Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 95 —

Miała trochę roboty we dworze przy panience i pozwoloną zabawę w wozowni; więc raz po raz przebiegała przez podwórze, na podziw strojna i piękna, w szatkach swych ludowych, dobranych wybornie gustem dworskim — i starała się zaczepić Rykonia. Najgorzej, że się trzymał ciągle z poważnymi gospodarzami i z Wierzbowskim, którzy nie tańcowali. Więc wszystkie zalotne spojrzenia i migania się Magdy przepadały, bo tylko rozsiewał się do niej Wierzbowski, zdawna już na nią łakomy, a to nie było jej po myśli. Nareszcie przydybała Jana, zaglądającego do wozowni, gdzie znowu tańce się wzmogły. Dopadła go i dygnęła przed nim dworską modą:
— Proszę pięknie pana gospodarza do tańca.
Uśmiechnął się zębami i oczyma, a młodo, a uroczo:
— Ii... co mnie tam? Już zapomniałem.
— A żeby was nasza panienka poprosiła w taniec, tobyście poszli?
— Nie poszedłbym. Jeżeli już, to ze swoją.
— To chodźcie — —
Obejmowała go prawie wyciągniętemi ramionami. Jan chwycił ją nareszcie mocno w pół — poszedł w taniec. Spostrzegłszy takiego dostojnika w białej sukmanie, muzykanci dobyli z siebie żaru i urżnęli od ucha polkę, wiele par przestało się kręcić, aby ustąpić Rykoniowi miejsca. A on krążył swobodnie, gracko, jakby nic innego nigdy nie robił, aż radował wszystkich patrzących nie mniej, jak kiedy dziedzic poszedł w taniec. Pyszniły się parobki i dziewuchy, że sam Rykoń z Mielna z ni-