Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Któż taką chwilę boleści narodu całego odmalować potrafi?
Gdy w nocy zawrzało na zamku i krzyki się rozległy straszne, a żałobne dzwony miasto rozbudziły, kto żyw wybiegał w ulice. Jedni drugim podawali wieść żałobną, wieść nie do wiary.
— Książe umarł. Umarł pan i ojciec nasz...
Nie chcieli uwierzyć ci, co go kochali, biegli pół nadzy na zamek, gdzie ciało jeszcze w ubraniu ucztowem nietknięte leżało otoczone płaczącemi...
Wichfried włosy rwąc na głowie, o ściany się rozbijał z rozpaczy. Dziwne wieści krążyły podawane cicho z ust do ust. Pełka go kazał przywieść do siebie. Zamknęli się w izbie osobnéj, słychać byłe głosy podniesione, jęki i wołanie, i jakby padanie na ziemię, a gdy Wichfried odszedł, biskup powrócił niemy, blady, nie mogąc się na nogach utrzymać. Niemiec wprost do klasztoru na Tyniec jak pokutnik powlókł się piechotą.
Nim ranek nadszedł, Kraków cały był jedną izbą żałobną, jęki i zawodzenia słychać było wszędzie.
Na dworze Doroty z wieczora pozapalano światła, służba przybrana stała, gospodyni strojna wyglądała oknami na drogę ku zamkowi.
Gdy na mieście uderzono we dzwony i krzyki się słyszeć dały, Dorota na próg wybiegła.