Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odetchnęła — otarła pot z czoła. — Twarz jej zmieniła się. Z rozpłomienionej pasją stała się jakby nagle przetworzona w uosobienie kamiennej woli.
Zmiana ta była tak widoczna, iż Halski mimowoli zapytał:
— Co pani postanowiłaś?
Odparła, zabierając się do odejścia:
— Nic! Potrzebuję tylko być samą, uspokoić się...
Postąpił za nią ku drzwiom.
Odwróciła się i ogarnęła szybko przestrzeń całego mieszkania.
— Tak! Miałeś pan rację! — wyrzekła. — To zbyt królewski dar... Żegnam pana, a raczej do widzenia!...
Gdy ujrzał ją naprawdę odchodzącą, porwał go żal za utratą tak wielkiej, pięknej rozkoszy. Wyciągnął ku niej ręce — lecz ona cofnęła się dawnym swoim, królewskim gestem.
— Nie tak! Nie tak! — rzuciła.
Przez myśl mu przemknęło, iż ma w projekcie znów jedynie małżeństwo.
I pierwszy raz — nie zraziła go tem, nie odepchnęła — przeciwnie, był jej wdzięczny za to wstąpienie znów na stopnie ołtarza nieskazitelności.
Spojrzał uważnie w jej oczy. Nie było w nich chuci — był natomiast jakiś z determinacją połączony smutek. — Owiał go także. — I nagle jakaś cisza, dobro, ukojenie przemknęło się pomiędzy niemi.
— Do widzenia! — padło z jej strony, jakby ciche i niewyraźne.
I gdy już niknęła w fałdach portjery, wyłoniła się jeszcze ze złocistych opon.
— Uścisnąć mnie pan możesz! — doleciało doń, jakby obcym wymówione głosem.
Czuł, że jeśli zezwala mu na ten uścisk, to instynktem przedziwnym zrozumiała, iż odnalazł w sobie dość spokoju, aby na ten uścisk pozwolić. Zagarnął ją w ramiona, przytulną i swoją. Lecz szybko linja giętka jej pleców zaczęła mu ożywać pod rękami i dawać znać o istnieniu ciała. Za chwilę przywarli do siebie ustami, całem ciałem i zamienili się w strugi prądów, wymieniających się wzajemnie.
— Ty! Ty! — padło z jego ust zaciśniętych.
Ukąsiła go nagle do krwi w dolną wargę i przy tem zwinęła ruchem żmiji. — Wysunęła mu się z rąk, jakby podcięta szpicrutą — zawahała się u progu — i znikła, rzuciwszy w świście charczącego oddechu:
— Do widzenia!