Sęp (Nagiel, 1890)/Część druga/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
Spowiedź Heli.

— A teraz — mówiła po pięciu minutach Hela — kiedy tatko nie kłóci się, nie burczy... opowiem wszystko po kolei...
Jej minka stanowiła w tej chwili cały poemat filuterji.
— Był sobie jeden papa — zaczęła tonem, jakim opowiadają, dzieciom bajki — i jedna córeczka... bardzo surowy papa i bardzo nieznośna córeczka...
Zatrzymała się i wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Właściwie to papa był nieznośny! — dorzuciła. — Bo proszę sobie wyobrazić, że, mogąc mieć przy sobie swoją kochaną córeczkę, pieścić ją i pozwalać robić w domu, wszystko, co tylko najgorszego, zamykał ją i więził na pensji przy ul. Kruczej... I to bez żadnego powodu!
Uśmiech ciągle rozjaśniał twarz pana Onufrego.
— Przepraszam... znalazł się powód — przerwała sama sobie Hela — powód, że córeczka nie była jeszcze dość duża... że potrzebowała dalszego kształcenia się...
Lekka jak ptaszek, zeskoczyła z kolan pana Onufrego i stanęła w środku pokoju; wzniosła się na paluszkach i wyprostowała swą drobną postać.
— Boże! Jacy ci ojcowie są przewrotni... — Ciągnęła dalej z komiczną rozpaczą... — Bo proszę tylko spojrzeć. Czy nie jestem dość duża, za bardzo duża?... Czy nie mam siedemnastu lat skończonych? Czy tam w biurku nie leży patent, opiewający, że Helena Leszczyńska skończyła od początku do końca całą pensją panny Śniadowicz?...
Zatrzymała się przez chwilę i spoglądała na ojca tryumfującym wzrokiem.
— Jeśli wreszcie potrzeba dowodów formalnych, jak powiada jeden prokurator, którego znam... bardzo ładny chłopiec...
— Prokurator? — pytał pan Onufry.
— Nie przerywaj, papo... Otóż, jeśli trzeba dowodów formalnych, proszę spojrzeć na moją sukienkę...
Zgrabnym ruchem uniosła cokolwieczek rąbek sukni i ukazała koniuszczek nóżki, maleńkiej jak u lalki.
— Proszę mi powiedzieć, czy to suknia krótka czy długa?... I jeśli jest długa, jak przypuszczam, czy noszę ją nie za pozwoleniem wszystkich władz, istniejących na Kruczej i na Kapitulnej?... To chyba zupełny dowód pełnoletności, pełnoletności, jak mówi mój prokurator, jeśli nie prawnej, to przynajmniej faktycznej, która pociąga za sobą zupełną odpowiedzialność za wszelkie popełnione zbrodnie i występki...
Ostatnie słowa wypowiedziała głosem uroczystym, z wielkiemi gestami mówcy. Pan Onufry był trochę odurzony potokami słów, tryskającemi z ustek małej istotki.
— Znów prokurator? — zapytał.
— Znów... Ładny chłopiec, ale niegodziwy... Żądać ciężkich robót dla tamtego, biednego dzieciaka...
Pan Onufry przerwał stanowczo dziewczęciu.
— Wytłomacz-że mi raz, moja Heluto, co za historje mi opowiadasz...
Hela załamała ręce z komicznym gestem.
— Historja!... — kończyła z udaną powagą — Rzeczywiście niedobry papa nie pozwala mi raz porządnie skończyć zaczętego opowiadania, lecz ciągle przeszkadza...
Pan Onufry zwyciężony, machnął ręką.
— No, mów już, mów, co chcesz — rzekł.
Dziewczę wzięło krzesło, usiadło naprzeciwko ojca i patrząc nań z filuterną minką, zaczęło:
— Przychodzę tu do papy, ażeby mu zrobić kilka wyznań... przyznać się do ciężkich win... — westchnęła — i zanieść przed jego oblicze jedną prośbę... Zaczynam spowiedź... Otóż najpierw winna jestem nieposłuszeństwa. Pomimo surowego zatem zakazu, ażeby nie wymykać się z pensyi i nie niepokoić papy w domu, popełniłam tę zbrodnię...
— No — zauważył z pół-uśmiechem pan Onufry — przyznanie wobec samego faktu zbyteczne...
— To nic! przyznanie maże winę... A przytem są i okoliczności łagodzące... Nieprawda, że tak się mówi przed sądem? Są... Papa, niedobry papa, nie odwiedził mnie na pensji, już cały miesiąc...
— Byłem zajęty moje dziecko...
— Oto i pierwsza zbrodnia... Następuje i druga — bunt przeciwko władzy ojcowskiej...
— Bunt?
— Najformalniejszy... Dziś w nocy nie mogłam spać... nie wiem dla czego... i myślałam. I wiesz, papo, co wymyśliłam? Nie wiesz? Tem gorzej... Powiem ci odrazu: postanowiłam zbuntować się przeciwko twojej władzy i raz opuścić tę nieznośną pensję...
Uśmiech zniknął z twarzy pana Onufrego. Chciał coś mówić, ale Hela, żywa, jak zawsze, skoczyła mu już na szyję.
— Za twojem pozwoleniem... za twojem pozwoleniem... niedobry papo. I dlatego właśnie wymknęłam się z pensji, żeby się z tobą rozmówić... Ach, co mnie to kosztowało trudu! Nie wyobrażasz sobie, jak ta nasza madame mnie pilnuje... Powiedz mi, papo, panna Śniadowicz bardzo się ciebie boi... Czego?
To pytanie znów omal nie sprowadziło chmury na czoło pana Onufrego, ale pocałunki Heli spędziły ją niebawem.
— Więc chcę raz porzucić tę przebrzydłą pensję... Chcę... koniecznie! Jestem już duża, dorosła. Zresztą, obiecałeś mi, papo, już tak dawno, że weźmiesz mnie zagranicę, że pojedziemy daleko, że będziemy się bawili wybornie... będziemy wydawali dużo pieniędzy... że mnie wydasz za mąż...
Roześmiała się srebrzyście i trochę zarumienioną twarzyczkę ukryła na piersi ojca.
— Kiedyż to nastąpi, kiedy?... Zwodzisz mnie, papo...
Twarz pana Onufrego znów przybrała poważny, nieco zakłopotany wyraz. W jego oczach przeświecały blaski czułości.
— Moje dziecko — zaczął powoli — wiesz dobrze, że twoja wola jest dla mnie rozkazem. Zresztą, sam ci powiedziałem i powtarzam, że opuścisz niedługo pensją i będziemy żyli trochę inaczej... Ale na to trzeba poczekać. Są interesa, kłopoty, trudności, które trzeba przezwyciężyć. Ja sam najbardziej do tego wzdycham. To wreszcie nastąpi i bardzo niedługo... Za kilka miesięcy. Wyjedziemy zagranicę, potem na wieś będziemy żyli razem... potem znajdę ci męża... Ale tymczasem trzeba czekać...
Hela zrobiła nadąsaną minkę.
— I nie można przyspieszyć tego?
— Niepodobna, moje dziecko.
Ucałował ją w czoło. Hela westchnęła zabawnie:
— Ha! co robić? — zawołała. — Trzeba porzucić zamiar buntu... W ten sposób mamy o jeden grzech na sumieniu mniej. Ale za to są inne — dodała z udaną powagą.
— Jakie? — pytał ojciec.
— O... poczekaj... papo. Powiem ci, — ciągnęła ze śmiechem w głosie — ale pod dwoma warunkami... Najpierw, że nie będziesz się gniewał na madame... Ach, jak ona się ciebie boi. I to jeszcze nic... Wytłomaczysz mnie przed nią za widzeniem się, że dziś byłam u ciebie, za twem pozwoleniem... Widzisz papo, ja znów z kolei boję się panny Śniadowicz i jej bury...
Pan Onufry chciał się bronić przeciwko zbyt może uciążliwym warunkom, ale pieszczotka przekonała go niebawem pocałunkami.
— No, już zgoda, zgoda — mówił wreszcie...
— Więc przyznaję się odrazu. Wiesz papo, byłam w sądzie na tym procesie, tym głośnym procesie, o zabójstwo księdza, w którym ciebie używano na świadka...
Pan Onufry zbladł. Zaledwo zdołał wybełkotać:
— Ty? Jak?... kiedy?...
Hela ciągnęła z komiczną powagą, lecz już nieco zatrwożona:
— A... widzisz... zbrodnia wielka. Ale pamiętaj, papo, że obiecałeś się nie gniewać... Jak? Stało się to przypadkiem... Panna Śniadowicz ma siostrzeńca, który pracuje w sądzie... Będzie kiedyś prezesem, a teraz jest aplikantem. Tyle nam naopowiadał o sprawie, zresztą tyle naczytałyśmy się o niej w gazetach, że przyjęłyśmy jego propozycję ułatwienia nam wejścia na salę...
Niepokój widniał na twarzy pana Onufrego. Twarz jego pokryła się mimowoli rumieńcem.
— A więc było was kilka — zapytał głosem, w którym czuć było wzruszenie.
— Trzy... Madame, ja i Jadzia...
— Co za Jadzia?
— Nie wiesz?... Jadzia Lipińska... przecież ci o niej tyle razy opowiadałam!... Moja przyjaciółka, najlepsza przyjaciółka... Już także skończyła pensję, a ponieważ jest sierotą, madame ją trzyma teraz, jako guwernantkę...
— Sierota? pytał machinalnie pan Onufry — ach! przypominam sobie... Mówiłaś mi. Po chwili dodał, wracając do pierwszej myśli:
— W jaki sposób jednak się stało, że ja was nie widziałem?...
— O! ciebie, papo, wtenczas nie było... zupełnie nie było. Byliśmy w sądzie już ostatniego dnia, kiedy mówił prokurator i obrońca i kiedy wydali wyrok. Tego dnia już świadków nie wołali. Oh! ten prokurator. Taki młody i przystojny, a taki zły... Zresztą, o tobie, papo, odzywał się bardzo pochlebnie...
— Ach!
Pan Onufry mimowoli wydał westchnienie, jak gdyby spadł mu z piersi jakiś ciężar. Wstał i przez chwilę przechadzał się po pokoju.
— Jednak to szaleństwo!... Doprawdy nie rozumiem, jak panna Śniadowicz...
Głos jego brzmiał surowo. Ale Hela już była przy nim i swemi umizgami zdejmowała mu chmurę z czoła.
— A pfe... ojczulku! — wołała. — Przysięgłeś, że nie będziesz się gniewał! Tak dotrzymujesz obietnicy? — Zresztą w samej rzeczy — dodała, śmiejąc się srebrzyście. — Madame jest dość zabawna... Ma dwie pasje: boi się ciebie, jak ognia, i nic... tylko od rana do wieczora czyta romanse kryminalne i sprawozdania sądowe, albo się rozpytuje swego siostrzeńca... tego, co będzie prezesem... o różne sprawy.
— Niedorzeczność! — mruknął pod nosem pan Onufry.
— Ja też to mówię zawsze... Zwyczajnie, stara panna... Wiesz, ojczulku, nigdy bym nie chciała zostać starą panną... Brrr...
— Nie zostaniesz nią, moje dziecko...
Hela ciągnęła dalej:
— To też nie trzeba było prosić madame o przyjęcie propozycji pana Ludwika (tak ma na imię siostrzeniec), który obiecał nas wprowadzić na salę... Tembardziej...
— Tembardziej?
— Że szło o sprawdzenie jednej rzeczy...
— Jakiej?
— Ach, rzeczywiście coś zabawnego. Nie uwierzyłbyś temu nigdy, kochany papo...
— Cóż takiego, wreszcie?
— Oto, pan Ludwik od miesiąca już opowiadał nam... i przysięgał się na Bozię, że oskarżony, Stefan Polner... bardzo mi się podobał ten chłopiec!... nie wierzę, żeby mógł być winien... że oskarżony podobny jest, jak dwie krople wody... zgadnij do kogo?...
— Nie zgadnę...
— Oto do Jadzi... do Jadzi Lipińskiej...
— Tej twojej przyjaciółki... sieroty?
— Właśnie. Cuda nam o tem opowiadał. — Ale ja z niego żartowałam... Trzeba ci wiedzieć, papo, że pan Ludwik... tak mi się zdaje... o! powiadam to kochanemu ojczulkowi pod największym sekretem... jest trochę zakochany w Jadzi. Ja prześladowałam go i mówiłam, że widocznie widzi wszędzie jej rysy. Ale...
— Ale?
— Ale w sądzie, przekonaliśmy się, że to ja się myliłam... Coś nieprawdopodobnego... niemożebnego!
Pan Onufry, który od paru chwili przechadzał się po pokoju, stanął na miejscu.
— I cóż?
— Powiadam ci, papo, nie podobna temu uwierzyć, dopóki się nie zobaczy. Podobieństwo niesłychane, dosłowne! Kropla w kroplę... Ten sam podbródek, oczy, nos, kolor włosów, usta... Doprawdy, przetarłam sobie oczy, kiedy spojrzałam na niego... Zupełnie, brat i siostra... Dwoje bliźniąt!...
— Bliźniąt!
Panu Onufremu mimowoli wyrwał się ten okrzyk z piersi. — W jego oczach strzeliła odrazu jakaś myśl. Zbliżył się do Heli i, biorąc ją za rękę, zapytał krótko:
— Jak się nazywa twoja przyjaciółka?
Hela spoglądała nieco zdziwiona na ojca, który nie przyzwyczaił jej do podobnej szorstkości.
— Lipińska. — Jadzia Lipińska.
— Ach!
Zamyślił się; po chwili podniósł znów głowę.
— I powiadasz, że jest sierotą?...
— Tak.
— Odkąd?
— Od dwóch lat...
— Czy na pensji pozostaje już dawno?
— Pięć lat...
— Czy przedtem jej rodzice bywali kiedy u niej?
Hela zdawała się nieco zdziwioną tem badaniem; pomimo to odpowiadała chętnie:
— Ojciec nigdy... Umarł, kiedy była maleńka...
— Ach! A matka?
— Bywała czasami...
Pan Onufry znów zatrzymał się. Przed chwilą przeleciała mu przez głowę niespodziewana myśl, jakie rodzą się mimowoli i stają następnie kluczem do najtrudniejszych zagadek... To podobieństwo, które uderzyło wszystkich, mogło, musiało nawet ukrywać coś po za sobą.. Co? Pan Onufry, przed kilkoma miesiącami, za pośrednictwem Robaka dostał zlecenie odnalezienia dwojga młodych ludzi, chłopca i dziewczęcia, brata i siostry, dwojga bliźniąt. — Chłopca znalazł i wiemy, co z tego wynikło. Zresztą trud, poniesiony w tym celu, był prawie żaden... Dano mu dwa nazwiska i wskazówki, dotyczące wieku, nadto rysopis rodziców. — Jedno z nich brzmiało: „Polner“, drugie „Szkłowicz“. Pierwszym krokiem p. Onufrego, ponieważ przypuszczał, że dzieci mogą znaleźć się w Warszawie, było pójście do biura adresowego. Tam wziął kartki adresowe wszystkich Polnerów i Szkłowiczów, jakie tylko znajdowały się w biurze, razem dziewięć adresów. Polnerów było dwóch: — Stefan Polner uczeń gimnazjum, wymeldowany od paru miesięcy na wyjazd, drugi osiemdziesięcioletni emeryt. — Pomiędzy Szkłowiczami znajdowali się mężczyźni i kobiety, ale ani wiek, ani inne okoliczności nie czyniły prawdopodobnem, ażeby poszukiwana osoba była w ich liczbie. — Zebrane wiadomości, wreszcie korespondencja, przeprowadzona z Paryżem, przekonała, że Stefan Polner jest niewątpliwie jednym z poszukiwanych... Przypadek odrobił tym razem całą pracę za pana Onufrego.
Znalezienie dziewczęcia było dotąd nie tylko trudnem, lecz wprost niepodobnem. Próżno pan Onufry robił najściślejsze poszukiwania w przeszłości księdza Andrzeja i Stefka, chcąc w ten sposób dojść po nitce do kłębka, rezultat był żaden. Zaczynał już przypuszczać, że z dwojga bliźniąt dziewczynka umarła. Nie byłoby w tem nic nieprawdopodobnego... Gdy oto w tej chwili słowa Heli obudziły w nim cały świat nowych przypuszczeń... To podobieństwo, to uderzające podobieństwo, tak częste u bliźniąt, czy nie mogło być wskazówką? Nazwisko jest wprawdzie inne, ale uprzedzono go z Paryża, iż poszukiwane dzieci wskutek zbiegu okoliczności mogły się ukrywać pod obcemi nazwiskami... Dla tego dopytywał tak gorączkowo o pochodzenie Jadwigi Lipińskiej. Podług otrzymanych przezeń wskazówek, poszukiwane dziewczę powinnoby być sierotą bez ojca i matki... Rzeczywiście, słowa Heli sprawdzały ten punkt co do ojca... Ale matka? Hela twierdzi, że odwiedzała ją jeszcze przed paru laty...
— Bądź co bądź — powiedział sam do siebie pan Onufry — należy tę kwestję zbadać do gruntu...
Przeciągnął ręką przez czoło, jak gdyby dla odpędzenia myśli. Uśmiechnął się do Heli, która już przez chwilę stała przed nim, zdziwiona niespodziewaną zadumą ojca. Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
— Siadaj, maleńka — rzekł — i opowiedz mi wszystko, co wiesz o twojej przyjaciółce...
Hela klasnęła w ręce.
— Ach, interesuje cię to papo! — wołała ze śmiechem. — Może się zakochałeś w niej?... Wiesz, zobacz ją, ożeń się z nią... Ach, doprawdy, bardzobym chciała, żeby Jadzia została moją mamą...
Na twarzy pana Onufrego ukazał się nowy, dobroduszny uśmiech.
— A to trzpiot! — mówił, grożąc Heli palcem. — Nie, moje dziecko, idzie mi o co innego. Wiesz, że prowadziłem dawniej interesa... mam stosunki. Otóż nazwisko twojej przyjaciółki nasunęło mi na myśl pewne wspomnienia... Jestto interes, interes spadkowy; może ztąd wyniknąć dla niej korzyść...
— Ach! korzyść... Otóż, słuchaj papo.
Streszczamy dość długie, a przerywane pieszczotami, i pustotami opowiadanie Heli.
Jadzia Lipińska została przywieziona na pensją panny Śniadowicz przed pięciu laty z Częstochowy, gdzie jej matka, a właściwie opiekunka utrzymywała hotel... Przywykła zresztą nazywać matką tę poczciwą panią Lipińską, która od czasu do czasu przyjeżdżała do Warszawy w swych odwiecznych sukniach, których moda datowała się z przed lat dwudziestu. — Jadzia jeździła do Częstochowy na wakacje... Stara pani Lipińska kochała ją bardzo. — To też Jadzia długo, długo rozpaczała, kiedy przed dwoma laty przyszła wieść o nagłej prawie śmierci opiekunki w Częstochowie. Nie zamknęła jej powiek; nie zdążyła nawet pojechać na pogrzeb; zawiadomiono ją dopiero w tydzień po wszystkiem.
— W tem, proszę papy — mówiła przyciszonym głosem, zaczerwieniona nieco Hela — jest jakaś tajemnica... O, jest! Tak, jak w romansach...
Pomimo że za życia pani Lipińskiej Jadzi na niczem nie zbywało, pomimo że opiekunka jej musiała posiadać jakiś mająteczek, po jej śmierci urwało się wszystko... Przy zgonie pani Lipińskiej byli jej krewni, brat, siostrzeńcy i podobno mieli zabrać pieniądze. Został hotel, ale o to trzeba toczyć cały proces z rodziną opiekunki... Wprawdzie Jadzia była przyjętą za własne dziecko przez panią Lipińską i nosiła nawet jej nazwisko, wprawdzie istniał testament, — ale brak było jakichś formalności prawnych i dotąd w hotelu rządziła rodzina nieboszczki... Sama Jadzia nigdy nie pomyślałaby o procesie, ale w kilka tygodni po śmierci jej opiekunki przyjechał z Częstochowy jeden z sąsiadów, stary, poważny mieszczanin w bogatej czapce, który przywiózł ze sobą adwokata i kazali coś podpisywać Jadzi... Stary był zacny człowiek i postanowił zająć się sprawą sieroty. Proces trwał już dwa lata i dotąd bez skutku. — Należało zbierać radę familijną, bo Jadzia była niepełnoletnią; trzeba było dużo zachodów i kosztów...
— I nie wiadomo, kiedy się to skończy. — Kończyła Hela. — Żeby nie ten poczciwy stary, co przysyła od czasu do czasu dla Jadzi kilkadziesiąt rubli, niby na rachunek spadku, gdyby nie dobra pani Śniadowicz, która zrobiła Jadzię tak jakby guwernantką, to nie wiem, coby się z biedactwem stało!... Za cały spadek dostała do tej chwili starą książkę do nabożeństwa, pamiątkową książkę. Krewni pani Lipińskiej raczyli oddać tę książkę, ponieważ było o niej oddzielnie wspomniane w testamencie...
— Książkę do nabożeństwa! — zawołał pan Onufry.
W tej chwili przyszło mu do głowy, że w papierze, który tam jeszcze leżał na biurku, wsunięty w sekundzie przyjścia Heli pod inne książki i papiery, była również mowa o... „książce do nabożeństwa“. Zestawienie zapewne przypadkowe, niewątpliwie! Ale... ten papier znaleziony w hotelu w Piotrkowie; opiekunka Jadzi Lipińskiej posiadała hotel w Częstochowie...
Panu Onufremu zdawało się, że w głowie zabłysnęła mu jakaś jasność... Zestawiał fakta, wyrazy, przypuszczenia. Z przed jego oczu na chwilę zniknęła Hela, pokój, blask świec, stojących na biurku. Myślał.
Obudził go dopiero pocałunek i głośny śmiech dziewczęcia.
— Znowu? — wołała Hela — papa znów zamyślony?...
Klasnęła w ręce.
— No i niech papa powie, że nie jest zakochany!...
W tej chwili w jej lekkim ptasim mózgu, zrodziła się jakaś nowa myśl. Wyjęła z kieszonki maleńki, zasiany brylantami zegareczek i rzuciła nań okiem.
— Ósma, już ósma... Boże mój! Co pani Śniadowicz powie? I dorożka czeka na mnie godzinę...
Rzuciła się na szyję ojcu.
— Uciekam. A pamiętaj, papo, że winę dzisiejszej wycieczki wobec „madame“ bierzesz na siebie! — Za to kiedyindziej, jak będziemy mieli więcej wolnego czasu, opowiem ci jeden... jeszcze jeden wielki sekret...
Zaczerwieniła się. Przyłożyła drobne rączki do serca, jak gdyby nie mogąc schwytać oddechu.
— Jaki sekret? — pytał machinalnie pan Onufry.
Rumieniec uderzył jeszcze mocniej na twarz Heli.
— Zobaczysz, papo! — zawołała i wybiegła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.