Przejdź do zawartości

Sęp (Nagiel, 1890)/Część druga/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Dziwny list.

Tego samego wieczoru — na trzeci dzień, po wyroku — zajrzyjmy do gabinetu adwokata „Julka“.
Jest już po siódmej. — Pomimo dużych okien, otwierających dostęp światła, w pokoju zaczyna być ciemno. Przy biurku siedzi zadumany „Julek“. — Czytelnicy, którzy go już znają[1], nie ździwią się, że postać dzielnego chłopca zmieniła się niewiele w ciągu kilku lat, które upłynęły. Jest ciągłe ten sam, niewielki, szczupły, — żywy, energiczny, zapalający się i wiecznie poczciwy; podstarzał tylko nieco, a w czarnych włosach zaczęły mu się gdzieniegdzie ukazywać srebrne nitki. — Jak dawniej, adwokat „Julek“ jest zapamiętałym wyznawcą celibatu.
Powiedzieliśmy już, że siedzi zadumany. — Ta zaduma widocznie jest przykrą i bolesną. — Na jego obliczu spotykamy ciągle ten sam wyraz, który widzieliśmy w sądzie podczas sprawy; twarz jest poważna i smutna.
Julek porwał się nagle z krzesła.
— Do licha! Czy mi to wreszcie nie wyjdzie z głowy? — zawołał sam do siebie. — Nieprawdopodobne... Ja, doświadczony obrońca, stary wróbel, ja, który widziałem nie setki lecz tysiące spraw, mam pozostawać do tej chwili pod wrażeniem, jak jaki smarkacz!...
Przeszedł się po pokoju.
— Ładniebym wyglądał, gdybym chciał sobie w podobny sposób zawracać głowę każdą sprawą... Trzebaby zwarjować!
Zbliżył się do okna i zaczął przyglądać Nalewkom, jak zwykle przelewającym się tłumem, pulsującym szybszą ku wieczorowi pełnią życia. — Przyglądał się machinalnie. — Przez mózg przebiegały mu nowe refleksje:
— W samej rzeczy, to dziwne! — rozumował. — Czy rzeczywiście warto się nad tem zastanawiać? Chyba warto... Bo jeśli przez mój gabinet przechodziły setki spraw nieraz w gruncie daleko dramatyczniejszych, zatrącających o interesa bezporównania więcej poważne, i owe sprawy nie wzruszały mnie tak do głębi, jak obecna, to przecież chyba w tej sprawie musi być coś, co ją bezwzględnie od innych wyróżnia... Trzeba samemu sobie wierzyć; inaczej należałoby przypuścić, że jest się — skończonym idjotą!...
Przez chwilę przyglądał się machinalnie Nalewkom.
— Albo histerykiem! dorzucił w myśli. — No! to już chyba nieprawdopodobne... Pytałem wczoraj wieczorem w „Złotej loży“ Zermanna: jak uważa moje nerwy? Odpowiedział, że są w najlepszym stanie. — Dodał tylko, że jestem chory na chroniczny... idealizm. Żartowniś, jak zawsze. Zresztą i sam czuję, że jestem zdrów... Zkąd więc u licha, to rozdraźnienie, ten niepokój, te sny nawet?
Zbliżył się do zawieszonego w głębi zwierciadła.
— Twarz ma wyraz głupi — mówił, przyglądając się odbiciu swej postaci w lustrze. — Oczy podbite! A przytem, w głowie brak jasności... I ciągle przed oczyma twarz tego malca... Zdaje mi się, że słyszę jego słowa: „Jestem niewinny“. I gdyby mnie kto zapytał, czy w to wierzę, jestem przekonany, że pomimo wszelkich pozorów, przysiągłbym, że: tak... Czy nie szaleństwo?
„Julek“ nerwowym ruchem odwrócił się od lustra i skierował w stronę biurka. — Usiadł.
— No! a może, na uspokojenie, napisaćby temu małemu szkic do apelacji?... — rzekł sam do siebie, biorąc do ręki pióro.
W tej chwili zlekka zapukano do drzwi gabinetu.
— Proszę. — Odezwał się machinalnie adwokat.
We drzwiach ukazała się głowa lokaja starego Tomasza.
— Listy.
— Daj... I, jakby jeszcze kto przyszedł, powiedz, że dziś nic nie przyjmuję... Jutro rano.
— Dobrze.
Tomasz złożył na biurku trzy czy cztery koperty, opatrzone markami pocztowemi, zapalił lampę, i wyszedł.
„Julek“ mimowoli rzucił okiem na koperty listów. — Przez chwilę badał ich zewnętrzny wygląd. Już z góry, charakter pisma na kopercie, jej forma, zapach, sposób przylepienia marki uprzedzały go, co znajdzie wewnątrz... W tym oto liście baron Z. swem wielkiem, arystokratycznem pismem, pyta, kiedy termin ekspertyzy w sprawie z koleją; tu Icek Zalcfus z Garwolina fantastycznym stylem i ortografją zaklina „panu mecenasu“, żeby na swój koszt „tymczasowie“ założyć apelację do „Pałate“; tam wreszcie pachnący liścik powabnej wdówki pani Ireny, która go wzywa na jutro lub pojutrze (wieczorem — około dziewiątej, — ma się rozumieć!) na konferencję w sprawie „bardzo ważnej“... „Julek“ uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o sprawie „bardzo ważnej“ i nawet kokieteryjnie pokręcił ledwo istniejący wąs...
W tej chwili jego wzrok upadł na ostatnią kopertę. Pismo nieznane... I przytem niezmiernie oryginalne: rondo nieprawdopodobnie pochylone w tył. — Na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że osoba, która to pisała, starała się zmienić charakter. Czyby anonim? „Julkowi“ zdarzało się odbierać i takie listy. W każdym razie to coś nieznanego. Rozdarł kopertę.
Zawartość koperty była niezmiernie oryginalna...
Znajdował się w niej list, ale list — nie pisany. — Na ćwiartce papieru listowego nalepiono kilkadziesiąt liter wyciętych z jakiejś książki, czy gazety. — Tworzyło to kilka wierszy...
Już sama forma listu zwracała uwagę oryginalnością; jeszcze więcej uderzającą była jego treść. Brzmiał on:
„Panie!
Skazany przez sąd Stefan Polner jest niewinny. — Przysięgam na wszystko. — Rób pan, co możesz, ażeby go uratować. — Ja sam zrobić nic nie mogę, ponieważ gubić siebie nie chcę.
Zabójca“.
W pierwszej chwili ten list wywołał u „Julka“ gwałtowny odruch gniewu. — Rzucił go na stół.
— Do pioruna!... wybuchnął — tego tylko było jeszcze potrzeba, żeby podniecić moją głupią wyobraźnię...
Uspokoił się dopiero po dłuższej chwili i zaczął rozmyślać:
— Trzeba rozważyć rzecz — mówił do siebie. — A więc spokoju. Jestto albo farsa jakiegoś żartownisia, albo prawda, bezwzględna prawda... Na pierwszy rzut oka, wygląda na farsę, niewątpliwie!... Ale... Dla czego dotąd w żadnej innej sprawie nie przyszło nigdy nikomu do głowy zrobić podobnej farsy? Dla czego? Z drugiej, jeśli to nie jest żart... Jeśli w samej rzeczy, zabójca poczuł wyrzuty sumienia, widząc niewinnego, skazanego na straszną karę?!... Czy to jest zupełnie nieprawdopodobnem?...
„Julek“ namyślał się przez długą chwilę. Cała ta sprawa irytowała go; draźniła coraz bardziej. — Próżno chciał się uspokoić, łamiąc pieczątki pozostałych listów i przerzucając je. Nawet wytworny zapach bileciku pani Ireny, nawet nadzieja jutrzejszej konferencji w sprawie „bardzo ważnej“ (mimowoli uśmiechał się na myśl o tej konferencji!) nie mogły go zupełnie przyprowadzić do równowagi...
Znów wrócił do zagadkowego listu.
Obejrzał jeszcze raz kopertę; nosiła ona stempel poczty miejskiej. — List wrzucony był w Warszawie... To już stanowiło pewną wskazówkę. Przyszło mu do głowy, że jakkolwiekbądź to pismo może być w sprawie dokumentem... A jeśli to żart?
— Nie! — zawołał „Julek“. — Dziś już chyba nic rozumnego nie wymyślę... Chodźmy lepiej na spacer.
Schował list do szuflady biurka, podniósł się, wziął na rękę paletot i zabierał się do wyjścia.
We drzwiach spotkał go Tomasz. — Służący miał minę tajemniczą.
— Co takiego? — zapytał „Julek“.
— Proszę pana mecenasa — odrzekł lokaj — jakaś pani...
— Powiedziałem ci przecież, że nie przyjmuję.
— Tak!... ale ta pani prosi bardzo, ma pilny interes... taka młoda, zapłakana...
Julek zaczął się wachać.
— I czego chce? nie mówiła?
— Nie wiem... podobno wedle tego, co to zabił księdza...
Z ust łagodnego zwykle „Julka“ zerwał się mimowoli wykrzyknik:
— Do stu tysięcy szatanów!...
Stary Tomasz, przypuszczając, iż popełnił głupstwo, zaczął się już powoli cofać w tył. Ale „Julek“ w tejże chwili zreflektował się i gwałtownym ruchem rzucił paletot na krzesło.
— Zaczekaj stary... Poproś.
W chwilę potem do gabinetu wchodziła Władka.







  1. Tajemnice Nalewek — tegoż autora.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.