Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uszczęśliwiły. Ja na was patrzeć chcę. Ubogi kątek a z wami, choćby w sieni, byle koło was.
Micio ją zapewnił że nigdy od siebie nie odpuści, i stara się uspokoiła. Wielkiem jednak szczęściem wychowańca jakoś się cieszyć nie umiała.
— Będziesz u tej pani na łasce! jabym wolała żebyś sobie sam panem był... ale to już mówić niema co, Bóg chciał, Bóg dał, imię Jego błogosławione. Idź, moje dziecko, niech ja się wymodlę i wypłaczę, sercu będzie lżej.
Z tęsknem uczuciem porzucił ją Mieczysław i pojechał do Serafiny... Służący oznajmił mu że niedawno wstała; przeczuła znać jego przybycie, bo go spotkała w salonie, niespokojna biegnąc na powitanie. Mieczysław blady był i zmieszany.
— Nie byłeś u mnie wczoraj! Jam się spodziewała ciebie — jam czekała.
— Nie mogłem... Lusia — nie było podobna, Varius nie puszczał.
— Gdzieżeś nocował?
— U Variusa. Od rana jestem na nogach. Martynian jedzie. Matka jego a ciotka nasza śmiertelnie chora, ja z nim muszę.
— Jakto? dziś? marszcząc się krzyknęła Serafina — dziś!
— Natychmiast... Czynię cię sędzią? czy nie powinienem?
— A! nie każ mi sądzić, a ja ci powiem jedno, tyś powinien mnie kochać! Każda chwila stracona dla mnie okropna, czekałam na nie tak długo, tyle ich bezpowrotnie przetęsknionych przepadło!
Położyła mu ręce na ramionach...