Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a może i zaprzedali całkiem. Pamiętacie, Wincenty, parę lat temu wieczór, jako wam mówiłem i radziłem, żebyście choć czasem do kościoła zajrzeli...
— A juści, będę ci chodził do kościoła, w takiej sukmanie obdartej.
— Pan Jezus, na ten przykład, na odzienie nie patrzy.
— Może i nie patrzy, ale ludzie, psia wełna, ludzie wytrzeszczają ślepie i zaraz biorą człowieka na języki. Śmieją się.
— To niech się śmieją. Wy na to nie pytajcie.
Pypeć podniósł się, oparł o drzewo i patrzał na dziada błędnemi oczyma.
— Ja wam jeszcze i teraz powtarzam, — rzekł Grzędzikowski, — jako na ten przykład, czas się opamiętać... bo ani się obejrzycie, jak was złe porwie, jak swoje. Pójdźcie do wody, umyjcie się, pójdźcie do córki, niech da wam czyste obleczenie i niech weźmie nożyce i obetnie wam, na ten przykład, kołtuny, żebyście byli podobni do ludzi. Przeżegnajcie się, pacierz zmówcie, to was złe odstąpi... nie będzie miało mocy nad wami, nie będzie was wodziło po polach, ani po lasach. Tfy! na ten przykład, Wincenty, takeście się dali opętać, że już nawet z drzewami rozmawiacie, a podobno i z bydłem. Słuchajcie mnie, jako wam dobrze życzę.
— I co mam robić?
— Ha! choćby sakwy sobie uszyć, żółwiową skorupkę do garści wziąć i przed kościołem siadać.