Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O dzieci! dzieci! żeby was... zaraz oto, jenom się odezwał, powyjeżdżaliście het z gębami, bez żadnego pomiarkowania. Toć przecie godziłoby się, na to mówiący, ojcowskiego poradzenia posłuchać.
— A nie bronimy ojcu, — rzekła Nastka, — niech ojciec radzą; nie mają teraz ojciec nic do roboty, niech siedzą sobie w ciepłości i radzą — a zaś nasza wola będzie słuchać, albo nie słuchać...
— Taka ty, jak i twoi bracia.
— Niech ojciec nie dogadują, — odezwał się Florek, — niech ojciec lepiej piją, skoro mają co, a do naszych interesów niech się nie wtrącają.
— Najgorszy interes jest — odezwał się Joel, — jak się familja kłóci, to już największa zawziętość. Dajcie pokój Wincenty, zrobiliście podział dobrowolnie... Kto wam kazał?
— Zrobiłem, bom był głupi.
— Aj, aj, bardzo starą historję opowiadacie, mój Wincenty. Ja nie słyszałem jeszcze, żeby kto powiedział sam na siebie, że jest głupi. Każdy tylko był głupi. Pijak, jak wytrzeźwieje, powiada, że był głupi, kiedy pił; — ten, co zgubi pieniądze, mówi, że był głupi, kiedy nie pilnował. Wincenty powiada, że był głupi, jak robił zapis. Ny, każdy głupi był!... ale jak był głupi, to mu się zdawało, że jest mądry. Aj waj! jaki mądry!
— Tedy prawda, — odezwał się Grzędzikowski, — nawet, na ten przykład, oto izraelitowie, niby sta-