Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie gniewaj. Chciałem ci o tem wcześniej powiedzieć, ale rozumiesz, jest to tak dziwne, że niekiedy sam jestem skłonny myśleć, czy mi się to nie wydawało. No więc, jednem słowem, sam osądź... Kiedy zaczęła się sprawa z temi kartkami, postawiłem na nogi cały aparat. Oczu z mieszkań amerykan kazałem nie spuszczać. I — nic, rozumiesz, choćby o cośkolwiek zahaczyć, — absolutnie nic. No więc, potem zdarzyła się ta historja z falangami. Połozowa przyniosła mi obydwa pudełka do mieszkania...
Komarenko obejrzał się na drzwi i podszedłszy bliżej ku Synicynowi, w zdenerwowaniu począł mu coś szeptać na ucho.
...Rozumiesz? Ale ja, naturalnie, mogłem się pomylić. Zawezwałem z sowchozu przyrodniczkę. Aby nie było żadnych wątpliwości, poleciłem Hassanowi zabić i przywieźć jeszcze dwie falangi. Rozłożyłem przed nią cztery. Myślę sobie: wybierając jedną z nich, może wskazać przypadkowo. Ale jeśli z czterech...
— No?... — Synicyn w podnieceniu chwycił Komarenkę za rękę.
— No i potwierdziła, akurat. Powiada: nie może być dwuch zdań. Naturalnie, baba, o niczem nie wie, i żadnej sugestji tutaj nie mogło być.
— No więc wtedy... rozumiesz sam... Nie, nie... to nie może być. To zupełnie bezmyślne.
— Ja tak samo myślę, źle po nocach sypiam. Może tej babie sam wmówiłem? Chcąc się postarać, mogła baba wymyśleć. Aczkolwiek, byłby to już bardzo dziwny zbieg okoliczności. Począłem później sam obserwować, przyglądać się, nic. I zamachy ustały