Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXI.

Do domu biegła silnym, pewnym krokiem.
— Tak! — myślała. — Zrobię tak! W ten sposób jedynie mogę go posiąść!
Wzdrygnęła się gdzieś w dali.
— Posiąść? — Ja, mężczyznę? I natychmiast usprawiedliwiała się.
— Tak... mężczyznę, ale nie jego! Nie takiego jego!
Usprawiedliwiała najzupełniej teraz już te kobiety, które żyły z nim poprzednio.
— Tak, nie mogły uczynić inaczej... musiały. Bezkarnie nie można być w jego objęciach. Cóż dziwnego, że one padały! Nieszczęsne! Skoro ja...
Histerycznie była teraz podrażniona.
— Skoro ja... — dodała — na wszystko jestem gotowa.
Jakiś smukły cień zamajaczył na trotuarze w pobliżu jej domu.
Był to Kaswin.
— Szedłem właśnie do pani! — pozdrowił ją szykownie.
Zatrzymała się i ogarnęło ją obłędne drżenie. Patrzyła na to młode chłopię i myślała:
— Może... może...
Nagle zdecydował ją łagodny ton mowy „małego“.
— Nie mogę już żyć bez pani!
Czuła błąd — wykrzywienie się linji jej postępków — czuła, że powinna zatrzymać się, namyśleć — ochłonąć.
Lecz „pasja“ kładła jej bielmo na oczy, szumem wypełniała uszy, nie dozwalała na nic, coby graniczyło z jakąkolwiek logiką.
Z poza zaciśniętych zębów rzuciła:
— Mały! Weź mnie dziś na kolację!
Rozpromienił się nagle — rozjaśnił.
— Co?... Renusiu? Ty chciałabyś spędzić ten wieczór ze mną?
Wstrząsnęła się, po tonie jego poznała, iż nie zrozumiał.
— Chcę... ale spędzić inaczej! — zawołała. — Inaczej...
— ?...
— Po waszemu!
— Jak?... Gdzie?
Zaczęła podniecać się coraz więcej gorączkowo.
— A to już twoja rzecz, panie mężczyzno, i to mężczyzno zakochany we mnie. Prowadź mnie, gdzie jest wolno wejść ludźmi obcymi, a wyjść kochankami!
Aż cisnął się, jak małe zwierzątko, radośnie usposobione.