Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płakała a klęła, klęła a płakała. To się odezwie zza łez: a! ja nieszczęśliwa sierota! co ja pocznę? — to znowu: bodajby z piekła nie wyleźli.
Takeśmy dojechali do Przepłotów, do Moszka. Stanęła bryczka, ja zaraz zeskoczyłem, patrzę, we wrotach stoi w boki się wziąwszy drab duży, silny, łeb do góry. Pani się poczęła z bryczki dobywać, bo stopień wysoki był i niewygodny; co zobaczywszy ów szlachcic, poskoczył ku nam, ułapił ją w pół i na ręku wyniósłszy, postawił na ziemi. Ot, jak się poczęło, bo na to oczy moje patrzyły. Więc téż znajomość, konfidencya; a potém już ona w progu stała, on w sieni — i tak godzinami z sobą rozgadywali się.
— Chyba nie wiedziała coza jeden? krzyknął Wilczek.
— A nie! bo z początku i przedemną chytry człek nazwisko taił. A co pan Chorąży chce! co pan chce! Foemina, mości dobrodzieju, to jest zawsze, jak powiedział jeden sławny kaznodzieja — Fe! Mina! Tylko mina, mości dobrodzieju, mina ale pfe jaka mina...
Tego wywodu nie dosłuchawszy Wilczek, burknął. Jedź mi się na miejscu dowiedz — jakto było!! Chyba szatańska w tém sprawa. Sołotwina potrząsł głową, dając do zrozumienia, że się i bez interwencyi szatana obejść mogło.