Słońce szatana/Djabeł kuternoga

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DJABEŁ KUTERNOGA



Kiedy się w duszy ludzkiej, jak w duszy autora, pali taki, iście djabelski, ogień nienawiści do Boga i do Kościoła, wtedy psychologiczną jest niemożliwością nie prześladować tych jej przedmiotów, dosięgalnych w ich wyznawcach i nauczycielach. Z zimnego raczej wyrachowania, niżeli z uczucia ludzkości, prześladowanie to może się wylewać w formę — nie tyle kulturalnego, ile mniej, niż bolszewicki lub meksykański, barbarzyńskiego kulturkampfu. Niemniej będzie to prześladowanie.
Ale jest rzeczą psychologicznie niemożliwą, aby straszliwy fanatyzm bezbożnicki zdolny był się powstrzymać, nie tylko w 20-ym, ale i 30-m i 40-ym wieku, od krwawej orgji, skoro do ruchu bezbożnickiego wciągnięte będą masy i ruch ten stanie się rewolucją. Rewolucja, szatańska z natury, jak ją słusznie ochrzcił De Maistre, nie da się, wedle wyrażenia Peyrat’a, wytrzebić z teroru i koniecznych dzikości. „Révolution, non chatrée de la Terreur et de ses férocités necessaires“ — to fakt. Wszak to Br Calles zapowiedział przewrót, gotowany przez żydomasonerję, wobec którego rok 93, rok Teroru, wysławiany przez historyków żydomasońskich, ministrów oświecenia i masy nauczycielskie we Francji, wyda się idyllą. Wreszcie, wszak to na czasy ostateczne, kiedy ludzkość stanie u szczytu kultury materjalnej, Apokalipsa zapowiada Teror nad terorami.
Mniejsza z tem, że, w takim razie, z wyroku samego twórcy, jego religja przestanie być religją. Chodzi o to, że to jest religja, tylko niezupełnie taka, jak ją autor sobie wykalkulował.
Czy on tego chce, czy nie chce, pozytyw negatywnego w sobie ateizmu to satanizm. Satanizmem jest ta nienawistna odraza, perwersja i zaciekłość, z jaką autor traktuje Rzecz na ziemi najświętszą i jedynozbawczą — Chrystjanizm. Satanizmem jest to fanatyczne wydzieranie społeczeństwu wiary i, przez to, gotowanie mu piekła bolszewickiego.
Ateista Le Dantec bał się odebrać wiary choćby jednemu tylko chłopu. Autor zaś, którego martwi krzywda nienasyconej rozpusty, z sercem radosnem waży się na tę krzywdę, z wszelkich krzywd najstraszniejszą. Czemu?
Gromi on inteligencję: „Inteligencja musi się pozbyć obłędnego frazesu, że ludowi nie wolno odbierać starej wiary. W dziejach tylekroć ją ludowi odbierano. Dano nową“.
„Dano nową“ — oto racja! Le Dantec nie miał nowej do zastąpienia nią starej, bo jego ateizm był rzeczywiście prawdziwy — nie w tem naturalnie znaczeniu, żeby był prawdą, lecz, że naprawdę żadnych bogów nie uznawał. Autor natomiast ofiarowuje nową, bo jego ateizm jest właściwie antyteizmem, przypuszczającym jakiegoś przeciwboga, jako przedmiot kultu przeciwbożnego.
Ale to nie jest żadna nowość.
Wiecznie nowe jest chrześcijaństwo i, dlatego, nigdy niczem zastąpić się nie da. A to, co daje nam autor, jest starą wiedźmą pogańską, co się wciąż sztucznie odmładza i mizdrzy do „starego“, zepsutego człowieka. Wyszminkował ją fałszowanemi kosmetykami nowoczesnej nauki, wystroił w frazeologję wielkich, lecz, zdaniem jego własnem, pustych słów i, tak odmłodzoną, starą ladacznicę przeciwstawił czystej w swym boskim pierwiastku Oblubienicy Chrystusa — Kościołowi.
Odebrać tamto, dać to — to żadna i niczyja krzywda. „Połowa krzywd jest urojona, jest przeczulicą samolubstwa“. Krzywdy zaś, wyrządzone ślepowiercom, wszystkie są urojone, a w istocie są dobrodziejstwem. Przecież Kościół, który pod naporem starej, wyfjokowanej ladacznicy likwiduje sam siebie, nie wierzy sam w siebie, i zresztą nigdy nie był zdolny do wielkiego dzieła odrodzenia świata przez wolną miłość. No i przez wielkie prawo niekrzywdzenia „drugiego“, które straszliwie gwałcił, wtłaczając światu na kark nieznośne jarzmo, nazwane w Ewangelji „wdzięcznem“ chyba na urągowisko.
Więc daje się „wiarę nową“.
Istotnie, pomimo potępienia przez autora wszelkiej wiary, to, co on nam daje, nie jest gołą tylko niewiarą, ale to także jest wiara, lubo nie pierwszej młodości. Jestto niewiara w stosunku do Boga, lecz wiara w stosunku do przeciwboga.
Autor wypróżnił słowo „Bóg” z jego treści w stosunku i do swojego wielkiego boga rzekomo. Czemu go jednak honoruje wielkiemi głoskami, gdy Boga maltretuje małą? W tej praktyce poniewoli wydziera się na jaw instynkt metafizyczny. Wbrew teorji bezdogmatyzmu, z której wypada zaprzeczać wartości rzeczowej słowa „Bóg“ nawet na korzyść nowej religji, w rzeczywistości wyraz ten ma treść także i w ustach autora, gdy mówi o swoim Jupiterze Wszechświecie. Czerniąca Boga, by można Go było nienawidzieć, nienawiść ku Niemu, z drugiej strony — gloryfikacja rozpusty, wskazuje wyraźnie, że ta treść jest pozytywnie przeciwbożna, czyli szatańska, gdy ubóstwiony wszechświat służy jej za listek figowy.
Właśnie bowiem szatan jest przeciwbogiem. Wie on, że Bóg istnieje, lecz Go nienawidzi i dąży do wydarcia Mu berła panowania nad światem. Do czasu, wszystko mu jedno, co, lub kogo, człowiek, odrzekłszy się Boga, ubóstwi. Podszyje się pod każde bożyszcze, dając mu życie, jeśli ono martwe, a sens, jeśli głupie, jak ubóstwiający sam siebie bezbożnik. Jeśli trzeba, chętnie też stoleruje pewną dozę etycznego idealizmu. Nieco, z tego powodu, kuternoży, lecz, kosztem tego kalectwa, podbija Zachód, lękający się integralnego i brutalnego djabła Wschodu.
Odraza autora do szatana wcale nie broni jego religji od zarzutu satanizmu, odnosi się ona bowiem do wiary w szatana katolickiego, dość niedogodnej dla obu, co wskazuje raczej na zgodność ich ideałów. Pewna między nimi — autorem a szatanem — niezgodność etyczna, o ile autor faramuszkuje na temat krzywdy „drugiego“, owszem — jak dopiero wskazaliśmy, sprzyja polityce szatańskiej, obliczonej na Zachód i na przysięgającą nań Polskę. Jak i demokracja zachodnia, zrodzona z rewolucji francuskiej, szatan umie być w potrzebie wersalczykiem; zmuszony zaś kuternożyć na protezie idealizmu, potrafi kuternożenie uczynić modnem.
Na Walpurgisnacht w „Fauście“ Getego Mefistofel tłómaczy czarownicy, czemu wystąpił bez końskiego kopyta i bez ogona:

„Kultura, skoro cały świat ją liźnie,
Po djable także się prześliźnie.
Gdzie dzisiaj ogon, rogi, lub pazury?
Nie znajdziesz ich, bądź tego pewna zgóry.
Kopyto zaś, choć go nie rzucam przecie,
Zaszkodzićby mi mogło w świecie
I byłoby to jakoś brzydko:
Więc chodzę teraz z przyprawioną łydką“.

Wolnomyślna zatem odraza do szatana jest wobec tegoż w porządku. Brzydota ma odrazę do brzydoty, bo w niej, jak w zwierciadle, odbija się jej własny konterfekt. Więc jej unika. Kiedy zaś jej takie zwierciadło podsunąć, to zamiast siebie samej, ujrzy w niem — nawet nie paszkwil na siebie, lecz, jak małpa Kryłowa, — swoje „kumoszki“. W danym razie, zakwefiony idealizmem satanista — w zwierciadle szatańskiem widzi ślepowierców.
Ale Bernanos mówi z niedźwiedzią szczerością:
„Le devot de l’univers charnel est à soi même Satan“ — „Czciciel świata cielesnego jest sam sobie szatanem“. Uważa samego siebie za sobieboga, a jest sobiebiesem; łudziłby się zresztą także, gdyby się mniemał być niezależnym od biesa zaświatowego.
„Powiedz, ojcze, światu, że djabeł istnieje!“ — z przejęciem mówiła do O. Muckermana T. J. pewna baronowa rosyjska w Paryżu, która trzykrotnie była skazywana na śmierć przez bolszewików, lecz się zdołała z pazurów ich wyrwać.[1] Widziała ona szatana, wyzierającego ślepiami bolszewickiemi z dusz bolszewickich. Zrozumiała, że przez bezbożników przemawia i działa nadprzyrodzoność lewa, przeciwstawiająca się nadprzyrodzoności prawej. Że, jak nie byłoby świętych bez Boga, tak nie byłoby i djabelstwa w ludziach bez djabła.
Mówi też i Pismo: „Gdy niezbożny przeklina szatana, przeklina duszę swoją“.
Toteż religja autora to tylko jedno z tych słońc fałszywych, które, jak mówi znowu Bernanos, szatan zapala ludziom złym i głupim, by im zastąpić istotne dusz słońce — Boga. (Allan Kardeck wyznaje, że swoją religję spirytystyczną napisał wprost pod dyktando demoniczne). Fałszywe słońce p. Św. jest tylko zawoalowane naturalistycznym idealizmem. Zedrzyjmy zeń ten woal, a zobaczymy pysk „świętego kozła“, Baphometa, w całej ozdobie czerwonych promieni.
I — tem piekielnie czerwonem, straszniejszem niż czarność, w której się nic nie widzi, słońcem — autor chce uszczęśliwić Polskę i świat. „Apostołowie Wolnego Ducha, — na zakończenie swego arcydzieła woła on basowemi głoskami — ponieście to w świat!“
Przed laty autor napisał „Polskę w otchłani“. Zapewne już i tam (nie znam tej książki, ani jej poznać nie pragnę), lecz tu napewno otchłanią jest katolicyzm. Przeto nasz ratownik podaje Polsce sznur ateizmu, gestem fakira rzuciwszy drugi jego koniec w przestrzeń kosmiczną — ku „Bogu — Wszechświatu“. Czy — aby się na nim powiesiła? Co znowu! Żeby się z otchłani katolickiej wydostała i wspięła po nim na... wyżyny uduchowienia!
Niepoczytalne szaleństwo? Bezwątpienia; lecz spłodził je oszalały szalejem bezbożności duch czasu, który w szaleństwie się mieni „Bogiem Rozsądkiem“ i zaleca ludziom „rozsądnym“ jako taki.
Wbrew wezwaniom ze strony Woln. Pol. do odbicia tego dzieła w miljonach egzemplarzy i rozrzucenia go po kraju, — pod strzechy ono nie zbłądzi. Ani nawet pod liczniejsze dachówki i blachy. Jest na to zbyt wielkie i drogie, a przedewszystkiem zbyt obciążone erudycją, zresztą, fałszywą.
Istnieje wszakże legjon bezbożników inteligentnych, naszych i „od naszych,“ co się chcą stać mózgiem narodu; a zwłaszcza łatwopalne strzechy są wysuszone pożarnym wiatrem od Marxa, wiejącym to od wschodu, to od zachodu. Istnieje groźne spasowiactwo, rozporządzające państwowem pedagogjum, tym rozsadnikiem, już nie ateizmu, lecz pozytywnego antyteizmu. Istnieje złowrogie, tem groźniejsze, że obłudne i za panbrat spierające się z biskupami, Ognisko nauczycieli szkół powszechnych, działające bezpośrednio na masy.[2]
„Szkoła bezwyznaniowa — referował p. Oryng, wykładowca w pedagogjum, — jest dla nas przeżytkiem: naszym celem jest szkoła antyreligijna. Do tego idziemy i — chwila realizacji tych naszych dążeń nadchodzi“. Ta zaś realizacja przewiduje, m. in., obrócenie kościołów na kina, kluby i t.d., za przykładem bolszewji.
A przeciwboski p. Boski (nomen — anti — omen), również członek sekty spasowiaków, wzywa do walki z „z księżemi bredniami“ o Bogu, stworzeniu świata etc., a to na rzecz takich masońskich mądrości, jak małpie pochodzenie człowieka, że myśl jest taksamo sekrecją mózgu, jak żółć wątroby, że Chrystus jest mitem itp.
A p. Tad. Kotarbiński, podobno profesor uniwersytetu, w tępym Racjonaliście — do liczby „przywar wyznaniowych Almae Matris“ warszawskiej zaliczył krzyż, zawieszony w jej murach, zapominając o pewnej, bardzo osobistej, rytualnej przywarze akademików żydów, wnoszących ją z konieczności codziennie w jej mury, a również krzyża nienawidzących. No bo krzyż ogłupionym przez ateizm „Grekom“ jest głupstwem, a sprawcom najwyższego w dziejach skandalu chrystobójstwa — skandalem (Paweł).
Tenże mędrzec syoński pochodzenia polskiego, w roli naczelnika Związku wolnomyślicieli polskich (z przewagą żydowskich), swoją powagą uniwersyteto-profesorską pokrywa handel duszami, uprawiany przez ten Związek, a polegający na ofiarowywaniu książeczki oszczędnościowej P. K. O. na 100 zł. tym noworodkom, których rodzice zobowiążą się nie ochrzcić. No bo skandalem jest „narzucać“ chrzest niemowlętom, a jest rzeczą godziwą narzucać im bezbożnictwo, i to z pomocą przekupstwa... Natomiast nie jest skandalem 20-go wieku obrzezanie, bo, jako znak antychrystyczny, godzi się ono doskonale z antychrystyzmem wolnomyślicielskim. Zresztą, wolna myśl zna mores wobec talmudu!
Ówże Związek polsko-żydowski zaprosił bezbożników świata na zjazd do Warszawy i prowokacyjnie nań wybrał — dwakroć święty dla Polski od roku 1920 — Dzień Piętnasty Sierpnia. Nie jego wina, że brukselska centrala międzynarodówki wolnomyślicielskiej, w liście, zaadresowanym na imię arcypolskiego obywatela, Józefa (Jóska) Landaua, zaproszenie to, na razie przyjęte, odrzuciła, motywując ten krok panowaniem w naszym „pięknym i dzielnym kraju“ — „nietolerancji, dyktatury i reakcji“, z przejrzystą przymówką do sprawy brzeskiej, w której zdeptane zostały „nieprzedawnione prawa myśli“, naturalnie, tej wolnej, t. j., idącej na pasku żydowskim. W odpowiedzi na to, Związek polsko-żydowski zrehabilitował się wyrażeniem żalu, że komenda brukselska postawiła go w bardzo przykrem położeniu w stosunku do „naszego Rządu, który z całą gotowością przychylił się do naszego wniosku o zwołanie kongresu w Warszawie“ — przez „Polskę“ (sic! żydopolscy bezbożnicy to już Polska!).
Długą litanję demoniczną możnaby z takich przejawów demonjactwa za ostatnie lata, cieszącej się wolnością zła, Polski — ułożyć. Są to groźne znaki na zachmurzonem niebie polskiem. Świadczą one, że naszemu mahometowi religji wolnej miłości nie zbraknie apostołów; że jego apel do nich nie jest głosem wołającego na puszczy; że jego dzieło, jakkolwiek jest zjawiskiem teratologicznem (monstrualnem), ma widoki powodzenia i zdolne jest wstrząsnąć Polską i strącić ją w otchłań, gotowaną jej przez bolszewików, Niemców i żydów.
Wraz ze zwarjowanym lekarzem francuskim z czasów rewolucji, Cabanisem, apostołowie ci przysięgają na to, że Boga niema, i żądają, aby Jego Imię nigdy nie było wymawiane w szkole, w urzędach, a nakoniec i w domach prywatnych, — nigdzie. Owszem, aby Mu wszędzie, a naprzód w szkole, bluźniono. W tym celu mają być świętokradzko wyzyskiwane wszystkie nauki.
Jeżeli kogo, to przedewszystkiem tych niepoczytalnych szaleńców należy poskromić. Tak, jak Napoleon I poskromił ateistę Lalande’a, gwiaździarza, głośnego w swoim czasie z tego, że w obecności swoich przyjaciół, dla okazania się prawdziwym filozofem, pożerał pająki i gąsienice.
Występując w charakterze członka Instytutu, którego członkiem był także Lalande, w liście do M. de Champagny, ministra spraw zagr., cesarz polecił temuż, aby spowodował Instytut do zakazania Lalande’owi drukowania nadal czegokolwiek. I zagroził: „Gdyby te braterskie wezwania okazały się niedostateczne, byłbym zmuszony sobie przypomnieć, że moim pierwszym obowiązkiem jest zapobiec zatruwaniu obyczajów mojego ludu, gdyż ateizm wywraca wszelką moralność, jeżeli nie w jednostkach, to conajmniej w narodach[3].
W roku 1873 biskup Dupanloup wołał na Zgromadzeniu Narodowem:
„Panowie, nie bronić się przed religją, lecz pożądać jej winni jesteście. By podtrzymać to chwiejące się społeczeństwo, trzeba wam moralności. Otóż zapewniam was, że jedna tylko moralność zbawić was może: Dekalog! Gdybyśmy się usunęli na pustynię, unosząc ze sobą Dziesięcioro, Ewangelję, Krzyż i cywilizację chrześcijańską, osłupielibyście na widok ciemności, jakieby was otoczyły, i stalibyście się postrachem cywilizowanego świata!“
Groźba ta, w naszych czasach, spełniła się na Rosji. Jej przypadło w strasznym udziale karnym stać się postrachem świata ku jego opamiętaniu. Najprzód ku upamiętaniu Polski. Tuż za naszą ścianą wschodnią, od lat już 14-tu, szaleje krwawy pożar buntu przeciw Bogu, wzniecony przez słońce szatana, uśmiechnięte zrazu rozkosznie obietnicą raju wolności. Wicher propagandy od wschodu miota głownie piekielne z płonącej Rosji na Polskę. A nasze szaleństwo, gasząc je i złorzecząc ich źródłu, jednocześnie pozwala na zapalanie słońc, takich samych w istocie!
Ale bo szatan, który je u nas zapala, posiada maskę taką zachodnią, taką humanitarną, i z takim wdziękiem kuternoży...
Atoli, jak mówi Ortodoks w Śnie Nocy Walpurgi o Mefistofelu, chociaż:

„Brak mu kopyt, brak mu rogów,
Lecz bez wątpliwości,
Tak, jak w ciałach greckich bogów,
I w nim djabeł gości“.






  1. O. Muckermann napisał to w głośnym artykule „Djabeł w życiu i polityce Europy“, pomieszczonym w czasopiśmie „Der Gral“ za kwiecień 1931 r. Artykuł ten w przekładach obiegł prasę europejską i amerykańską, tylko, naturalnie, nie wolnomyślną, ani liberalną.
  2. W końcu czerwca r. 1931 ogniskowcy skompromitowali się w dwóch naraz rozprawach sądowych: w Warszawie i Głębokiem (wojew. wileń.), wytoczonych przez nich, tam ks. prefektowi, tu dzielnej nauczycielce, o rzekome oszczerstwo; polegać ono miało na tem, że oskarżeni stanęli przeciw skarżącym w obronie zbiorowego orędzia biskupów polskich, stwierdzającego przeciwreligijne dążności Ogniska, co prezes tegoż, p. Nowak, obłudnie i zuchwale nazwał oszczerstwem. Oskarżeni przeprowadzili dowód prawdy, że oszczerstwo było po stronie ogniskowców. Lecz nikt ich za to, zkolei, na sąd nie wezwał.
  3. „...et si ces invitations fraternelles étaient insuffissantes, je serai obligé de me rappeler aussi que mon premier devoir est d’empecher que l’on empoissonne la morale de mon peuple, car l’athéisme est destructeur de toute morale, si non dans les individus, du moins dans les peuples“. Schoenbrunn, 13 XII 1805.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.