Strona:Jan Zacharyasiewicz - Muza czy Meduza.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ponieważ zaś ryte na wapnie pismo wtedy tylko było czytelne, gdy słońce ukośnie na ścianę świeciło, pisał więc w słońcu. To stało się początkiem późniejszej utraty wzroku.
Inaczej sobie pomogłem. Miałem biblję Wujka. Porozklejałem grube okładki, a zapisawszy je bardzo drobno sokiem z wiśni, zaklejałem brzegi ostrożnie. Święte pismo otoczyłem różnemi poematami i cieszyłem się, że były pod taką opieką.
Opieka jednak ta zaszczytna nie wpłynęła jakoś dobroczynnie na te pierwsze utwory moje. Łaska ziemskich możnowładców wpływała dawniej jakoś lepiej na poezyę Dantego, Anioła i im podobnych. Z moich wierszy i czterej ewangeliści nie mogli wiele zrobić, jak to potem, wyjąwszy je na wolność z ukrycia, sam poznałem.
Nie wiem już dzisiaj, com z niemi zrobił, czy je spaliłem czy podarłem — wiem tylko, że po przeczytaniu, uznałem je sam za bardzo słabe pierwociny mego talentu, który mi w rojeniach moich coś lepszego był obiecał.
Z tą premisą przybyłem był właśnie do Lwowa. Jako małoletniemu prawie zbrodniarzowi, po odbytej karze pozwolono wyjątkowo pójść znowu do szkoły. Stosownie do planu powziętego w więzieniu, nie chciałem ze szkoły korzystać dla chleba; chodziłem na literaturę, estetykę, historyę i wyższą matematykę. Z ostatniej zdałem nawet egzamin, chociaż sam nie wiem, czy do moich przyszłych poematów była ona koniecznie potrzebną.
Czas wolny od wykładów szkolnych przepędzałem na czytaniu w zakładzie Ossolińskich. Marzyłem teraz o napisaniu wielkiego dramatu treści historycznej. Ugrupowanie miałem już w części gotowe — brakło mi tylko treści! Miałem kontusze różnego koloru, karabele i pałasze, głowy podgolone, a nawet śpiewki przy świetle księżyca — nie wiedziałem tylko, kogo w te kontusze ubrać i komu przy księżycu zaśpiewać.