Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 96 —

mi się pospolituje. I ktoś z wielkiej uciechy huknął figlarny przyśpiewek do polki:

Nie daj się, dziewczyno,
Z rozumu wywodzić,
Bo ci ładnie i przystojnie
We wianeczku chodzić.
Biegaj do ogrodu,
Przypatrz się makówce,
Jak jej ładnie i przystojnie
W wianeczku na główce.

Gdy skończył taniec Rykoń, choć nagabywany przez wiele innych tancerek, wyszedł z wozowni. Olczakówna czepiała się go za ramię, to go w pół brała, jakby chcąc swój triumf okazać jak najszerszym kołom.
— Oj, dobrze z wami, Jaśku! — mówiła szeptem miłującym — wzięlibyście mnie do siebie w dom, to jużbym wiek cały ostała.
— Nie pora mnie żenić się — odparł stanowczo Jan.
— Ja na służącą do was pójdę, na wszystko, co każecie — —
Rykoń spojrzał jej w oczy bystro i z zajęciem:
— Kiedy to tak letko mówicie, to już wy chyba nieraz godziliście się na cudze chęci?
— A nie prawda! Znacie-li kogo takiego, cobym mu się pozwoliła, to gadajcie!
— Nie znam i nie moja rzecz — — jeno wy mnie do nijakiej potrzeby: w chacie matka siedzą i wszystkiego pilnują.
— Toć trzymacie dziewkę, Anastazję?
— Tyle tylko, że popychadło.
— Jabym na ten sam kawałek chleba do was się zgodziła.