Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka pracuje.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pować“! „Jeszcze nie“ zaśmiał się Tom, „najprzód rozpalimy ogień. Uważajcie.“
Biali ostrożnie zapalili zeschłą wysoką trawę, która pokrywała wielką przestrzeń dokoła. Po niedługim czasie Indjanie ich napadli. Czerwone łby wściekały się ze złości. Dzień za dniem prześladowali białych. Raz, gdy tylko biali się zdrzemnęli, Indjanie napadli ich znienacka. Jack walczył, jak lew. Bob był już cztery razy ranny, ale w walce nie ustawał. Indjanie z głośnemi okrzykami radości napadali na białych, niektórych wiązali i ciągnęli do swoich namiotów, Jack i Bob leżeli pod jednym dachem. Jack klął, Bob jęczał. Przed namiotami Indjanie rozpalali stos. Teraz zwiążą swych jeńców i usmażą.
„Ładna historja!“ narzekał Bob. W drugim namiocie też ktoś jęczał. Wówczas Jack szepnął: „Cicho bądź, Bob, przysuń się do mnie. Ukryłem w rękawie nóż. Wyjmij go. Przetnij moje więzy! Tak! Ale prędko! Teraz uważaj! Uwolnię cię ze sznurów! Prędko do innych! Pst! Wódz nadchodzi! Odszedł, dzięki Bogu. Tam pasą się dwa konie Indjan. Chodźcie, wskakujcie! Za mną! Za mną!“
W szalonym pędzie wyrywali Indjanie za uciekinierami. Jechali przez błota i piaski. Jesteśmy zgubieni, pomyślał Bob. Konie nie chciały już iść dalej, a Jack walczył od kilku chwil z jednym z Indjan. Koń jego potknął się i nagle Indjanie zawrócili. Przed białymi, jak z pod ziemi wyrosły, stał bogato przystrojony Indjanin, o pięknej twarzy i dzikich połyskujących oczach.
„Brunatny Jeleń przybył ze swoimi dzielnymi