Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak i zostało ot... ot... ot... do dzisiejszego dnia.
Stary skończył mówić i zakaszlał się. Agata wzywała do wieczerzy. Adam wzdychając powstał z kufra, za nim ruszyły rozszczebiotane dzieci.
Stary ociągał się; oparty na kiju patrzał w płomień gasnący już, spopielały. Znowu wspomnienia opadły starca.
— Ot... ot... ot!... gorzej było na Czornej reczce, pod Sewastopolem... hej!... kule harmaty!... Hej!... Hej!...
...Na zdrowie panowie!... brrr ha!... zima zła! — wrzasnął na nowo zbudzony szpak.
Z za okna dochodziło ponure wycie wilków.
— Nie długo już tego — mówił Adam kiwając smutnie głową.




. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przeszło parę tygodni, zbliżało się Boże Narodzenie. Na leśniczówce żyli w niepewności i strachu. Ze świata szły ciągłe wieści że zguba wisi nad borem. Stary Grzegorz z początku pocieszał syna, ale potem i on stracił nadzieję. Żal gryzł mu serce. Słuchał teraz poważnego szumu sosen prawie z nabożeń-