Przejdź do zawartości

Słońce szatana/Pokój śmierci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POKÓJ ŚMIERCI



„Jakiekolwiek będą w przyszłości zmiany światopoglądu, — zapewnia autor — do ślepowierskiego wysnucia samowolnej osoby boga ludzkość nigdy już nie powróci.“ Niewątpliwie też skasuje ona raz na zawsze erę chrześcijańską, a wprowadzi nową, jeżeli nie bolszewicką, to od daty objawienia się „Boga Rozsądku“. Będzie to era „radosnej twórczości religijnej“, której owocem będą miljony nowych religij. Albowiem, — powiedział ktoś już przed naszym autorem — jak każdy człowiek ma własną swoją twarz, podobnie każdy będzie posiadał własną religję. Każdy dopasuje ją sobie do siebie, jak starożytni Grecy dopasowali do siebie swoich bogów. Właśnie nawspak „samowolnemu“ Bogu, żądającemu dopasowania się do Niego, jako do pierwowzoru doskonałości.
Nieładnie mówi o tem Papini: „Grecy, mistrze umysłowości i wykwintu, nie mają w swej mitologji miejsca na szatana. Wszyscy bowiem ich bogowie, gdy im się przyjrzeć zbliska, z pod wieńców wawrzynu i winogradu ukazują rogi szatańskie. Djabelską ma naturę tęgi i lubieżny Jowisz, Wenera cudzołożna, Apollo zdzierający skalpy, Mars mężobójca, pijacki Dionizos“ — i — dodajmy — złodziej Hermes (u Rzymian Merkury). „Owi bogowie Grecji są tak przebiegli, że rozdają ludowi napoje miłosne i wonne kadzidła, aby nie czuć było odoru zła, które zalewa ziemię“.
Wiadomo jednak, że autor obiecujących „Pamiętników Pana Boga“ jest brzydkim apostatą wolnej myśli, a ślepowierskim recydywistą, więc także i skarlałym olbrzymem. Takie recydywy muszą się jeszcze do czasu pojawiać, jako smutny wynik atawizmu. Niechaj się ślepowiercy pocieszają jadowitym po chrześcijańsku ucinkiem karła, Adama Mickiewicza, o „Bogu emigrancie“ przeciw niosącym światu wyzwolenie ateistyczne wolnym duchom:

„Wygnaliśmy z serc Boga, weźmiem dobra po Nim,
Gadać o Nim i pisać do Niego zabronim,
Mamy Nań sto gąb brzmiących i piór ostrych krocie,
A ten zbrodniarz emigrant myśli o powrocie!“

Lecz przyjdzie w końcu Dzień! Żyjące doniedawna jeszcze po lat 20 (dr. Stockmann), jeszcze onegdaj po lat 3 (Ibsen: „normalna prawda żyje trzy lata“), a dziś, w wieku radja, już tylko po pół roku i nawet po dni kilka, prawdeńki wolnomyślne grzebią, każda pokolei, dwutysiącletnią Prawdę chrześcijańską. Nic z tego, że same te „hominum commenta delet dies“, że dzień uśmierca te zmyślenia ludzkie, jak też i dzień je stworzył. Wielka ich masa w końcu pogrzebie ową Prawdę całkowicie i raz na zawsze.
Słońce wolnej myśli w czerwonym nimbusie zaleje wtedy cały świat i w każdym mikrokosmosie ludzkim załamie się inaczej, stosownie do każdego rzeźby osobniczej. A raczej, każdy osobnik będzie je nosił sam w sobie, sam będzie słońcem dla siebie, każdy odmiennem, a jednak zasadniczo takiem samem — ateistycznem, z nieodmienną czerwoną obwódką.
Słowem, słońc religijnych będą miljony. I nikomu, ani niczemu, to nie zaszkodzi, byle była szczerość w wyznawaniu słońca, jakie kto sam w sobie zapali; a właśnie szczerość możliwa jest tylko w atmosferze wolności absolutnej, jaką wolna myśl zapewnia. Każdy będzie szczerze swoją religję wyznawał, jako swoją własną; tem szczerzej, że zarazem będzie ona niesłychanie wygodna.
Miłość własna to alchemik, co głupstwo przemienia w mądrość. Dlatego nikt nie powie, że najszczerzej wyznaje się głupstwo, spłodzone przez samego siebie; tembardziej, że byłoby to już niebezpiecznem, ślepowierskiem dogmatyzowaniem. Dogmatyzować można i trzeba, lecz tylko przeciw ślepowierstwu, jako wrogowi wolności. Byle religja była oparta na ateizmie, a temsamem będzie mądra. Nie zarzuci też jeden drugiemu wolnomyślny religjant chytrości w dopasowywaniu religji do własnego smaku i apetytu, bo przecież wolność jest naczelnem prawem wolnej myśli.
Zróżniczkowanie się religji na miljony odmian nie tylko nikomu, ani niczemu, nie zaszkodzi, ale, przeciwnie, ono dopiero sprowadzi dobrodziejstwo pokoju religijnego. Zamiast obrażającego godność ludzką zjednoczenia się ludzkości na dogmatycznej płaszczyźnie religijnej, narzuconej przez „samowolnego boga“, ludzkość zjednoczy się na łonie powszechnego ateizmu. On stanie się związką powszechnego braterstwa duchów wolnych, pomimo że rozstrzelonych przez wolną twórczość religijną. I stanie się jedna koźlarnia i jeden pastuch: niewidzialny — rogaty, widzialny — w jarmułce.
Jaki niepojętny ślepowierca mógłby zarzucić, że zasada bezdogmatyzmu już sama przez się ogranicza wolność na wspaniałem podłożu radosnej twórczości religijnej. Nie mówiąc już bowiem o czyjejkolwiek chęci powrotu do t. z. prawdziwego Boga, uznanego za najnieprawdziwszego, bardziej nieprawdziwego, niż Baale, Molochy, Jowisze, Thoty, Brahmy, Buddy, Allahy i t. d., nie pozwala ona na szukanie boga lepszego, niż ten, odrzucony raz na zawsze, a który, konsekwentnie, musiałby być Jego przeciwieństwem.
Takiego właśnie boga znalazła już bolszewja. Sam autor słusznie zauważył, że jej ateizm nie jest prawdziwy, jestto bowiem również swoisty teizm. Tylko że to ten z lewicy. Jakiem jednak prawem autor ogranicza wolność „bogoiskatielstwa“ także i w lewym kierunku? Jak wolność, to wolność!
— Nie, — odpowiada autor. — Raczej: jak ateizm, to ateizm! „Prawdziwy (t. zn. rzeczywisty) bowiem ateizm niesie z sobą ideę wolnego i samodzielnego człowieczeństwa“ — wolnego od wszelkich bogów, tak z prawa, jak z lewa.
— No więc? — podchwytuje uparty ślepowierca. — Więc dogmat „prawdziwego“ ateizmu, który wprawdzie zdejmuje z człowieka jarzmo „samowoli“ Boga, lecz zarazem zakuwa go w kajdany swoje własne. Zakutej w nie myśli nie wolno uznać ni Boga, ni żadnych bogów cudzych, tak samo, jak wierzącemu w Boga nie wolno być bałwochwalcą.
Ale ów dogmat w istocie jest fikcją. Fanatyczna nienawiść autora względem Boga wskazuje, że jego ateizm odnosi się wyłącznie do Niego. Taki też tylko ateizm jest rzeczywiście rzeczywisty. Lecz taki właśnie orjentuje myśl ku bogu lewemu, jako przeciwieństwu Prawego, występującemu na widowni pospolicie w rozmaitych ekspozyturach. Logika pcha ku niemu przemocnie. Dzieje religij poświadczają to jej działanie na każdym kroku.
I czemu autor opiera się jej parciu? Przecież bóg lewy to łaskawy Pan świata, jakiego wolna myśl pożąda. Myśli ona po jego myśli i wolę jego pełni jaknajchętniej. Niema się też co wstydzić wiary w szatana, skoro weń wierzą i go wielbią francuskie Gide’y[1] i różnonarodowe wielkie żydy, nadające ton opinji publicznej.
Nie! Idealny, wolny od wszelkiego pana zaświatowego, ateizm jest tylko oszukiwaniem samego siebie. I poza nim stoi szatan, jeno politycznie ukryty. Bolszewizm jest logiczniejszy i szczerszy, oile godzi się zwać szczerością czelność i bezwstyd.
Przyznajemy zresztą możliwość pokoju wśród miljonów indywidualnych religij bezbożnickich. Miłościwy Pan świata dał w dziejach jeden szczególnie klasyczny tego przykład.
W Rzymie cezarów wszystkie bogi cudze, które on sprowadzał do siebie, żyły w przykładnej zgodzie nie tylko między sobą, ale i z bogami jego ojczystymi. Właściwie bowiem nie były one cudze. Łatwo się porozumiały zarówno między sobą, jak i z penatami, jako różne tylko formy jednego pana, starego Pana świata. Jedynie Bóg prawdziwy był wyjęty z pod prawa. Rzym cezarów, niechcący, sam przez to wskazywał na Jego wyłączną prawdziwość. Broniąc się jednak przeciw Niemu w imię bogów cudzych i własnych, sprowadził na siebie... pokój śmierci. Pokój jeszcze gorszy od tego, jaki Tacyt w Żywocie Agrykoli, przez usta kaledończyka Galgakusa, napiętnował przeciw Rzymianom: „ubi solitudinem faciunt, pacem appellant“. Bieda tylko z tymi recydywistami, którzy niepotrzebnie opóźniają nadejście tego pokoju. Taki oto, np., Leopold Staff kaje się w „Uchu igielnem“:

„Wszystko się śmieje ze mnie, że Twą chwałę
Pragnąc poniżyć, rozwiać w ułud dymie,
Pisałem z głupią pychą przez b małe
Wielkie, potężne Twoje Boga Imię!“






  1. André Gide, spółczesny satanistyczny powieściopisarz francuski.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.