Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krasnodębski zwrócił się do proboszcza.
— Fatalnie się stało, żeśmy się na tego paniczyka natknęli. To człowiek niepewny, a w każdym razie nieopatrzny, może się nieostrożnie wygadać i na trop naprowadzić. W tem miejscu już się zbierać nie możemy.
— Tak pan sądzisz? Nie mogę mu nie przyznać słuszności, tembardziej jeśliby zazdrość nurtować w nim zaczęła... a do tego bardzo podobne.
Krystyna z boleścią ręce zacisnęła.
— Więc przeze mnie mogliby cierpieć szlachetni obrońcy tych nieszczęśliwców, przeze mnie pan mógłby być narażony na przykrości i straty, to okropne!
— Niech pani będzie spokojna, nic się bez dopuszczenia Bożego nie stanie.
Za chwilę Krystyna biegła aleją ogrodową do domu, a bryczka Krasnodębskiego cicho turkotała w oddali.


V.


Mroźny zimowy ranek otulał ziemię w leciuchne puchy śniegu, który kładł się cicho na puste, senną martwotą ściśnięte pola. Kładł się, na podwórza i dachy chat wieśniaczych, w których dziś przedświąteczny ruch panował. To wigilja Bożego Narodzenia, dzień największej radości, najmilszych rodzinnych pamiątek. Wszędzie przygotowania, rwetes, bieganina, w powietrzu czuć zapach pieczonego ciasta, w stodołach wykończają zwykłe roboty. Na twarzach wszystkich wyraz pogody i zadowolenia, nastrój skupienia i powagi.
W takim nastroju małą bryczuszką, w jednego konia zaprzężoną, jechał Krasnodębski do przeświecającego