Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka pracuje.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wędrowcy podziękowali, szepnęli coś jeszcze i wydobyli z kieszeni różańce. Ostatni chromał i przystawał od czasu do czasu. Ma widocznie groch w buciku, chcąc grzechy odpokutować, pokiwała głową staruszka. Jej badawczy wzrok poszybował w stronę fabryki, w stronę niezliczonych ilości okien. Na ten temat nikt jej nie przekona. Te budynki fabryczne nic dobrego nie przynoszą światu! Stanowczo nawet sprowadzają nieszczęście na ludzi. Jasny płomień rozpalił się w duszy babci. Monety brzęczą. Otóż właśnie! Za te monety tam wewnątrz fabryki zabierają ludziom światło, słońce, powietrze... i radość życia.
Stara kobieta podniosła się. I ona kiedyś przędła na wrzecionie i tkała płótno i jedwab. Zimą, gdy śnieg leżał wysoko pod oknami, przędła ciągle, nucąc swe piosenki. Ręce jej nigdy nie ustawały, te ręce, które z radością imały się pracy zimą, aby latem wygrzewać się na słońcu. Tak było dawniej. Ale maszyny podobno wszystko lepiej rozumieją, podobno pracują lepiej i prędzej. Ludzie uważają, że maszynowe płótno jest piękniejsze od płótna tkanego ręcznie. I co dalej będzie? Z zatroskaną twarzą spojrzała babcia w daleką przestrzeń. Była pewna, że obecni ludzie stanowczo postępują fałszywą drogą.
Był już dzień, trzeba więc pójść do właściciela fabryki. Babcia przygładziła ręką włosy. Pagórki leśne poczęły połyskiwać złocistym blaskiem. Słońce, słońce! Babcia wzniosła ku górze oczy, witając słoneczne promienie z wdzięcznością, a potem wolnym krokiem udała się w stronę bramy. Przy