Strona:Karolina Szaniawska - Kartka z duszy matczynej.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   23   —

ztąd, ja się boję, — ledwie się powstrzymałam, by tego nie spełnić. Wróciłam do domu bardzo smutna, na samą siebie rozżalona o srogość.
Żal mój nie ustąpił, gdy w kilka godzin później, przyszedłszy po dziecko, znalazłam je wesołem, zaprzyjaźnionem z kolegami, a tak pewnem siebie, że wołało:
— Nie trzeba mnie prowadzić, mamo — ja mężczyzna sam pójdę i sam wrócę. ...patrzałam przerażona i bezradna, gdy wyszedł uśmiechnięty. Zdawało mi się, że pęka nić serdeczna, łącząca nasze dusze.
A potem były chwile, w których czułam, że klucz od jego duszy się zatracił, żem go zgubiła i nie wiem, czy znajdę kiedykolwiek. Chwile te powtarzały się coraz częściej i trwały coraz dłużej, w miarę gdy syn mój rósł i mężniał. Czytałam w jego oczach pobłażliwość — zamiast ufności dziecięcej — powątpiewania młodzieniaszka, a czasem bunt jawny przeciw wierzeniom moim.
Świat zabierał mi dziecię — z brutalstwem siły żywiołowej, która wszystko na drodze swojej łamie, wyrywał mi je z duszy. Dawał mu naukę, zbroił do walki o byt, a więc niby uposażał, lecz dla mnie ubożył, pozbawiając skarbów miłości wypielęgnowanych moją ręką. Józio stał się szyderczy i nieufny, uwierzył w siłę, uczucie zwał słabością. Na wyżyny piął się mozolnie, aby coś posiąść, co nie było ani szczęściem, ani sławą, ani nawet władzą, a zwało się — użyciem. Te dążenia obce stanęły między nami i rozdzieliły nas. Szliśmy obok siebie lecz nie razem, nie jak dotąd ręka w rękę.
Patrzyłam w oczy mego syna, ale w tych oczach nie umiałam teraz czytać; płonął w nich ogień, nie ten co ogrzewa i podtrzymuje życie, lecz jak łuna pożaru straszny. Słuchałam z uwagą gdy mówił, lecz nie dużo rozumiałam; w każdym wyrazie drgał sceptycyzm i szyderstwo — dźwięki puste dla mnie i beztreściwe. Wreszcie spojrzenie Józia straciło zupełnie swą przejrzystość; mąciły je jakieś błędne fale, czasem chwilowo, a czasem na dłużej. Chłopiec zamyślał się i bladł, unikając mego wzroku jak winowajca, któremu wzrok sędziego cięży. Pytania sprawiały mu przykrość, uciekał, a wróciwszy milczał. Że pracował wówczas i uczył się nad miarę, policzyłam drażliwość na karb znużenia umysłowego. Siłą woli skłoniłam niepokój, gnębiący mnie przewidywaniem Bóg wie jakich nieszczęść i katastrof.


∗                                        ∗