trzeba iść do onego dąbka... Oj nieszczęście moje, nieszczęście; w piersiach ogień, we łbie huk. Przed oczami raz jasność, raz ciemność... jakieści robaki i zwierzęta fruwają w powietrzu... jakieści muchy po drzewach łażą. Zasłonię oczy, a przecie widzę to plugastwo, tańcuje ono koło mnie i skacze...
Przy dróżce granicznej krzyż stał — blask księżyca padał na niego.
Pypeć patrzał długo... patrzał osłupiałym wzrokiem, nareszcie płaczem wybuchnął i na kolana padł.
— Chryste Jezu! — zmiłuj się nademną! — zawołał. — Boże miłosierny! byłem gospodarzem na swojem dziedzictwie, a dziś przez niegodziwość dzieci poniewieram się oto... i chodzę bez pamięci... jako