Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odejść może. Jak legł z tym ciężarem na piersi nieruchomy, bezwładny, tak już do wieczoru przeleżał. Zdawało mu się wszystko w świecie obojętném: pytano go — nie odpowiadał; chodzono — zdawał się nie widzieć; żona przyniosła jedzenie — nie tknął go. Wody tylko napił się parę razy, a Jagnieszka wpatrując się w twarz jego, ulękła się jéj wyrazu zrozpaczonego. Oczy miał jakby wypalone.
Nie obchodził się dzień jeden bez łajania żony, teraz słowa jéj nie powiedział złego; rękę dał opatrzeć, sam ciągle oczy miał w strop wlepione i stękał.
Jagnieszce nawet żal się go zrobiło. Wieczór gdy Sołotwina przyszedł dać dobranoc, Wilczek go ręką chwycił za kołnierz, i ku sobie przygarnął.
— Jedź ty mi do Przepłotów — odezwał się pocichu. Tam się historya stała jakaś, — to niepojęta rzecz: żebyś mi się dopytał jakto było.
Sołotwina do ucha mu się przytulił.
— Zkąd poszło, proszę Chorążego, to ja wiem, bo na to oczy moje patrzyły — zaczął szeptać. Jakeśmy ztąd uciekli przed panią Wojską i jéjmością panią Chorążyną, jam się do Przepłotów na bryczce pani Róży uczepił i tak z nią jechałem aż na miejsce. Całą drogę nieboraczka ino