Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jęli już swoje kajuty. Wszystko było gotowe do odpłynięcia.
Dnia 21 grudnia o 8-ej godzinie wieczorem korweta, żegnana przez całą ludność San Francisco, wypłynęła na morze spokojne, przy wietrze północno-wschodnim i dość przejmującem zimnie.
Natężono parę do najwyższego stopnia ciśnienia, a śruba w ruch wprawiona szybko uniosła z przystani Susquehannę.
Nie będziemy powtarzali rozmowy na pokładzie statku, toczącej się pomiędzy oficerami, majtkami i podróżnymi. Wszyscy jedną tylko zajęci byli myślą; wszystkie serca jednakiem biły wzruszeniem. Ale gdy spieszono na pomoc, — cóż robił wtedy Barbicane i jego towarzysze? — co się z nimi działo?
Nikt o tem wiedzieć nie mógł. Zdawałoby się, iż nie posiadali żadnego środka ocalenia. Zatopieni w Oceanie, prawie w głębokość dwóch mil, musieli pozostać w tem metalowem więzieniu.
Dnia 23 grudnia o ósmej godzinie zrana korweta powinna była stanąć na miejscu. Lecz do południa czekać było potrzeba, aby się zoryentować z pozycyą, gdyż nie spostrzeżono dotąd kłody drzewa, do której przywiązano uciętą linę.