Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka pracuje.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdawało się, że słyszy djabelski chichot Hipolita, który ją goni. Zaczęła krzyczeć, upuściła swe jeżyny, cofnęła się i omal nie upadła ze strachu.
Tam... co tam było. W lesie dojrzała jakieś światło. Zabłąkał się tu widocznie ostatni blask promieni słonecznych. Tędy biegła droga do wsi. Ale poruszały się tam jakieś postacie! Dostrzegła wreszcie rozpalony ogień, a dokoła niego wielkie, przykryte płótnem wozy. Do wozów zaprzężone były konie. Wydało jej się to wszystko tak niezwykłe, że nie była pewna, czy śni, czy widzi to na jawie. Potem ujrzała jakiegoś mężczyznę w blasku palącego się ognia. Mężczyzna siedział z pochyloną głową. Później wstał i zaczął śpiewać przecudownym głosem. Ale nie sam śpiewał. Wkrótce zabrzmiały i inne głosy, a skrzypce poczęły zawodzić rzewnie i jakby milknąć w oddali.
W głowie Anielki zajaśniała myśl. Cygani! Smagli, czarnoocy Cygani, w pierścieniach i łańcuchach, w kolorowych chustkach i o białych, połyskujących zębach! Tak, to byli Cygani.
Zimny dreszcz przemknął po plecach Anielki. Nigdzie dokoła żywej duszy. Była sama, zupełnie sama. Cyganie mogli rzucić na nią czar. Przecież kradli dzieci! Potem te dzieci męczyli. Jakże teraz wydostać się z lasu? Musi przecież przejść obok cygańskiego obozu. Zapomniała już zupełnie o czarnym Hipolicie, o Indjanach i o świecie całym. Pojmowała wszystko dokładnie. Trzeba pożegnać się z matką, babcią, z rodzeństwem, z całą wsią. Wyobrażała sobie siebie, jako małe cyganiątko, okryte kolorową chustą, wędrujące po świecie