Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny, a po rogach znać jeszcze było jakby czterech baszt usypy, i na jednym z nich kupa gruzu jeszcze z pod darni i ziela wyglądała. Teraz oplotła to wszystko leszczyna, tarń, dzikie chwasty i poplątane łozy a roślejsze drzewa. Kilka ścieżek wydeptało wśród krzewów bydło i pastuszkowie. Jeszcze za pana stolnika, jak to zwykle bywa, mówiono wiele o ukrytych na horodyszczu skarbach, o palących się nocą ognikach, o ukrytych wśród wałów lochach, tak że stary dziedzic więcéj dla ciekawości, niż z chciwości, kazał był tam kopać. Natrafiono przy narożniku jednym na sklepienie, znaleziono zasypane drzwi zamurowane, ciekawość była nadzwyczaj obudzona i już sądzono, że istotnie skarby się znalazły, gdy po wybiciu wnijścia okazały się tylko obszerne i dość suche lochy stare, nizkie, w których oprócz łupin potłuczonych garnków nieforemnych, kości, kawałów zielonego szkła — nic więcéj nie znaleziono. Napróżno po kilkakroć poszukiwano najtroskliwiéj dalszych przejść, zamurowanych kryjówek, nie odkryto już nic więcéj. Stolnik więc kazał mocne drzwi dorobić i miał suche owe piwnice spożytkować, do czego jednak nie przyszło. Zostały zamknięte i puste.
Panas, który mieszkał nieopodal na pasiece, miał od nich klucze. Człowiek to był, choć jeszcze rzeźwy i krzepki, wcale już nie młody; ze stolnikiem razem był niegdy jako pachołek pod Wiedniem, a że i sumienny był, i dla rodziny przywiązany, i bardzo bystrego rozumu, stolnik go lubił, kochał téż nie-