Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kochana Orchosiu — rzekł Mieczysław — zostaniesz na kilka dni sama — ja muszę jechać do Babina. Ciotka chora, Martynian także niezdrów, wczoraj upadł i potłókł się, ja go zawiozę... Ciotka jest bardzo chora, może im co pomogę. Jeżeli ci tu samej zostać przykro, powiem Serafinie, weźmie cię do siebie. Moja Orchosiu (uścisnął ją) pobłogosław i mnie, jak wczoraj błogosławiłaś swej Lusi... ja się też żenię. Wielkiemi oczyma spojrzała stara, załamując ręce.
— Ja już wiem, już wiem, szepnęła trzęsąc głową, niech ci Bóg błogosławi, moje dziecko. A! oboje tak, oboje...
I niekończąc, płakać zaczęła.
— Wola Boża — dodała — niech imię Jego będzie błogosławione. Jam to dawno przewidywała. Dobra pani! bogata pani a mnie żal mojego Micia.
Trzęsła głową ciągle staruszka.
— Ta się sprzedała — i tego mi kupili! a! mój Boże, ratuj, że ich oboje!...
Potem przysiadła, bo jej nogi drżały, i płakała znowu, a płacząc się modliła. Prędko łzy otarła.
— Już ja tu zostanę, rzekła — lepiej mnie tu, ja tu u was jak u siebie, poczekam aż powrócisz. A gdzie się potem podzieję, to już ty myśl, jeśli ja żyć będę. Mój Miciu, toż ty mnie nie opuścisz, a na łasce u ludzi, samej bez was, to śmierć!
— Moja Orchowska — przerwał Mieczysław — ale jakżeś ty pomyśleć mogła?
— O! nie, dziecko drogie — znam serce twoje, tylko nie sądź żeby mnie paradne a puste pokoje