Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

boszczyk Piotr i starano mu się samotne życie jak najwygodniejszém, bez trosk i swobodném uczynić. Panas miał pamięć nadzwyczajną, widział i słyszał wiele, z ludem obcował; był więc nieprzebraną podań i powieści skarbnicą. Całemi dniami słuchał nieraz opowiadań jego stolnik, chodził do niego na pasiekę Piotr, tylko teraźniejszy dziedzic, Wit, stronił odeń i nudnego starca unikał. Panas mu się podobać nie mógł, gdyż pochlebcą nie był, odzywał się z wielką swobodą o wszystkiém, a Wit podejrzywał go téż, iż więcéj sprzyjał rodzinie wygasłéj, niż jemu, więcéj saméj pani, niż nowemu dziedzicowi. W tém się bynajmniéj nie mylił. Nie wyrzucił wszakże Panasa z pasieki, czekając może, aby się do tego słuszny na pozór pretekst nadarzył.
Pasieka, obwiedziona płotem, obszerna, otoczona lipami, z wielkim przytykającym do niéj sadem, cała była w lesie; tuż przy niéj stała chata porządna Panasa i jego mały ogródek. On i staruszka gospodyni składali całą załogę pasieki. Ze wsi codzień przynosił, co im potrzeba było, chłopaczek, którego Panas wnukiem nazywał. Chata, dla wszelkiego bezpieczeństwa, zamczysta była, parkanem obwiedziona, a brama w nim na noc zaciągała się okowanym drągiem. Nie można było dostać się do Panasa inaczéj, jak przez te wrota.
Welder, któremu polecono iść zaraz na pasiekę, jakkolwiek odważny, sam przecież nie puścił się na tę niebezpieczną wyprawę. Wziął on trzech parob-