Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i kartek więcej niema. I wogóle, żeby choć cień czegoś podejrzanego!
— Nie, to zupełnie nieprawdopodobne. To chyba twoja wyobraźnia.
— Może. No więc, moja sprawa opowiedzieć. Wszystkiego dobrego!
Komarenko wsiadł na konia i truchtem przeciął plac, okrążony barakami. Miasteczko spało, okryte nocą, jak burką, migając mdło oświetlonemi rzadko oknami. Okna zdaleka migotały jak gwiazdy. Przez szyby okien, jak przez szkła teleskopu, przejeżdżający mógł widzieć poszczególne światki cudzego życia nocnego. Oto, przysunąwszy się bliżej do okna, tadżyk w zielonej tiubetejce czyta książkę. Oto, nachyliwszy się nad stołem, prorab w opornych binoklach kreśli szkic na niebieskim milimetrowym papierze. Oto wąsaty chłop, przycisnąwszy do stołu półrozebraną kobietę w spadającej z ramion koszuli, pokrywa pocałunkami jej twarz i szyję. Obce dokładne życie: nauka, praca, miłość.
Komarenko dotknął lejc. Nieraz musiał zaglądać do obcego życia. Jak lekarz domowy tych miejsc, znał tu wszystkich. W otaczających go ludziach widział Komarenko to, czego nikt w nich nie mógł zobaczyć. W twarzy technika o jasnych wąsach, widział tkwiącą i nie wyciągniętą kulę czerwonogwardzisty, z tych jeszcze czasów, kiedy zamiast tiubetejki, nosił on czapkę z wranglowską kokardą. W oczach niepokaźnego napotkanego dechkanina, premjowanego szturmowca i brygadjera, w zręcznem machnięciu pewnej ręki, podnoszącej narzędzie, — widział błysk