Podróże Gulliwera część druga/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Podtytuł część druga
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron





ROZDZIAŁ I.

Opis wielkiej burzy.
Autor dla zwiedzenia kraju
wsiada na statek po wodę wysadzony.
Zostawiony na brzegu, schwytany został przez krajowca,
i zaprowadzony do domu dzierżawcy.
Przyjęcie jakiego doznał tamże
i różne inne zdarzenia.



O

Od natury i losu do czynnego i mozolnego życia skazany, opuściłem znowu, dnia 20go czerwca 1702 r. po dwumiesięcznym pobycie w domu mój kraj rodzinny, i wsiadłem na okręt Awanturnik, dowodzony przez kapitana Jana Nichlas, z Kornwallis do Suraty w Indyach wschodnich przeznaczony. Z pomyślnym ciągle wiatrem płynęliśmy aż do przylądku Dobrej Nadziei, gdzie dla opatrzenia się w wodę przybiliśmy do brzegu: znaczne jednak uszkodzenie okrętu, zmusiło nas dłużej się zatrzymać. Tym czasem kapitan nasz mocno zachorował na febrę, przezco przymuszeni byliśmy całą tam przepędzić zimę i dopiero przy końcu marca mogliśmy to miejsce opuścić.

Pomyślną mieliśmy żeglugę aż do cieśniny Madagaskar, lecz przybywszy na północ tej wyspy, wiatr, który po tych morzach od grudnia do maja jednostajnie północno-zachodni ma kierunek, stał się gwałtowniejszym i wyłączniej zachodnim; a gdy przez 20 dni ciągle trwał, zapędzeni zostaliśmy na wschód wysp Moluckich: podług obserwacyi naszego kapitana, o 3. stopnie na północ równika, gdzie ustał nagle i cisza morska nastała. Kapitan doświadczony w żegludze po tych morzach, przepowiedział nam wielką nastąpić mającą burzę, i rozkazał czynić potrzebne ku temu przygotowania. Już dnia następującego ziściła się ta jego przepowiednia, gdyż wiatr południowy monsum zwany, z gwałtownością nadzwyczajną wiać począł.

Widząc że wiatr stawał się coraz mocniejszym, spuściliśmy żagiel sztabowy, przymocowaliśmy działa, żagiel zaś na tylnym małym maszcie rozwinęliśmy. Gdy lądu ani wystających haków skalistych w blizkości nie było a wiatr okropnie i z nadzwyczajną mocą okrętem na wszystkie strony miotał, przeto osądziliśmy za rzecz najbezpieczniejszą i dla okrętu najnieszkodliwszą, płynąć raczej z wiatrem, jak walczyć przeciw niemu dla dania sobie pewnego kierunku. Zwinęliśmy zatem wszystkie żagle całą masztowinę spuściliśmy i jeden ster ze wszystkich okrętowych kierowników został czynny, chociaż i on mało nam mógł służyć.

Burza była straszna, bałwany morskie z okropnym i przerażającym trzaskiem się rozbijając, bezustannie uderzały o nasz dziko pędzony okręt i już to na kształt ogromnych gór, przed nim i koło niego się wznosiły jakoby mu drogę zagrodzić usiłowały: już na grzbiet swój go porywały i do niezmiernej wysokości podnosiły. Podczas całej tej burzy nie ruszyliśmy wielkiego masztu, gdyż mimo swą ciężkość bardziej był dla okrętu pożytecznym niż szkodliwym, stanowiąc jakoby punkt środkowy, przechylenia się okrętu niedopuszczający. Po niejakim czasie burza zwolniała, choć wiatr dosyć silnie powiewał, a znajdując się jeszcze na otwartem morzu, podnieśliśmy wszystkie żagle, uporządziliśmy mało uszkodzoną masztowinę, i daliśmy kierunek wschodnio północny, wiatr zaś być południowo zachodni.

Przez tę straszną burzę i po niej gwałtowny wiatr zachodnio południowy, zapędzeni zostaliśmy podług moich dostrzeżeń na pięćset mil morskich ku wschodowi, tak, że najstarsi i najdoświadczeńsi nawet z majtków nie mogli powiedzieć w której stronie swiata się znajdujemy. Żywności mieliśmy jeszcze podostatkiem, okręt w dosyć dobrym był stanie, ludzie przy dobrem zdrowiu i tylko brak wody do picia mocno nam dokuczał. W takiem położeniu postanowiliśmy płynąć ciągle za raz wziętym kierunkiem, i nie zbliżać się jeszcze więcej ku północy z obawy ażebyśmy nie zostali zapędzeni na wschód Wielkiej Tartaryi do morza lodowatego.

Szesnastego czerwca, chłopiec na głównym maszcie się znajdujący odkrył ląd, i już nazajutrz zobaczyliśmy wszyscy wielką wyspę, albo stały ląd (istotnie czem było nie wiedzieliśmy): na zachodniej stronie tego kraju było wązkie międzymorze, z małą przytem zatoką, lecz niedosyć głęboką by okręt mógł wpłynąć. Zarzuciliśmy więc kotwicę w niejakiej od zatoki odległości, a kapitan nasz wysłał kilkunastu ludzi uzbrojonych i naczyniami opatrzonych dla wyszukania wody do picia. Wyrobiłem sobie u kapitana pozwolenie udania się tamże z nimi, celem zwiedzenia kraju i zrobienia może ważnych jakich odkryć. Przybywszy na ląd, nie znaleźliśmy ani rzek ani zdrojów, ani nawet śladu mieszkańców. Majtkowie nasi trzymali się ciągle brzegu, szukając wody w poblizkości morza, ja zaś wierny mojemu zamiarowi, puściłem się w przeciwległą stronę, i więcej w głąb kraju; lecz znalazłszy go zupełnie pustym, niezmiernie skalistym i nic takiego coby moją ciekawość wzbudzić mogło, wróciłem się do zatoki.

Jużem tam dochodził, gdy z wielkiem mojem zadziwieniem zobaczyłem że ludzie nasi już na statku się znajdując, z największą prędkością jakby dla ocalenia swego życia do okrętu spieszyli. Chciałem wołać na nich, chociażby mi to mało co pomogło, gdy w tem spostrzegłem goniące ich stworzenie, w kształcie człowieka tak nadzwyczajnej wielkości, że morze, po którem ogromnemi krokami za statkiem gonił, nawet do kolan mu nie sięgało. Lecz ludzie nasi wyścignęli go o pół mili, morze było pełne skał, więc nie mógł ich dopędzić. Te szczegóły opowiadano mi potem, gdyż skorom go zoczył, zacząłem z największym pospiechem uciekać i wdrapałem się na spadzisty pagórek, zkąd miałem widok na znaczną część kraju. Doskonale był uprawionym: lecz nadzwyczaj mnie zadziwiła wielkość niezmierna trawy, przynajmniej dwadzieścia stóp wysokości mającej.

Wyszedłem potem na bardzo wielki, jak mnie się zdawał, gościniec; lecz w rzeczy samej była to dla mieszkańców ścieszka do przechodzenia przez pole jęczmienne. Szedłem przez niejaki czas tą drogą, ale nic widzieć nie mogłem, bo blizko było żniwa, a jęczmień był na czterdzieści stóp wysoki. Po upłynieniu godziny doszedłem nareszcie końca tego pola samorodnym płotem 120 stóp wysokim ogrodzonego: co do drzew, te były wysokości nie do wyrachowania. Tu były schody prowadzące z jednego pola do drugiego, składające się z czterech stopni, dwadzieścia cztery stóp wysokich i z jednego w końcu, jeszcze większej wysokości kamienia. Nie będąc w stanie wyjść na te schody, szukałem w płocie otworu dla przemknienia się; gdym spostrzegł krajowca zbliżającego się do schodów: ten w wielkości nie ustępował bynajmniej onemu, któregom widział goniącego za statkiem. Miał bowiem wysokość zwyczajnej wieży kościelnej, każden krok jego wynosił, jak mogłem w prędkości dostrzedz, najmniej 10 łokci. Trwogą zdjęty, czem prędzej uciekłem i schowałem się w jęczmieniu. Ztamtąd widziałem go stojącego na szczycie schodów, i ze zdrętwieniem usłyszałem wołającego głosem daleko mocniejszym od trąby głosowej, a że z nadzwyczajnej dochodził mnie wysokości, myślałem z początku że zagrzmiało. Natychmiast przyszło 6ciu jemu podobnych, a każden z nich miał w ręku sierp, jak szęść kos naszych wielki. Ci nie byli tak dobrze ubrani jak tamten pierwszy, i zdawali się być jego sługami, gdyż na rozkaz jego zaczęli żąć jęczmień w którym ja ukryty leżałem. Chciałem wprawdzie trzymać się od nich w największej jak tylko być może odległości, lecz nie mogłem prawie z miejsca się ruszyć, bo źdźbła były często tylko o jedną stopę od siebie oddalone, i mimo największe usiłowania nie mogłem się przecisnąć przez ten las osobliwszy. Zebrałem wszystkie siły aby choć cokolwiek od niebezpieczeństwa się oddalić, ale ledwo uszedłem kawałeczek, gdy się dostałem na miejsce gdzie deszcz i wiatr obaliły jęczmień. Tu już ani na krok dalej nie mogłem, bo źdźbła tak gęste na ziemi leżały, że żadnym sposobem przecisnąć się nie można było, a ości spadłych kłosów tak były grube i ostre że mi odzież darły i ciało kaleczyły. W tem usłyszałem że żniwiarze już może o sto łokci są odemnie. Wycieńczony zupełnie na siłach i do rozpaczy przywiedziony, położyłem się w brózdzie życząc sobie zakończyć tak życie. Ubolewałem nad losem wdowy i sierot nieszczęśliwych, żałowałem niezmiernie, że mimo rady przyjacioł i ostrzeżenia krewnych puściłem się w tę nieszczęsną podróż.

W takiem zostając położeniu, myśli o Lillipucie mimo woli mi się nasuwały; gdzie mnie mieszkańcy za najcudowniejszy twór natury uważali; gdziem potrafił jedną ręką całą uprowadzić flotę, i inne wielkie wypełnić czyny które wiecznie w historyi tego narodu świetnieć będą i którym może nawet potomność mimo świadectwa całego narodu, niezechce uwierzyć: a tu, o bolesne i straszne upokorzenie! może za najnędzniejsze ze wszystkich stworzeń być uważanym, tak, jakby Lilliputanin nam się wydawał! Lecz daleko większe od tego groziło mi nieszczęście: bo gdy ludzie zawsze w równi swojej wielkości i siły, są srodzy i dzicy, więc mogłem się z pewnością spodziewać, stać się zakąskiem pierwszego który mnie znajdzie z tych barbarzyńców.

Filozofowie mają słuszność, utrzymując, że wielkość i małość, są to tylko przypuszczenia porównawcze: być może że Lilliputyanie znajdą naród daleko od siebie drobniejszy, niż oni w porównaniu ze mną: a któż wie, czy ten straszny i olbrzymi naród nie byłby Lilliputem w porównaniu z jakim innym narodem któregośmy jeszcze nie od kryli.

Tym myślom, mimo największą trwogę się oddając, ledwom nie zginął, bo jeden ze żniwiarzy był już tylko o dziesięć łokci od tej brózdy gdziem ja leżał, i jeszcze krok jeden a zostałbym stratowany lub sierpem wskróś przecięty. Najgłośniej jak tylko mogłem zacząłem krzyczeć widząc że podnosi nogę, na co olbrzym się zatrzymał, oglądał się na około, patrzał długo na ziemię, aż nareszcie spostrzegł mnie leżącego. Chcąc mnie podnieść, przypatrywał mi się pierwej z ostrożnością, z jaką człowiek podnosi małe niebezpieczne zwierzątko by nie być podrapanym lub ugryzionym i jak ja sam nieraz z łasicami robiłem. Odważył się nareszcie ująć mnie z tyłu dwoma palcami i trzymał mnie przez niejaki czas w odległości 3ech łokci od oczów swoich, dla lepszego mnie przypatrzenia się. Domyślałem się jego zamiaru, i wisząc w wysokości sześćdziesiąt stóp w powietrzu nie ruszyłem się bynajmniej, chociaż z obawy abym się z ręki nie wyśliznął mocno mi boki ściskał. Wszystko na com się odważył było, że podnosząc oczy do nieba i składając ręce jak do modlitwy, wyrzekłem w najżałośniejszym tonie kilka słów do mojego położenia stósownych, gdyż lękałem się mocno ażeby mnie nie zgruchotał rzucając na ziemię, jak my nieraz z nielubionemi zwierzątkami czynić zwykliśmy. Lecz szczęściem głos i postawa moja podobały mu się: przypatrywał mi się z największą uwagą, i zdawał się dziwić słowom przezemnie wyrzeczonym acz jemu zupełnie niezrozumiałym. Tym czasem nie mogłem się wstrzymać od mocnego jęczenia i kiwania głową, chcąc mu tem oznaczyć boleść którą mi jego ściskające palce sprawiały. Zdało mi się że mnie zrozumiał, bo jak najłagodniej włożył mnie do kieszeni i udał się do swego pana, bogatego dzierżawcy, któregom przedtem widział na polu.

Ten skoro mnie zobaczył, uciął kawałek źdźbła, grubości najmocniejszej trzciny, podniósł nim poły mej sukni, trzymając ją za naturalną skórę, odmuchnął mi włosy, dla lepszego przypatrzenia się mojej twarzy, a zwoławszy swoich ludzi pytał się ich, jakem się domyślał, czy więcej takich zwierzątek na ziemi nie znaleźli. Potem położył mnie powoli na ziemię, a to na czworak, lecz ja natychmiast wstałem, i przechadzałem się przed nim, dla pokazania że nie myślę im uciekać. Usiedli na około mnie, przypatrując się z największą uwagą moim poruszeniom. Zdjąłem kapelusz, ukłoniłem się i padłem na kolana, a podniósłszy oczy i ręce do góry wymówiłem kilka słów jak najgłośniej. Wyjąłem potem sakiewkę z kieszeni, i podałem mu z największą pokorą. Wziął ją odemnie położył na swej dłoni, końcem igły ciągle na wszystkie strony ją obracając, lecz nie mógł, jakem widział, pojąć coby to było.

Dałem mu znak, ażeby rękę na ziemi położył: wziąłem zatem sakiewkę i wysypałem wszystkie pieniądze do jego ręki; a było ich, cztery poczwórne pistole Hiszpańskie i dwadzieścia do trzydzieści drobniejszych monet. Widziałem jak namoczył mały palec na języku, i takim sposobem podniósł jednę największą z tych monet, patrzał długo na nią, aż nareszcie dał mi znak ażebym pieniądze nazad włożył do worka i do kieszeni schował, com też z wielkiem ukontentowaniem uczynił.

To wszystko przekonało zapewne dzierżawcę, że jestem małem jakiemś stworzeniem rozumem obdarzonem. Przemówił kilka razy do mnie, lecz dźwięk jego głosu, chociaż z wyraźnych słów się składający, zagłuszył mnie, jak gruchotanie młynu wodnego; odpowiedziałem mu jak najgłośniej w kilku językach, a on trzymał wtedy ucho swoje tylko o dwa łokcie od moich ust: lecz wszystko było nadaremnie, nie mogliśmy się zrozumieć. Odesławszy swoich ludzi do roboty, wyjął z kieszeni chustkę do nosa, rozpostarł ją na dłoni swojej ręki którą na ziemi położył, i dał mi znak ażebym wstąpił na nią: bez wielkiej bardzo trudności mogłem to uczynić, bo miała tylko grubość dwóch stóp, dla większego jednak bezpieczeństwa, położyłem się wzdłuż na niej, a on związawszy ją, zaniósł mnie do domu. Tam przywołał swoję żonę i pokazał mnie jej, lecz ona zobaczywszy mnie wydała krzyk przeraźliwy i uciekła, jak Damy u nas na widok pająka lub żaby czynić zwykły. Przypatrzywszy się jednak przez niejaki czas mojemu postępowaniu i z jaką akuratnością rozkazy jej męża wypełniałem, straciła prędko odrazę, i nawet bardzo dla mnie łaskawą się zrobiła.

Około godziny dwunastej, służący przyniósł jedzenie: była to potrawa mięsna, do stanu i zatrudnień rolnika stósowna, miska zaś w której ją przyniesiono miała przynajmniej dwadzieścia i cztery stóp średnicy. Towarzystwo składało się z dzierżawcy, jego żony, trojga dzieci i starej babki. Skoro wszyscy do stołu 30 stóp wysokiego zasiedli, wziął i mnie dzierżawca i postawił nie daleko od siebie na stole, gdzie z obawy ażebym nie spadł jak najdalej od brzegu się trzymałem. Żona dzierżawcy pokrajała dla mnie kawałeczek mięsa, rozdrobiła chleba i postawiła na drewnianym talerzu przedemną; zrobiłem jej za to najgrzeczniejszy ukłon, a wyjąwszy z kieszeni noża i widelca zacząłem jeść, nad czem się wszyscy mocno dziwowali. Na jej także rozkaz, przyniosła dla mnie służąca mały kieliszek do likieru, wielkości czterech naszych garncy, i podała mi go napełniony napojem. Z natężeniem wszystkich sił moich potrafiłem ledwo podnieść ten kieliszek, i piłem najniżej się kłaniając, za zdrowie całego towarzystwa, przy czem gdy kilka słów po angielsku jak najgłośniej wymówiłem, powstał śmiech tak gwałtowny, żem mało nie został ogłuszony.

Napój był dosyć przyjemny, miał smak podobny do jabłecznika. Dzierżawca dał mi znak ażebym przyszedł do jego talerza, lecz gdym prędko po stole do niego dochodził, potknąłem się o skórkę chleba i upadłem na twarz bez żadnego jednak uszkodzenia. Widząc że ci dobrzy ludzie są w wielkiej o mnie niespokojności, podniósłem kapelusz do góry i zawołałem kilka razy hurra, aby oznaczyć im, żem sobie upadnięciem nie uczynił żadnej szkody.

Wstawszy, zbliżałem się do mojego pana (tak go będę zwać na przyszłość), gdy w tem syn jego najmłodszy, lat może dziesięć mający, porwał mnie za nogi, i do takiej wysokości podniósł, żem z bojaźni zdrętwiał; lecz ojciec rozgniewany o to, wyrwał mnie z jego ręki, i przy tem tak gwałtownie go w twarz wyciął, że cały szwadron kawaleryi europejskiej takim zamachem zostałby wywrócony; kazał mu też natychmiast odejść od stołu. Ja bojąc się, ażeby chłopiec nie powziął za to przeciw mnie zawiści, i nie starał mi się odsłużyć, i przypomniawszy sobie u nas dzieci, nielitościwie małe zwierzątka, wróbli, królików, małych piesków i kotków traktujących; padłem przed moim panem na kolana, prosząc go znakami, ażeby synowi przebaczył. Zrozumiał mnie i usłuchał prośby pozwalając synowi siąść znowu do stołu, któregom na znak zupełnej zgody w rękę najpokorniej pocałował.

Pod czas jedzenia wskoczył kot, faworyt mojej pani na jej krzesło. Usłyszawszy za sobą straszny hałas, jaki u nas tuzin pończoszników ledwo by narobiło, obróciłem się, i zobaczyłem że to kot mruczał, ten zaś trzy razy większym był od wołu, jak to mogłem sądzić po jego głowie i jednej łapie, które zobaczyłem gdy mu Pani jeść dawała. Dzikość zwierza niezmiernie mnie przestraszyła, i lubom stał na drugim końcu stołu, pięćdziesiąt stóp od niego oddalony, i pani moja trzymała go mocno, obawiałem się jednak ażeby się na mnie nierzucił. Lecz bojaźń moja była zupełnie bezzasadną, bo kot wcale na mnie nie uważał, chociaż pan mój posadził mnie w małej tylko od niego odległości; a wiedząc dobrze że ucieczka lub okazana lękliwości, wszystkie dzikie zwierzęta jeszcze bardziej do napadu pobudza, całą mą odwagę wezwałem na pomoc i stałem albo przechadzałem się przed nim z największą spokojnością, ośmieliłem się nawet o pół łokcią do niego przystąpić, czem on zmięszany usunął się. Psów daleko mniej się bałem: weszło ich kilka do pokoju: jeden brytan jak cztery słonie wielki, a chart jeszcze większy ale cieńszy.

Przy końcu obiadu, przyszła do pokoju mamka z małem dziecięciem, które skoro mnie na stole spostrzegło, zaczęło tak przeraźliwie krzyczeć, że o pół mili można było słyszeć; trzymało mnie bowiem za lalkę i chciało ażebym mu był podany do zabawki.

Troskliwa matka, natychmiast mnie wzięła i dziecięciu podała, które mnie w momencie do gęby włożyło: lecz ja tak mocno zawrzeszczałem, że dzieciak przestraszony upuścił mnie, przyczem głowę bym sobie nie zawodnie strzaskał, gdyby mnie mamka w fartuch nie pochwyciła. Dla uspokojenia dziecięcia, miała piastunka grzechotkę, to jest wielkie naczynie napełnione dużemi kamieniami, przywiązane liną do jego ciała, którą okropnego narobiła wrzasku, a gdy i to niepomogło, dała mu nareszcie pierś do ssania. W całem mojem życiu, nic takiego jeszcze nie widziałem coby podobną odrazę we mnie wzbudziło, jak widok tych ogromnych na sześć stóp wystających piersi. Brodawka była gruba jak połowa mojej głowy, a jej kolor rownie jak całych piersi, tak był plamami i krostami upstrzony, że nic nie mogło być bardziej odrażającego; miałem bowiem sposobność oglądać je w blizkości, stojąc na stole, kiedy ona usiadła, dla wygodniejszego karmienia dziecięcia. Myślałem wtedy o delikatnem ciele naszych dam europejskich, które nam się tylko takiem wydaje, będąc proporcyonalnej względem nas wielkości; lecz mikroskopem, najdelikatniejszego nawet nie moglibyśmy bez wstrętu oglądać. Przypominam sobie, że w Lilipucie drobni ludzie tameczni wydawali mi się być najpiękniejszemi; a gdym o tem z jednym tamtejszym uczonym, przyjacielem moim rozmawiał, powiedział mi, że twarz moja piękną i delikatną jest, gdy ją z ziemi ogląda, lecz zblizka, stojąc na ręce mojej, okropne na nim czyni wrażenie. W skórze widzi wielkie dziury, włosy mojej brody, mają być grubsze, jak szczeciny dzikiej świni, a od twarzy mojej pstrego koloru, nie ma nic nieprzyjemniejszego; chociaż, niech mi wolno będzie to o sobie mówić, w mojej ojczyznie byłem za przystojnego i bardzo podobać się mogącego człowieka poczytany, a w podróżach bardzo się mało opaliłem. O damach zaś dworu cesarskiego, miał przeciwne mojemu zdanie; jednej bowiem twarz wydawała mu się być pełną krostek, usta drugiej za wielkie i szerokie, innej nos za długi lub gruby, a tego wszystkiego ja nic dostrzedz nie mogłem. Nie chciałem tych uwag pominąć acz zbytniemi się zdawać mogą, ażeby łaskawy czytelnik nie powziął mniemania, iż olbrzymi ten naród, był istotnie brzydkim: przeciwnie, przypatrując się rysom mojego pana któren tylko był dzierżawcą, stojąc na ziemi, w odległości 60 stóp od jego twarzy, wydawały mi się być proporcyonalne i kształtne.

Po jedzeniu, pan mój poszedł do swoich robotników, i ile z jego głosu i poruszeń dorozumiewać się mogłem, zalecił żonie swojej mieć o mnie troskliwe staranie. Będąc bardzo znużonym, spać mi się zachciało: skoro to pani moja spostrzegła, wzięła mnie i położyła na własnem swem łóżku, przykrywając białą chustką do nosa, która większa i grubsza była od głównego żagla okrętu wojennego.

Przez dwie godziny przeszło spałem, ale bardzo niespokojnie: śniło mi się o żonie mojej i dzieciach. Obudziwszy się byłem bardzo smutny, a nadzwyczajna obszerność pokoju w którym się znajdowałem, jeszcze bardziej smutek mój powiększała: miał bowiem dwieście do trzysta stóp szerokości a dwieście wysokości. Łóżko na którem leżałem miało dziesięć stóp szerokości. Pani moja poszła do swych zatrudnień domowych i zamknęła mnie tym czasem na klucz. Łóżko było na ośm łokci wysokie: naturalna potrzeba nagliła mnie do zejścia. Choćbym się był odważył na głośne wołanie, cóżby mi to pomogło: odległość pokoju od kuchni była dla mojego głosu zanadto wielka. W takiem położeniu, nie do wyobrażenia przykrem, napadnięty zostałem przez dwa ogromne szczury, które wdrapawszy się po firankach na łóżko, ze wściekłością się na mnie rzuciły; jeden z nich już zbliżał się do mojej twarzy, gdy niezmiernie przestraszony porwałem się do szpady. Natarły na mnie z przodu i z tyłu, a jeden już nawet ciągnął mnie za kołnierz: lecz odebrał za tę bezprzykładną zuchwałość zasłużoną karę, bo szpadą moją przebiłem mu brzuch na wylot i padł martwy u nóg moich; co towarzysz jego spostrzegłszy, uciekł, otrzymawszy jednak już w ucieczce znaczną ranę w grzbiet, tak, że podłogę krwią zbroczył. Po tak rycerskim czynie, przechadzałem się trochę po łóżku, dla ochłonienia ze strachu. Żarłoczne te zwierzęta były wielkości najroślejszych brytanów, ale dziksze i obrotniejsze, a gdybym idąc spać, szpadę moją był odpasał, niezawodnie bym został pożarty. Widząc że ten którego śmiertelnie zraniłem, jeszcze cokolwiek oddycha, a nie mogąc się odważyć ująć go i wyrzucić z łóżka, które krwią broczył; dobiłem go więc mocnem cięciem w gardło, po czem zmierzyłem jego ogon; był długi blizko na trzy łokcie.

Gdy wkrótce potem pani moja nadeszła i zobaczyła mnie krwią zbroczonego, zlękła się niezmiernie, i przybiegłszy do mnie wzięła mnie troskliwie na rękę. Pokazałem jej z dumą zamordowanego szczura i znakami dałem jej do zrozumienia, że mnie nic złego się nie stało, tylko że mam potrzebę i na ziemię muszę być zsadzonym: co też uczyniła. Zbliżyłem się do drzwi i pokazałem ręką że chciałbym wyjść: nie zrozumiała mnie z początku; bo powiedzieć jej czego chcę nie mogłem, a znak dosyć przyzwoity wynaleźć trudno mi było: nareszcie domyśliła się; wzięła mnie więc, zaniosła do ogrodu i na ziemię posadziła. Oddaliłem się prędko, dając jej znak ażeby za mną nie szła ani się oglądała, ukryłem się w szczawiu — i lżej mi się zrobiło.

Łaskawy czytelnik wybaczy że się zatrzymuję nad szczegółami na pierwszy rzut oka małej wagi wydawać się mogącemi, lecz pospolity tylko człowiek za czcze i niepotrzebne osądzić je może; dla filozofa zaś będą wielką pomocą do rozszerzenia swych myśli, i wyobraźni ku polepszeniu stanu spółeczeństwa. Było to też głównym moim zamiarem wydając te i inne moje podróże, unikałem wszelkich upiększeń tak co do języka jak i naukowości, i tylko li prawdę najściślejszą miałem na celu.

Podróż ta, tak wielkie i głębokie na mnie zrobiła wrażenie, tak mocno się wszelkie jej okoliczności w pamięć moją wbiły, że opisując ją, nic prawie nie opuściłem. Przy przejrzeniu jednak rękopismu, wykreśliłem niektóre miejsca z obawy abym nie nudził drobiazgowością czytelnika, co niektórym podróżującym słusznie zarzucić można.






ROZDZIAŁ II.


Obraz córki dzierżawcy.
— Autor zaprowadzony zostaje do poblizkiego miasta na jarmark,
a ztamtąd do stolicy. — Zdarzenia w tej podróży.



M


Moja pani miała dziewięcioletnią córeczkę z bardzo pięknemi zdolnościami; gdyż z wielką już zręcznością umiała igłą robić, i swoją lalkę jak najładniej ubierać. Tak mi była przychylną, że przy pomocy matki, urządziła dla mnie w lalki kolebce bardzo wygodne posłanie, wsadzono ją do szuflady, a tę do wiszącej tarcicy przymocowano, dla zabezpieczenia mnie przeciwko szczurom. Łóżko to zatrzymałem przez cały pobyt mój w domu dzierżawcy. Roztropna ta dziewczynka, widziała tylko dwa razy jakem się rozbierał, i już z największą zgrabnością potrafiła uczynić mi tę przysługę; na co tylko zezwalałem na jej konieczne żądanie. Uszyła mi sama sześć koszul i inną bieliznę, z najdelikatniejszego płótna jakie można było dostać (które jednak tak było grube jak żaglowe), i sama mi zawsze tę bieliznę prała. Była też moją nauczycielką języka

krajowego, powiadając mi zawsze nazwisko rzeczy której od niej żądałem, tak, że w krótkim czasie mogłem się dosyć dobrze wysłowić. Miała serce prawdziwie dobre, a nawet wielkość jej, nie była proporcyonalnie tak uderzającą jak innych jej współziomków, gdyż wysokość jej tylko czterdzieści stóp wynosiła. Dała mi imie Grildrig, wyraz ten jest blizkoznaczącym z łacińskim homunculus, włoskim uomicciuolo, co znaczy człowieczek. Nigdyśmy się nie rozłączali, i jej winienem ocalenie moje w tym kraju. Dałem jej imie Glumdalklitch co znaczy, mała piastunka: najtroskliwsze też miała o mnie staranie, i byłbym najniewdzięczniejszym, gdybym o jej poświeceniu się dla mnie nie wspomniał. Najgorętszem jest mojem życzeniem, być kiedyś w stanie odwdzięczyć się jej za wyświadczone mi dobrodziejstwa, zamiast, czego się bardzo obawiam, że się stałem niewinną przyczyną jej niedoli.

Tym czasem rozgłosiło się że mój pan znalazł na polu małe zwierzątko wielkości Splaknoka (zwierzę na 6 stóp wielkie) mające zupełny kształt i budowę człowieka, jego działania naśladujące, mówiące swoim małym osobliwym językiem, i które nawet kilka wyrazów języka krajowego się nauczyło; do tego prosto chodzi, jest łaskawe i grzeczne, na każde zawołanie posłuszne, wszystkie rozkazy najdokładniej wykonywające, a twarz jego i budowa ciała mają być tak subtelne, jak najdelikatniejszej i najlepszego urodzenia trzechletniej dziewczynki.

Przyjaciel mojego pana, także dzierżawca, mieszkający w sąsiedztwie, odwiedził go umyślnie aby się osobiście o tem wszystkiem mógł przekonać. Przyniesiono mnie więc i na stole postawiono, po którym maszerując, szpadę wyjmowałem i wkładałem, przyczem ciągle mu się kłaniałem. Pytałem się go w jego własnym języku jak się ma, i witałem najgrzeczniej: to wszystko podług rozkazów i przepisów mojej małej nauczycielki. Człowiek ten stary i osłabionego wzroku, włożył okulary dla lepszego przypatrywania się, z czego niezmiernie smiać się musiałem, gdyż jego oczy szkłami jeszcze powiększone, wydawały mi się jak dwa księżyce w pełni. Żona i dzieci mego Pana, z tej samej przyczyny nie mogli się wstrzymać od śmiechu, co go mocno rozgniewało. Wyglądał jak ukończony sknera, i był nim też na moje nieszczęście w całem znaczeniu, dając mojemu panu podłą radę, pokazywania mnie publicznie za pieniądze, a to na jarmarku w miasteczku poblizkiem, dwadzieścia i cztery mile tylko od naszego mieszkania odległem. Widząc że mój pan z wielkiem zajęciem mówi z tym człowiekiem, domyślałem się że ze mną coś przedsięwziąść zamierzają.

Nazajutrz dowiedziałam się od Glumdalklitch, że niespokojność moja nie była bezzasadną. Dobra ta dziewczyna z matki swej wszystko wybadała, niezmiernie przeto była zasmuconą; położyła mnie na swej piersi i rzewnie płakała, mocną trwogą przejęta, aby mnie ogromni i nieokrzesani widzowie nie zgnietli lub pokaleczyli, obchodząc się ze mną po swojemu. Poznała też moją skromność i miłość honoru, i pojęła łatwo moje oburzenie, widzieć się być wystawionym na widok najpodlejszego pospólstwa. Rodzice, mówiła, przyrzekli mi, że Grildrig ma wyłącznie do mnie należeć, ale widzę że mi pójdzie jak roku przeszłego, kiedy przyrzeczone mi jagnię, skoro stłuściało rzeźnikowi sprzedano. Więcej ją nawet los mój smucił niżeli mnie samego, gdyż nadzieja odzyskania wolności nigdy mnie nie opuściła, co zaś do hańby, być jak potwora traktowanym i pokazywanym; pocieszałem się myślą, że jestem w tym kraju zupełnie nieznajomy, i że nawet w mojej ojczyznie nie może mojego honoru splamić, gdyby się o tem dowiedziano, bo i król wielkiej Brytanji, znajdując się w podobnem położeniu, na toż samo byłby wystawiony.

Pan mój usłuchał rady swego przyjaciela, i zapakowawszy mnie w pudło, zawiózł na jarmark; wziął też na konia po za siebie, moją małą piastunkę Glumdalklitch. Pudło było ze wszystkich stron zamknięte, i tylko małe drzwiczki miało do wyjścia i kilka dziur dla powietrza. Dobra moja piastunka, była tak o mnie troskliwą, że mi włożyła do pudła materac, dla wygodniejszego leżenia; lecz mimo to zostałem mocno potłuczony i zbity w tej podróży, chociaż pół godziny tylko trwała. Każden krok olbrzymiego konia wynosił przynajmniej czterdzieści stóp, a kłus był tak wysoki, że najgwałtowniejsza burza na morzu większego wstrząśnienia nie sprawia. Podróż ta trwała tak długo, jak droga z Londynu do St. Albans. Mój pan wstąpił na drodze do oberży, gdzie często zapewne bywał, a naradziwszy się z gospodarzem, dobrym swoim znajomym, najął Gultruda czyli Wywoływacza, ażeby ten obwieścił w mieście, że w oberży pod zielonym orłem wystawione jest na widok publiczny bardzo rzadkie stworzenie, wielkości Splaknoka, mające zupełny kształt człowieka, umiejące kilka wymówić wyrazów, i niezliczone bardzo ucieszne sztuki pokazujące.

Postawiono mnie na stole, w największym pokoju oberży, trzysta stóp kwadratowych objętości mającym. Moja piastunka stała na krzesełku przy stole, aby baczność na mnie dawać mogła, jako też rozkazywać mi co mam czynić. Dla unikania wielkiego natłoku, pan mój nie wpuszczał więcej jak trzydzieści osób do pokoju. Przechadzałem się po stole, stósownie do rozkazów mojej piastunki; zadawała mi też kilka nietrudnych dla mnie pytań, na które ile możności najlepiej i najgłośniej odpowiadałem. Obracałem się często do widzów i witałem ich grzecznie. Wziąłem naparsztek wina, który mi Glumdalklitch zamiast kubka podała, i wypróżniłem go za ich zdrowie. Wyjąłem moją szpadę i machałem nią jak nasi fechtmistrze. Piastunka dała mi kawałek źdźbła, którym miasto piki excercytowałem, dobrze się bowiem tego nauczyłem w młodości. W tym dniu pokazywano mnie, dwunastu takim towarzystwom, a przed każdem musiałem powtórzyć wszystkie te ćwiczenia i głupoty, co mnie tak zmęczyło i zmartwiło, że się prawie ruszać więcej nie mogłem.

Ci, którzy mnie byli widzieli, tak dziwne o mnie opowiadali rzeczy, a osobliwie o niezmiernej małości mojego wzrostu w porównaniu ze swoim, że lud z niecierpliwości chciał drzwi wysadzić dla dostania się do mnie.

Przez wzgląd na własny interes pan mój nie pozwolił, ażeby się mnie kto, oprócz mojej piastunki dotykał, dla tego otoczył stół ławkami w tak znacznej od tegoż odległości, że mnie nikt dosięgnąć nie mógł. Lecz złośliwy jeden student, rzucił mi orzech laskowy na głowę, i smierć moja byłaby nieochybna gdyby mnie był trafił, bo orzech był wielki jak bania, i z tak nadzwyczajną siłą został rzucony, że byłby mi niezawodnie czaszkę zgruchotał. Miałem jednakże to zadowolnienie, że widzowie rozgniewani o to, wyszturkali go porządnie i z sali wyrzucili.

Pan mój ogłosił że na przyszły jarmark znowu mnie będzie pokazywał, tymczasem wystarał się o wygodniejsze dla mnie pudełko, bo pierwsza podróż i bezustanne natężania ku zabawie licznych widzów, tak mnie osłabiły, że ani mówić, ani na nogach więcej trzymać się nie mogłem.

Po trzech dniach dopiero przyszedłem cokolwiek do siebie, ale we własnem nawet mieszkaniu nie miałem spokojności, bo znaczniejsi mieszkańcy, do których sława moja w odległość trzystu mil doszła, przyjeżdżali i przychodzili do mieszkania mojego pana, dla widzenia mnie. Jednego dnia przynajmniej trzydzieści takich osób przyszło z żonami i dziećmi, a od każdej takiej familji brał mój pan zapłatę, jakby za pełną widzownię. Przez niejaki czas ani jednego dnia nie miałem odpoczynku (wyjąwszy środę, która u nich niedzielę stanowi), chociaż mnie do miasta nie zaniesiono. —

W nadziei wielkiego zysku, postanowił mój pan, pokazywać mnie we wszystkich znaczniejszych miastach królestwa.

W tym celu, opatrzył się we wszystkie rzeczy potrzebne do wielkiej podróży, uporządził sprawy domowe, a pożegnawszy się z żoną; dnia 17 sierpnia 1703 r. blizko we dwa miesiące po mojem przybyciu, wyjechaliśmy do stolicy w środku kraju leżącej, i 500 mil od naszego mieszkania odległej.

Wziął też ze sobą na konia córeczkę swoją, która mnie w pudełku do ciała przywiązanem nosiła. Z wielką troskliwością obłożyła ściany najmiększem suknem jakie dostać mogła, abym nie tyle przez trzęsienie cierpiał. Mieliśmy też ze sobą chłopca, który z pakunkiem za nami jechał.

Pan mój zamierzył sobie pokazywać mnie nie tylko we wszystkich miastach, znaczniejszych miasteczkach i wsiach, ale nawet nie opuścić zamków szlacheckich niedaleko drogi leżących: słowem, wszędzie gdzie tylko dochodu mógł się spodziewać.

Nie bardzo wiele na dzień jechaliśmy, najwięcej 80 do 100 mil, gdyż Glumdalklitch, dla uchronienia mnie od zanadto wielkiego utrudzenia, skarżyła się często, że kłusowania konia znieść nie może. Czasem wyjęła mnie z pudełka, ażebym mógł świeżego używać powietrza i kraj wygodniej oglądać, przyczem jednak zawsze mnie na sznurku trzymała. —

Przeprawiliśmy się przez pięć lub sześć rzek, daleko szerszych i głębszych od Gangezu i Nilu a żaden strumień nie był tak mały jak Tamiza przy moście londyńskim. Dziesięć tygodni trwała ta podróż, i przez ten czas w ośmnastu wielkich miastach publicznie byłem pokazywany, nie rachując wsi i prywatnych mieszkań wiejskich.

Dnia 26 października, przybyliśmy do stolicy, w ich języku Lorbruldrud czyli Duma świata zwanej. Pan mój najął sobie mieszkanie na głównej ulicy niedaleko pałacu; i kazał natychmiast poprzylepiać afisze obejmujące szczegółowy opis mojej osoby i moich talentów.

ZA POZWOLENIEM
WIELKIEGO SLARDRALA.

DZIŚ DNIA 27. KOMETY
BĘDZIE
WIELKIE PRZEDSTAWIENIE

LUDZKIEGO SPLAKNOKA
CZYLI
KARŁA NAD KARŁAMI
TUDZIEŻ
ZADZIWIAJĄCYCH ĆWICZEŃ GIMNASTYCZNYCH
TEGO OSOBLIWEGO STWORZENIA.

Dzieci niedorosłe 35. stóp płacą połowę.
Mikroskopów dostać można w Kassie.
Sala przez pana mojego najęta, była blizko 300 do 400 stóp szeroka, a stół na którym miałem występować, miał 60 stóp średnicy; ten obtoczył palisadami, ażebym nie spadł. Dziesięć razy na dzień pokazywano mnie, i zawsze z wielkiem zadziwieniem i ukontentowaniem od publiczności byłem przyjmowany. Znałem już dosyć dobrze język krajowy i rozumiałem prawie wszystko co do mnie mówiono. I czytać cokolwiek nauczyłem się u Glumdalklitch która i w domu i w podróży, tak gorliwą była moją nauczycielką, że już cały peryód mogłem zrozumieć i wytłomaczyć. Miała zawsze przy sobie małą książeczkę, nie większą jak u nas atlas: był to mały katechizm dla młodych panien, zawierający główniejsze zasady religji: na tej książce uczyła mnie czytać i tłomaczyła wyrazy.


ROZDZIAŁ III.

Autor przywołany do dworu.
Królowa kupuje go od dotychczasowego pana i przedstawia Królowi.
— Dysputuje z największemi uczonemi J. K. M. —
Urządzają dla niego w pałacu mieszkanie. —
Staje się faworytem Królowej.
— Broni honoru swej ojczyzny.
— Kłóci się z Karłem Królowej.



C


Cierpienia i bezustanne uciążliwości mocno moje zdrowie nadwerężyły; im więcej pan mój przezemnie zarabiał, tem bardziej powiększało się jego nienasycone łakomstwo. Straciłem zupełnie apetyt, i tak strasznie schudłem, że jak szkielet wyglądałem. Spostrzegł to mój pan, a sądząc że pewno wkrótce umrę, postanowił korzystać jeszcze z krótkiego czasu, zarobić mną ile tylko być może. Tym czasem przyszedł do niego Slardral, czyli szambelan dworu, z rozkazem przyniesienia mnie natychmiast do pałacu, dla rozrywki Królowej i dam dworskich.

Niektóre z nich już mnie były widziały, i dziwne rzeczy opowiadały o mojej piękności, grzeczności i zdrowym rozsądku. Królowa i cały dwór, byli niezmiernie ze mnie zadowoleni. Padłem na kolana, chcąc pocałować nogę Królowej, lecz łaskawa Monarchini, podała mi stojącemu na stole, mały swój palec. Ubjąłem go obydwoma rękami i z największą pokorą przyłóżyłem koniec jego do ust moich. Zadała mi kilka ogólnych pytań o mojej ojczyznie i podróżach które odprawiłem; odpowiedziałem ile możności najwyraźniej i najkrócej. Pytała mnie się, czybym sobie nie życzył zostać na zawsze u dworu. Ukłoniwszy się tak, że aż głowa moja ze stołem na którym mnie postawiono zetknęła się, odpowiedziałem: że jestem niewolnikiem mojego pana; gdyby to jednak od woli mojej zależało, szczęśliwym byłbym, mogąc usługi moje Jej Królewskiej Mości ofiarować. —

Spytała się potem mojego Pana, czyby nie chciał mnie sprzedać. Ten sądząc że mu wkrótce niezawodnie umrę, był bardzo z tej propozycyi ukontentowany i tylko tysiąc sztuk złota za mnie żądał, które mu natychmiast odliczono.

Natenczas zbliżyłem się do Królowej i rzekłem z pokorą; że gdy teraz jestem najniższym jej sługą i niewolnikiem, ośmielam się prosić Jej Królewskiej M. aby i Glumdalklitch, która przez ten cały czas najtroskliwsze miała o mnie staranie, w swoją służbę przyjęła i chciała dozwolić, aby ta i nadal moją była piastunką. Królowa przychyliła się do mojej prośby, dzierżawca zaś, chętnie dał swoje na to przyzwolenie, ciesząc się niezmiernie, że córka umieszczoną została u dworu. Co zaś do mojej dobrej piastunki, tej radość była nieograniczona. Poczem pan mój oddalił się i żegnając się ze mną, życzył mi szczęścia w nowej służbie o którą się dla mnie, jak mówił, wystarał; lecz ja mu zimnym tylko ukłonem na to odpowiedziałem.

Zadziwiła ta obojętność Królową, która, skoro dzierżawca wyszedł, o przyczynę tego się pytała. Z otwartością odpowiedziałem jej: że mój dotychczasowy pan, niczem mnie więcej nie zobowiązał, jak tylko, że niewinnemu przez siebie na polu znalezionemu zwierzęciu głowy nie strzaskał; ta przysługa sowicie wynagrodzoną została, wielkim zyskiem który miał z pokazywania mnie po całem kraju za pieniądze i summą którą od J. K. M. dostał; życie zaś moje, przez czas pobytu mego u niego było tak nędzne, tak uciążliwe, zdrowie moje przez bezustanne trudy i natężenia ku zabawie pospólstwa tak dalece nadwerężone zostało, że jedynie z obawy abym wkrótce nie umarł, za tak umiarkowaną cenę mnie sprzedał. Lecz zostawając teraz pod wysoką opieką tak wielkiej i łaskawej Monarchini, będącej ozdobą natury, ulubienicą świata, rozkoszą poddanych, fenixem między stworzeniem; mam niepłonną nadzieję, że obawa dotychczasowego mego pana, bezzasadną się okaże, i że już nawet przez wpływ Jej prześwietnej przytomności, siły moje czuję znacznie pokrzepione.

To było treścią mojej do Królowej przemowy, w której wiele popełniłem błędów, i nie bardzo płynnie się wyraziłem.

Mimo to Królowa mnie wysłuchała z łaskawem pobłażaniem, i mocno była zdziwioną, widząc w tak małem stworzeniu tyle dowcipu i rozsądku. Wzięła mnie na rękę, i zaniosła do Króla, który wtenczas w swoim gabinecie się znajdował. —

Był to poważnego charakteru i surowej twarzy monarcha, który nie dojrzawszy na pierwszy rzut oka mojej postaci, spytał się ozięble Królowej, jak dawno tyle w Splaknoku znajduje upodobania (za takie bowiem zwierzę mnie trzymał). Lecz dowcipna i rozumna Królowa, postawiwszy mnie łagodnie na królewskim stoliku do pisania, rozkazała ażebym sam opowiedział czem jestem; co też wyraźnie i krótko uczyniłem. Przywołano też potem i Glumdalklitch, która przy drzwiach gabinetu czekała wielką niespokojnością o mnie przejęta. Opowiedziała i ona królowi co się ze mną w domu jej ojca od czasu znalezienia mnie na polu zdarzyło. —

Król, chociaż uczony więcej jak który z jego poddanych, a szczególnie doskonały w filozofji i matematyce, sądził jednakże, przypatrzywszy mi się uważniej i nimem jeszcze był mówił, że jestem gatunkiem automatu, przez biegłego bardzo sztukmistrza sporządzonym (mechanika albowiem do wielkiego stopnia doskonałości doszła w tym kraju): lecz usłyszawszy mój głos, i znajdując w mojej mowie myśli rozsądne, był niezmiernie zdziwiony. Opowiadanie moje jakim sposobem dostałem się do kraju, zdawało mu się być niedostatecznem, i nawet mniemał, że to jest wynalazkiem mojego dotychczasowego pana, który mnie tego na pamięć nauczył. W takiem o mnie uprzedzeniu, zadawał mi różne pytania, na które mu do rzeczy odpowiadałem, wyjąwszy niektóre błędy, i wyrażenia chłopskie, których się w domu dzierżawcy nauczyłem, a nie pasujące wcale do języka dworskiego. —

Przyzwał potem do sobie trzech sławnych uczonych, którzy podług krajowych zwyczajów, służbę w tym tygodniu u dworu odbywali. Ci po długiem rozpoznawaniu mojej postaci, zupełnie odmiennego byli o mnie zdania. W tem jednak wszyscy trzej się zgodzili, że podług zwyczajnych praw natury nie zostałem stworzony, bo nie jestem wcale usposobiony do utrzymania mojego życia, ani szybkością, ani możnością drapania się na drzewa, ani kopaniem dziur w ziemi na kryjówki. Z zębów moich które oglądali z największą uwagą, osądzili że jestem zwierzęciem mięsożernem; ale, ponieważ wszystkie zwierzęta silniejsze są odemnie, myszy zaś polne prędsze; nie mogli sobie wystawić z czego żyję, jeżeli się owadami, ślimakami nie żywię; że zaś to ostatnie być nie może, podjęli się wszyscy trzej nader uczonemi dowodami wykazać.

Jeden z tych filozofów utrzymywał że jestem zarodkiem lub niedonoszonym płodem, lecz to zdanie odrzucone zostało przez drugich, którzy dowodzili że moje członki są zapełnie wykształcone, i że już nawet przez znacznie długi czas żyć musiałem, co poznać z włosów mojej brody, które mikroskopem dobrze widzieć można. Nie chcieli nawet przypuścić że jestem karłem, bo małość moja jest zupełnie bez porównania, i karzeł najmniejszy w kraju, faworyt Królowej, ma 30 stóp wysokości. Po długich sporach, jednomyślnie rozstrzygnęli, że jestem Replum-Scalcath, wyraz równoznaczący co lusus naturae (igrzysko natury). Ta decyzya odpowiada też zupełnie nowej filozofji europejskiej, której professorowie, gardząc wykrętami naśladowców Arystotelesa, usiłujących swoją niewiadomość niemi pokrywać, wynaleźli to dla wszelkiej umiejętności ludzkiej, a szczególnie dla nauk przyrodzonych, tak pożyteczne rozwiązanie.

Po tem, przez uczonych tak stanowczo wyrzeczonem zdaniu, prosiłem i ja o wolność mówienia, i obróciwszy się do Króla, przedstawiłem mu: że w kraju z którego przybywam wiele milionów mnie podobnych się znajduje, że zwierzęta, rośliny i domy tejże proporcyonalnej są wielkości, i że zatem niemniej jestem w stanie bronić się i żywić w moim kraju jak każden poddany Jego Królewskiej Mości. Wzgardliwym uśmiechem odpowiedzieli mi na to uczeni dodając, że się dobrze lekcyi u dzierżawcy nauczyłem. Król rozsądniejszy od tych mędrców, odprawił ich, i kazał przywołać dzierżawcę, który szczęściem jeszcze miasta nie był opuścił. Pomówiwszy z nim na osobności i porównawszy jego odpowiedź z tem co Glumdalklitch i ja powiedzieliśmy, zaczął większą dawać wiarę moim słowom. Prosił potem Królowej aby rozkazała mieć o mnie najtroskliwsze staranie i chciał ażeby Glumdalklitch i nadal przy mnie została, w przekonaniu, że wielkie mamy do siebie przywiązanie.

Urządzono dla niej osobne w pałacu mieszkanie, przyjęto guwernantkę, pokojówkę, i dwie służące do jej usługi; ja zaś wyłącznie jej staraniom powierzony zostałem.

Królowa dała rozkaz nadwornemu stolarzowi, ażeby podług modelu przezemnie i Glumdalklitch ułożonego zrobił pudło, mające mi służyć za sypialnią. Z największą biegłością wykonał dane sobie zlecenie, sporządziwszy mi w przeciągu trzech tygodni drewniany pokój szesnaście stóp kwadratowych objętości a dwanaście stóp wysokości mający, z oknami, drzwiami i dwoma przybocznemi gabinecikami, wielkości zwyczajnej sypialni w Londynie; powała była tak kunsztownie zrobiona że można ją było odemknąć; tym sposobem mogła Glumdalklitch co dzień wyjąć moje łóżko, a usławszy je nazad włożyć i powałę znowu nademną zamknąć. Ściany były jak najwykwintniej i najwygodniej przez tapicera królowej obite, ażebym przez niezręczność nosicieli lub trzęsienie powozu nie został uszkodzony. Stolarz jeden bardzo biegły w sporządzaniu najdrobniejszych bawidełek, zrobił dla mnie dwa krzesła z kości słoniowej, jako też dwa stoły i szafę dla rzeczy. Prosiłem też o zamek do drzwi, ażeby szczury i myszy nie wlazły. Z największą pracą zrobił mi slósarz zamek tak mały, jakiego w tym kraju dotychczas jeszcze nie widziano, ja zaś większego u największych bram pałaców londyńskich nie widziałem. Królowa kazała sprawić mi odzież z najdelikatniejszej materyi, tak delikatnej jak najgrubsza kołdra angielska: te z początku były mi nieznośne, i ledwo dużo poźniej przyzwyczaiłem się do nich. Krój sukien, był podług najnowszej mody krajowej, mieszaniny chińskiej z perską; w ogóle jednak był to ubiór przystojny i poważny.

Królowa tak sobie upodobała w mojem towarzystwie, że bezemnie nawet obiadować nie mogła. Stół i krzesło dla mnie, umieszczono na stole przy którym Jej Królewska Mość siedziała, Glumdalklitch stała też koło stołu i dawała baczność na mnie. Miałem kompletny serwis srebrny, zawierający wszystkie naczynia i narzędzia do jedzenia, które w porównaniu z narzędziami przez Królową używanemi, wydawały się jak cacka dla dzieci: cały ten mój serwis nosiła zawsze Glumdalklitch w kieszeni. Z Królową nikt więcej nie obiadował, jak księżniczki jej córki; jedna mająca lat blizko 16 druga 13. — Królowa sama kładła mi zawsze kawałek mięsa na mój talerz, który sam krajałem, co niezmiernie Królową i księżniczki bawiło, widząc mnie w miniaturze jedzącego. Każden kęs Królowej (przy najdelikatniejszym żołądku) był tak ogromny, że dwunastu angielskich dzierżawców nie potrafiłoby go zjeść, co z początku wielką odrazę we mnie wzbudzało. Całe skrzydło skowronka, kość i mięso zjadała, chociaż daleko większe było od skrzydła tuczonego indyka; kawałek zaś chleba do tego, był większy jak dwa bochenki czterofuntowe. Nóż jej był wielki jak sprostowana kosa, widelce i inne narzędzia były też proporcyonalnej wielkości. Piastunka moja, zaniosła mnie raz do pokoju gdzie dworzanie obiadowali, i wyznać muszę że widok mnóstwa nożów i widelców w ruchu będących, trwogą mnie wskróś przejął.

W każdą środę, która u nich niedzielę stanowi, Król, Królowa i cała familia królewska, obiadowali w pokojach Króla, który upodobawszy mnie sobie, rozkazał ażeby stół mój i krzesło postawiono niedaleko niego na stole, koło solniczki. Lubił rozmawiać ze mną, dowiadywać się o obyczajach, religji, prawach, rządzie, i naukach w Europie, a ja ile możności starałem się odpowiadać jak najlepiej. Rozum jego był tak jasny, rozsądek tak przenikający, że uwagi które robił nad tem co ja mu opowiadałem, były prawdziwie roztropne. Lecz muszę wyznać, że gdym razu jednego zanadto szczegółowo mówił o mojej kochanej ojczyznie, o naszych wojnach lądowych i morskich, sporach religijnych, politycznych partyach; Król, przesądami swej edukacyi przejęty, wziął mnie w jedną rękę, a drugą łagodnie uderzywszy, spytał śmiejąc się, czy jestem Whig czy Tory. Obrócił się potem do stojącego za sobą pierwszego ministra, mającego w ręku białą laskę, prawie tak wielką, jak główny maszt angielskiego wojennego okrętu Royal Sovereign, i rzekł: „Jakże wielkość ludzka jest marną, kiedy tak nędzne owady mogą ją naśladować: i oni mają zapewne swoje rangi i tytuły, swoje gniazda i klatki królicze które pałacami nazywają, swoje odznaczające się ubiory któremi się szczycą, ekwipaże któremi paradują; kochają się, walczą, kłócą się, oszukują i zdradzają jak u nas.“ —

Tak filozofował nad tem co ja mu o Anglji opowiadałem; lecz któż może sobie wyobrazić moje zmartwienie i oburzenie widząc moją ukochaną ojczyznę, celującą w kunsztach, panią morza, plagę Francyi, władczynią Europy, sławę świata, tak wzgardliwie traktowaną i najdotkliwiej obrażaną. Zemścić się, gdybym nawet chciał, nie mogłem; lecz po niejakiem zastanowieniu się, przyznać sobie musiałem, że wcale nie zostałem obrażony. Przepędziwszy bowiem niejaki czas między temi ludźmi, tak się do nich przyzwyczaiłem, że nakoniec wszystkie przedmioty które widziałem, wydawały mi się być proporcyonalne i żadnego na mnie nieprzyjemnego wrażenia nie sprawiały z powodu swej wielkości; i zdaje mi się, że gdybym wtedy ujrzał był towarzystwo lordów i dam angielskich, w swych wykwintnych strojach, rozmawiających ze sobą, komplementujących i pyszniących się jak doskonali dworacy, śmiałbym się z nich, tak jak Król śmiał się ze mnie. Często nawet, gdy mnie Królowa wzięła na rękę i przed zwierciadłem trzymała, z siebie samego śmiać się musiałem: bo nie było nic śmieszniejszego nad porównanie naszych postaci, tak, że mi się zdawało, iż ciało moje istotnie się skurczyło.

Nikt mnie jednak tak nie gniewał i martwił, jak karzeł Królowej, który dotychczas za najmniejszego człowieka w królestwie miany, skoro zobaczył jeszcze mniejszego od siebie, stał się niezmiernie wyniosłym. Obchodził się ze mną z największą pogardą, i zawsze kiedy mnie widział stojącego na stole, i rozmawiającego z panami i damami dworu, szydził z mojej drobnej figury. Mściłem ja się tego nazywając go bratem, wyzywając do passowania się ze mną, lub dawając mu uszczypliwe odpowiedzi, jak to służalcy dworu czynić zwykli. Jednego dnia tak go na siebie rozgniewałem, że wdrapawszy się na poręcze krzesła Królowej, porwał mnie wpół, wrzucił w filiżankę mleka i uciekł. Utonąłbym niezawodnie, gdybym nie był doskonałym pływaczem, bo aż po za uszy się zanurzyłem. Glumdalklitch nie była w bizkości, a Królowa tak ze strachu przytomność straciła, że nie mogła mnie ratować. Na krzyki moje, piastunka przybiegła i wyciągnęła mnie z filiżanki, gdzie z kwartę mleka połknąłem.

Zaniesiono mnie do łóżka, lecz żadnej mi ta kąpiel nie sprawiła szkody, tylko ubiór mój kompletnie został zepsuty. Karzeł został za to obity, i musiał to wszystko mleko wypić do którego mnie wrzucił. Stracił też łaskę Królowej która go podarowała jednej damie dworskiej, co mnie mocno ucieszyło, bo pierwej czy poźniej zemścił by się tego na mnie.

Już i przedtem przysłużył mi się dobrą sztuczką, za co jeszcze surowsza spotkałaby go kara, gdybym za nim nie był prosił. Królowa miała na swym talerzu wielką kość, z której szpik wyjąwszy, znowu na półmisek położyła. Karzeł zobaczywszy to, korzystał prędko z nieobecności mojej piastunki, porwał mnie, nogi mocno mi przycisnął, w kość całą siłą aż po za szyję wpakował i uciekł. Siedziałem w niej przez niejaki czas, bo nikt nie wiedział, gdziem się podział, a krzyczeć wstydziłem się, nie chcąc ściągnąć uwagi na to śmieszne widowisko. Szkody żadnej nie doznałem, rzadko bowiem ciepłe potrawy na stół królewski dawano, więc nie mogłem się sparzyć, ubiór tylko mój bardzo źle wyglądał. Karłowi tą razą na moją prośbę przebaczono i tylko kilku plagami ukarano.

Nieraz Królowa naśmiewała się z mojej wielkiej bajaźliwości i pytała się mnie, czy wszyscy w mojej ojczyznie są tak lękliwi. Powodem do tego były nieznośne przykrości które od much wycierpieć musiałem. Brzydkie te owady, duże jak skowronki, ciągłem swojem zagłuszającem mnie brzęczeniem ani na chwilę pokoju mi nie dawały. Kiedym jadł rzucały się z zaciętością na mój pokarm i zostawiały mi tam swoje jajka i inne nieczystości dla mnie tylko widzialne, bo krajowcy tak drobnych rzeczy dojrzeć nie mogli. — Czasem siadały mi na nos lub czoło, i dręczyły mię tem nielitościwie, gdyż przytem czuć je było nieprzyjemnie. Mógłem też wyraźnie widzieć klejowatą materyą, za pomocą której, jak naturaliści utrzymują, te zwierzęta wiszącem ciałem mogą po powale chodzić. Z wielkiem tylko usiłowaniem mogłem je od siebie odstraszyć, a karzeł łapał często mnóstwo tych much i wypuszczał je wszystkie hurmem pod mój nos, chcąc mnie tem trwożyć a księżniczki bawić. Jedyny mój ratunek był, walczyć formalnie z temi nienawistnemi zwierzętami, a to nożem, którym je latające w powietrzu przecinałem; i wszyscy się dziwili nad wielką zręcznością którą przytem okazywałem.

Razu jednego piastunka postawiła mieszkanie moje przy otwartem oknie, dla nabrania swieżego powietrza (nigdy bowiem nie pozwalałem ażeby je jak klatkę wieszano na gwoździu): otworzyłem okno mojego pokoju i chciałem jeść kawałek ciasta na śniadanie, gdy ze dwadzieścia os wleciało do mojego mieszkania, brzęcząc jak tuzin muzykantów. Jedne rzuciły się na ciasto unosząc je kawałami, inne koło twarzy i głowy mojej chciwie się uwijały i swemi strasznemi żądłami wielkiego strachu mnie nabawiały. Wstawszy, wyjąłem noża i śmiało atakowałem je w powietrzu. Cztery z nich zabiłem, a gdy drugie uciekły okno moje zamknąłem. Te owady były wielkie jak kuropatwy: wyciągnąłem zabitym żądła, które miały długość 1½ cala i proporcyonalną grubość. Schowałem je troskliwie i z innemi osobliwościami pokazywałem je potem w Europie. Trzy z nich podarowałem szkole w Gresham, czwarte dla siebie zatrzymałem.


ROZDZIAŁ IV.

Opis kraju.

— Plan do polepszenia nowszych map krajowych,
— Pałac Króla i stolica.
— Sposób podróżowania autora.

— Główny kościoł.



C


Chcę dać czytelnikowi krótki opis Brobdingnagu, o ile go mogłem poznać towarzysząc zawsze Królowej w jej podróżach, która jednak nie oddalała się więcej z okręgu swej stolicy Lorbrulgrud, jak na 700 mil, oczekując potem powrotu Króla granice swego państwa zwiedzającego. Rozległość, tego kraju wynosi 6000 mil długości a 5000 mil szerokości. Ztąd wniosłem że geografowie nasi zupełnie błądzą utrzymując, że między Kalifornią i Japonią samo tylko jest morze. Ja zawsze byłem zdania, że wielki kraj musi być między niemi, dla trzymania równowagi przeciw wielkiej Tartaryi. Geografowie więc powinni karty poprawić, dołączając ten obszerny kraj do północno-zachodniej ameryki, i ja jestem gotów być im ile możności w tem pomocnym.

Królestwo to jest półwyspą, graniczącą na północnowschodniej stronie łańcuchem gór na dziesięć mil wysokich, które z powodu wulkanów na ich szczycie będących zupełnie są niedostępne. Najwięksi nawet uczeni nie wiedzą jaka rasa ludzi za górami mieszka, ani też czy tam kraj jest zamieszkany. Z drugich trzech stron otoczone jest morzem. W całem królestwie nie ma żadnego portu, a ujścia rzek do morza, tak pełne są skał wysterczających i morze jest tak burzliwe, że żaden mieszkaniec nie odważa się wypłynąć. Przez to kraj ten z wszelkiej komunikacyi z resztą świata jest wyłączony. Rzeki zaś okryte są zawsze statkami i mają wielką obfitość ryb najwyborniejszych. Rzadko też mieszkańcy łowią ryby w morzu, bo te nie są większe od europejskich, więc dla nich bez najmniejszego znaczenia. Pokazuje się ztąd, że natura wyłącznie ten kraj obdarzyła zwierzętami i roślinami tak ogromnej wielkości. Przyczynę zaś tego bardzo osobliwego zjawiska zostawiam filozofom do wynalezienia.

Około brzegów mieszkańcy łowią czasami wieloryby, które są ulubioną żywnością pospolitego ludu, raz nawet widziałem tak wielkiego, że go człowiek ledwo udźwignąć zdołał. Niekiedy i do stolicy dla osobliwości przywożą, a nawet na stole królewskim jednego widziałem: zdawało mi się jednak, że Król nie bardzo lubił tę potrawę: może wielkość zwierza odrazę w nim wzbudziła, lubo daleko większe widziałem w Grenlandyi.

Kraj jest bardzo zaludniony, ma bowiem pięćdziesiąt głównych miast, sto mniejszych murami opasanych i wielką ilość wsi. Opis miasta Lorbrulgrud będzie może dostatecznym do zaspokojenia ciekawości czytelnika. Miasto to leży nad rzeką, która przechodząc przez nie, dzieli je na dwie równe części. Ma 8000 domów i 600,000 mieszkańców. Długość jego wynosi trzy glomglung (około 54 mil angielskich) a dwa i pół glomglung szerokości, podług wymiaru przezemnie uczynionego na karcie z rozkazu Króla dla mnie sporządzonej. Karta ta miała 100 stóp długości: chodziłem na niej gołemi nogami, liczyłem stopy i tym sposobem dosyć ścisłego doszedłem rezultatu.

Pałac królewski nie jest regularną budową, ale raczej zbiorem wielu gmachów zajmujących przestrzeń dwóch mil; główne sale są na 240 stóp wysokie przy proporcyonalnej szerokości i długości.

Ja i moja piastunka mieliśmy zawsze do dyspozycyi naszej powóz, dla zwiedzenia miasta i obejrzenia publicznych placów, pałaców i wielkich sklepów. Trzymała mnie zwyczajnie przy sobie w mojem pudle, lecz na prośbę moją często mnie wyjmowała, ażebym mógł wszystko lepiej oglądać. Powóz nasz miał tak wielką powierzchnią kwadratową jak kościół w Westminster, ale nie był tak wysoki; być jednak może że się w tem omyliłem. Jednego dnia zatrzymywaliśmy się przed niektóremi sklepami; żebracy korzystając z tej sposobności, cisnęli się hurmem do drzwiczek powozu, przedstawiając mi widok jakiego jeszcze nigdy europejskie oko nie miało.

Kobieta jedna miała raka na piersi okropnie zapuchłej i tak ogromnych dziur pełnej, że w niektórych cały mógłbym się wygodnie zmieścić. Jeden miał wole wielkie jak pięć wańtuchów, drugi chodził na drewnianych nogach 20 stóp wysokich. —

Najobrzydliwszem zaś ze wszystkiego był niezliczony owad uwijający się na odzieży tych nieszczęśliwych; członki tego owadu mógłem gołem okiem doskonalej rozpoznawać niżeli europejskich za pomocą mikroskopu, i wyraźnie widziałem że pysk mają podobny do ryja świni. Były to pierwsze które tu widziałem i miałem wielką chęć anatomicznie je rozbierać; ale nieszczęściem zostawiłem był instrumenta na okręcie; widok zaś tych zwierząt był tak odrażający, że mi się aż mdło zrobiło.

Oprócz wielkiego pudła zwyczajnego mojego mieszkania, kazała Królowa zrobić dla mnie mniejsze 12 stóp kwadr. objętości i dziesięć wysokości mające, które w podróży było daleko wygodniejsze i na kolanach mojej piastunki lepiej pomieścić się mogło. Zrobił go ten sam rzemieślnik co się sporządzeniem pierwszego tak zaszczytnie był odznaczył. Miało formę czworoboku; trzy jego ściany miały po jednem oknie dla bezpieczeństwa opatrzonem kratami, a w czwartej były dwa skóble do przeciągnienia rzemieni, któremi służący co mnie nosił, pudło do swego ciała przywiązywał. Tym sposobem towarzyszyłem Królowi i Królowej, oglądałem ogrody i oddawałem wizyty, kiedy Glumdalklitch nie była przy zupełnem zdrowiu. Dworzanie bowiem bardzo mnie szacowali i kochali, co przychylności Króla ku mnie, nie zaś moim zasługom winien byłem. I w podróżach wolałem być tak wożonym; kiedy mi bowiem trzęsienie wozu dokuczać zaczynało, służący wyjmował mnie, brał na konia i stawiał przed sobą na poduszce, gdzie wyborny miewałem widok na całą okolicę.

Miałem w tem pudełku łóżko i wiszącą u powały matę, dwa krzesła i stół do podłogi przyśrubowane; a że do podróży morskich byłem przyzwyczajony, ta agitacya żadnego szkodliwego wpływu na moje zdrowie nie wywierała.

Jeżeli chciałem miasto oglądać, noszono mnie zawsze w tem pudełku; Glumdalklitch zaś trzymała je na kolanach sama w otwartej siedząc lektyce, przez czterech ludzi królewskiej liberyi noszonej. Lud który słyszał o mnie, cisnął się do nas pragnąc mnie widzieć, Glumdalklitch była też zawsze tak grzeczną że mnie wyjmowała i stawiała na swem ręku abym lepiej mógł być widziany.

Mocno byłem ciekawy widzieć główny kościół a osobliwie jego wieżę, mającą być najwyższą w całym kraju. Zaniosła mnie tam moja piastunka; lecz muszę wyznać, że zupełnie omylony zostałem w moich oczekiwaniach, bo wysokość jej nawet 3000 stóp nie dochodziła; a jeżeli weźmiemy pod uwagę różnicę zachodzącą między wielkością tych ludzi a naszą, wysokość tej wieży nie tylko na zadziwienie nie zasługuje, ale nawet nie odpowiada stosunkowo wysokości wieży kościoła w Salisbury. Nie chcąc wszelako uwłaczać narodowi, któremu największą wdzięczność winienem, muszę dodać: że co tej wieży na wysokości brakuje, pięknością i gruntownością budowy sowicie jest wynagrodzonem. Mury z ciosowych kamieni wielkości 40 stóp kwadratowych, mają 100 stóp grubości i są ozdobione kolosalnemi z marmuru posągami bogów i cesarzów rzęsisto w niszach ustawionemi. Zmierzyłem mały palec jednego z tych posągów, który się był odłamał i leżał między gruzami i znalazłem, że był na cztery stopy i jeden cal długi. Glumdalklitch obwinęła go w chustkę, wzięła ze sobą do domu i schowała między inne bawidełka, w których, jak każde dziecię, miała wielkie upodobanie.

Kuchnia królewska jest pyszną sklepioną budową, mającą 600 stóp wysokości. Największy piec jest o dziesięć kroków mniejszy w obwodzie, niżeli kopuła kościoła Śgo. Pawła w Londynie, którą dla porównania za powrotem moim zmierzyłem. Ale gdybym chciał opisać roszt kuchenny, ogromne garnki i kotły, sztuki mięsa na rożnach, nie dano by mi wiary, lub posądzono o przesadę podróżującym właściwą. Dla uniknienia tego zarzutu, zanadto może daleko ostrożność posunąłem i w drugą ostateczność wpadłem; a w razie gdyby to moje dzieło na język brobdygnański zostało przetłomaczone, król i naród czytając je, mieliby obawiam się słuszną przyczynę uskarżać się, że przez fałszywe wszystkiego zmniejszanie krzywdę im wyrządziłem.

Król nie ma więcej jak 600 koni w swojej stajni, są one 50 do 60 stóp wysokie. Jeżeli podczas uroczystości jakiej wyjeżdża, natenczas towarzyszy mu gwardya z 500 do 600 kawalerzystów, od której, z początku myślałem, że nie ma nic wystawniejszego; lecz widok jednej części armji w szyku bojowym ustawionej, daleko większe zrobił na mnie wrażenie.


ROZDZIAŁ V.

Niektóre awantury autora.

Stracenie złoczyńcy.

Autor pokazuje swoją zręczność w żeglarstwie.



P


Przyjemne miałbym w tym kraju życie, gdyby małość moja nie wystawiała mnie ciągle na przykre i śmieszne przygody, z których kilka czytelnikowi opowiem. Często brała mnie Glumdalklitch ze sobą do ogrodu dworskiego, wyjmowała mnie z pudła, trzymała na ręku lub sadzała na ziemię ażebym się przechadzał. Jednego dnia karzeł Królowej (przed utratą jeszcze jej łaski) znajdował się razem z nami w ogrodzie, i gdy

mnie piastunka na ziemię puściła, zszedłem się z nim przypadkiem pod karłowatą jabłonią. Chcąc pokazać mój dowcip, nie mogłem się wstrzymać abym mu nie przyciął porównywając go z tem drzewem (które i w języku brobdygnańskim odpowiednie ma nazwisko). Złośliwiec nie zaniechał zemścić się tej mojej przymówki, i zobaczywszy mnie przechadzającego się pod tem drzewem, zatrząsł jedną gałęzią tak mocno, że z tuzin jabłek, jak beczki brystolskie dużych na mnie spadło. Jedno, jakem się schylił, trafiło mnie w grzbiet i obaliło na ziemię. Nie odniósłszy ztąd wielkiej szkody i będąc sam do tego przyczyną, nie oskarżyłem Karła.

Innego razu piastunka moja posadziła mnie na trawniku, a sama bawiła się ze swojemi towarzyszkami w niejakiej odległości. W tem nagle powstała gwałtowna burza z takiem gradobiciem, że w momencie na ziemię powalony, strasznie przez grad zbity zostałem. Z największem usiłowaniem czołgając się na czworakach, lędwo zdołałem schronić się pod macierzankę: tak jednak okropnie stłuczony zostałem żem przez dziesięć dni nie mógł wychodzić. Zadziwiającem to wcale być nie powinno; bo wszystkie rzeczy w tym kraju mają wielkość gigantyczną w stosunku do nas, tak też i grad, który gdy dla przekonania się zmierzyłem i odważyłem, był dziesięć razy większy niż u nas w Europie.

Piastunka moja zaniosła mnie razu jednego do ogrodu, ale dla oszczędzenia sobie trudu nie wzięła ze sobą pudła, i posadziła mnie na bezpieczne i spokojne miejsce; bom jej często o to prosił, abym się mógł bez przeszkody oddać moim myślom. Podczas jej nieobecności, mały wyżeł, należący do jednego z ogrodników, wleciał do ogrodu, zaczął się kręcić w tej stronie w której ja siedziałem, a prowadzony swoim węchem przybiegł prosto do mnie, wziął mnie w pysk, zaniósł do swego pana machając ogonem i położył mnie przy nim najostrożniej na ziemię. Pies był tak wyuczony że mi żadnej boleści ni szkody w ubiorze nie sprawił, ale ogrodnik zobaczywszy mnie, którego dobrze znał i niezmiernie lubił, mocno był przestraszony. Podniósł mnie więc łagodnie i pytał się z największą troskliwością jak się mam, ale ja ze strachu i przez nadzwyczajną prędkość z jaką mnie pies niósł, nie mógłem ani słowa wymówić. Zaniósł mnie natychmiast do mojej piastunki, która nie zastawszy mnie w miejscu gdzie mnie zostawiła, wielką trwogą była przejęta. Gniewała się mocno na ogrodnika będącego przez swego psa przyczyną jej strachu, a bojąc się bardzo gniewu Królowej zupełnie o tem zdarzeniu zamilczała; ja zaś także przed nikim o tem wspomnieć nie chciałem w przekonaniu, że to mi wielkiego honoru zrobić nie może. —

Z powodu tego przypadku postanowiła Glumdalklitch nie puszczać mnie więcej od siebie za domem. Już dawno takiego postanowienia się lękałem, ukryłem więc przed nią wiele przygód które mi się zdarzały. — Razu jednego kania lecąc ponad ogrodem rzuciła się na mnie, i pewno by mnie porwała i uniosła, gdybym się nie bronił szpadą i ukrył w gęstym szpalerze. Innego razu wpadłem aż po za szyję w dziurę przez kreta wykopaną, ledwo mogłem z niej wyleźć, a odzież moją całkiem zwalałem. Raz małom nogi sobie nie złamał; gdy myśląc głęboko o drogiej ojczyznie, potknąłem się o ślimaczą skorupę.

Nie mogę istotnie powiedzieć czy mi to przyjemność czy zmartwienie sprawiało, widząc że ptaki zupełnie mnie się nie lękały i w mojej obecności z największą spokojnością za żywnością się uganiały, jakby żadnego stworzenia w blizkości nie było. Jeden drozd był nawet tak zuchwały, że wyrwał mi kawałek ciasta z ręki, co mi Glumdalklitch na śniadanie dała. Jeżeli chciałem złapać którego ptaka, śmiało się do mnie obrócił i dziubem mi groził, a potem jakby się nic nie stało, najspokojniej koło mnie skakał szukając robaków lub innego pożywienia. Lecz raz rzuciłem wielki kij tak zręcznie na czeczotkę że ją obaliłem; wziąłem ją zatem za szyję i wlokłem do miejsca gdzie moja piastunka była; ale ptak który tylko był zagłuszony, ocucił się i tak mocno zaczął mnie bić skrzydłami, iż pewno musiałbym go puścić, gdyby mi służący w pomoc nie przyszedł. Nazajutrz dostałem na obiad kawałek z mojego połowu. Czeczotka ta była wielka jak łabędź angielski.

Panny honorowe dworskie prosiły często Glumdalklitch ażeby ze mną przychodziła do nich, chcąc się mną bawić i oglądać mnie z blizka. Rozbierały mnie czasami do naga i kładły całego na swych piersiach, co mi wielką nieprzyjemność sprawiało, z powodu mocnego odoru ich ciała: nie mówię o tem, aby uwłaczać tym damom które bardzo szacuję; lecz mniemam, że proporcyonalna moja małość czyniła zapewne zmysł mój powonienia zanadto delikatnym, i że te damy nie były pod tym względem krajowcom lub sobie mniej przyjemne od naszych dam angielskich. Przy tem wszystkiem; odór ich naturalny nie miał tyle dla mnie nieprzyjemności ile perfumy przez nich czasem używane, których zapach zawsze mi straszne mdłości sprawiał. Przypominam sobie że w Lillipucie dobry jeden mój przyjaciel uskarżał się jednego dnia letniego, w którym przez mocną agitacyą ciało moje było rozgrzane, na nieznośny odor mojego ciała, lubo na czystość więcej może uważam niż większa część mojej płci. Pochodziło to niezawodnie ztąd, że jego węch był w stósunku do mnie, jak mój do tego narodu. Muszę jednak wyznać że Królowa i piastunka moja miały najdelikatniejsze i najpiękniejsze ciało i pachnęły jak która z pięknych moich rodaczek.

Największe nieprzyjemności sprawiały mi te damy przez to, że się ze mną obchodziły jakbym zupełnie nic nie znaczył. Rozbierały się w mojej obecności, i nawet koszulę zdejmowały, a ja stojąc na toalecie musiałem je tak oglądać. Był to widok dla mnie okropny widzieć skórę ich chropowatą, podziurawioną, z włosami jak najmocniejszy szpagat grubemi, opuszczając inne szczegóły. Nawet nie wstydziły się przedemną zadosyć czynić pewnej naturalnej potrzebie, przyczem napełniały naczynie jak trzy beczki wielkie. Najpiękniejsza z tych dam, panienka lat najwięcej 16 mająca, bawiła się mną sadzając mnie na końcu jednej piersi, robiąc ze mną i inne podobne sztuczki któremi nie chcę nudzić czytelnika, tak, żem prosił Glumdalklitch aby mnie do tej damy więcej nie nosiła.

Jednego razu kuzyn guwernantki prosił jej i Glumdalklitch, ażeby były obecne przy traceniu złoczyńcy, który przyjaciela jego był zamordował. Piastunka moja dobrego i czułego serca z trudnością dała się do tego nakłonić; ja zaś chociaż nie jestem lubownikiem podobnych widowisk, nie mogłem jednak przewieźć na sobie, abym tak nadzwyczajnej rzeczy nie widział i dałem się namówić. Przywiązano zbrodniarza do krzesła na szafocie, i jednem cięciem pałasza czterdzieści stóp długiego głowę mu ucięto. Krew z arteryi i wen w tak wielkiej massie i do takiej wysokości wytrysnęła, że fontanna wersalska wcale w porównanie z tem iść nie może, a głowa z tak okropnym trzaskiem na rusztowanie spadła, żem struchlał, chociaż może w odległości mili angielskiej ztamtąd się znajdowałem.

Królowa, która mocno lubiła rozmawiać ze mną o moich podróżach morskich, i zawsze kiedy mnie smutnego obaczyła, rozerwać się starała, pytała się mnie raz: czy umiem robić wiosłem lub kierować żaglem, i czyby takie ćwiczenie nie służyło mojemu zdrowiu. Odpowiedziałem jej: że chociaż z zatrudnienia byłem lekarzem okrętowym, jednakże odbywając niekiedy w potrzebie służbę majtka, znam się cokolwiek na tem, lecz wątpię, czy będę mógł w tym kraju żeglować, gdzie najmniejszy bacik jest większy jak okręt liniowy u nas i czy statek do mojej wielkości i sił stósowny będzie mógł długo płynąć na tutejszej rzece. —

Królowa powiedziała mi na to: że jeżeli mogę dać model do potrzebnego mnie statku, to ona każe natychmiast zrobić takowy stolarzowi nadwornemu, i sama wynajdzie miejsce gdzie będę mógł bezpiecznie żeglować. Stolarz bardzo biegły w swem rzemiośle, zrobił podług instrukcyi przezemnie mu dawanych w przeciągu jedenastu dni mały statek z żaglami i powrozami, mogący w sobie pomieścić ośmiu europejczyków.

Jak był gotowy, królowa tak się z tego cieszyła, że wziąwszy go w swój fartuszek zaniosła do Króla; ten kazał ażeby na próbę wsadzić go do cisterny wodą napełnionej; lecz nie mógłem nim tam kierować, bo zanadto wielka płytkość robieniu wiosłami przeszkadzała. Królowa jednak już przedtem inny plan sobie w tym celu była ułożyła. Kazała bowiem swojemu stolarzowi zrobić koryto 300 stóp długie, 50 szerokie, 81 głębokie, które ażeby nie ciekło, dobrze smołą wylane i tak przy ścianie jednego z przedpokojów pałacu na jej rozkaz umieszczone zostało. Na spodzie był kurek do wypuszczania wody, i dwaj służący mogli go w przeciągu pół godziny znowu napełnić. Tu więc żeglowałem często dla mojej, Królowej, jako też jej dam rozrywki, które z największem zajęciem przypatrywały się temu, dziwiąc się nad moją zręcznością. Rozwinąłem też czasami żagle i nie potrzebowałem jak tylko sterem kierować, bo damy swemi wachlarzami robiły dostateczny wiatr; a jeżeli tą pracą znużone zostały, służące dmuchały mi w żagle tak, że najłatwiej mogłem statkiem podług upodobania manewrować. Po zabawie, brała Glumdalklitch statek, niosła do swego pokoju i dla wysuszenia na gwoździu zawieszała.

Razu jednego miałem podczas takiego ćwiczenia przypadek który o śmierć mnie mało nie przyprawił. Gdy paź włożył mój statek do koryta, wzięła mnie guwernantka mojej piastunki, i chciała do statku wsadzić: lecz nieszczęściem prześliznąłem się jej pomiędzy palce, i spadłbym niezawodnie z wysokości 40 stóp, gdybym przez szpilkę tkwiącą w gorsecie tej damy nie został wstrzymany. Głowa szpilki wcisnęła się między moje spodnie i koszulę, i tak wisiałem w powietrzu aż mnie piastunka odhaczyła.

Innego dnia służący, który co trzy dni napełniał koryto swieżą wodą, nie spostrzegł że żaba z wiadra do koryta wskoczyła. Leżała spokojnie na spodzie, aż statek w którym się znajdowałem został tam wsadzony. Natychmiast wybrała go sobie za wygodne miejsce do odpoczynku i zaczynała wdrapywać się przechylając statek tak mocno, że ja stanąwszy na drugiej stronie ledwo mogłem zupełnemu wywróceniu się onego zapobiedz. Wlazłszy na statek zaczęła skakać po nim i przez moją głowę, zarzucając mi twarz i całe ciało swą brzydką flegmą. Lubo ogromna wielkość zwierza strachem i odrazą mnie przejęła, prosiłem jednak Glumdalklitch aby mi w pomoc nie przychodziła chcąc sam sobie z nią poradzić; co mi się też szczęśliwie udało, bijąc ją bezustannie wiosłem aż ją wypędziłem ze statku.

Najniebezpieczniejsza jednak przygoda którą w tym kraju miałem jest następująca: Glumdalklitch wyszła razu jednego za interesami lub dla oddania wizyty i zamknęła mnie tymczasem na klucz w swoim pokoju. Dzień był gorący, a przeto okna pokoju jako też mojego pudła były otwarte. Siedząc zamyślony przy stole usłyszałem, że coś przez okno do pokoju wskoczyło i po nim biegało. Mocno przestraszony, odważyłem się jednak wyjrzeć z pudła i zobaczyłem skaczącą po pokoju małpę i robiącą różne grymasy.

Ta po niejakim czasie do mojego pudła się zbliżywszy, z ciekawością je ze wszech stron obejrzała i przez okna i drzwi ciągle do mnie zaglądała. Schowałem się w najodleglejszy kącik pudła, lecz z wielkiego strachu tak przytomność straciłem, żem się pod łóżko nie schował. Małpa grymasując przez niejaki czas, skacząc i zaglądając, wypatrzyła mnie nareszcie: wsadziła przez drzwi łapę do pudła, jak kot bawiący się z myszą, i mimo moich usiłowań aby jej umknąć, dostała mnie za połę mojej sukni (z mocnej krajowej materyi zrobionej), wyciągnęła mnie i posadziła na prawej łapie, jak mamka chcąca dziecię karmić, lub jak nieraz widziałem w Europie małpy bawiące się kotkami. Jeżeli chciałem się jej sprzeciwić, to tak mocno mnie przyciskała, żem postanowił poddać się zupełnie jej woli. Tak mnie trzymając, drugą łapą łagodnie mi twarz głaskała i pieściła najtkliwiej, mając mnie, jak mi się zdawało, za młodą małpę. W tem usłyszała szelest przy drzwiach pokoju, jakby kto drzwi chciał otworzyć; w mgnieniu oka wyskoczyła przez okno którem weszła i po rynnach i cegłach wdrapała się trzema łapami w czwartej mnie trzymając, aż na dach poblizkiego domu.

Biedna moja piastunka, zobaczywszy mnie w objęciach małpy z największą prędkością mnie unoszącej, przeraźliwy krzyk wydała. Wielki rozruch powstał w całym pałacu, służący polecieli po drabiny, i niezliczona massa ludzi przyglądała się siedzącej na dachu małpie, trzymającej mnie na jednej łapie a drugą mnie karmiącej: wyjmowała bowiem z zaliczek niektóre żywności i do ust mi pakowała. Pospólstwo nie mogło się na ten widok od śmiechu wstrzymać, co mu za złe brać nie można; bo wyjąwszy mnie, widok ten musiał być dla każdego najśmieszniejszym. Niektórzy rzucali kamieniami dla spędzenia małpy, ale tego surowo zakazano, z obawy aby mi głowy nie strzaskali.

Przyniesiono drabiny, po których wielu ludzi na dach wlazło. Małpa widząc się otoczoną, puściła mnie na dach i uciekła. Siedziałem przez niejaki czas w wysokości 500 łokci, największą trwogą przejęty, aby mnie wiatr nie zdmuchnął, lub żebym niespadł dostawszy zawrotu głowy; lecz jeden żwawy chłopiec, służący mojej piastunki, przylazł do mnie i włożywszy mnie do kieszeni swych spodni, szczęśliwie na dół przyniósł.

Pokarmem który mi małpa do ust wpychała mało się nie zadusiłem; piastunka moja wyczyściła mi więc usta małą igłą i dała mi na womity, poczem lepiej mi się zrobiło. Byłem tak osłabiony i pełen guzów od serdecznych uścisków małpich, że przez kilkanaście dni musiałem leżeć w łóżku. Król, Królowa i dworzanie dowiadywali się często o mojem zdrowiu; Królowa odwiedziła mnie nawet kilka razy. Małpę zabito i dano rozkaz, ażeby odtychczas żadnego takiego zwierza w poblizkości pałacu nie trzymano.

Gdy pierwszy raz po wyzdrowieniu udałem się do Króla dla podziękowania mu za jego dobroć, był bardzo łaskaw i żartował ze mnie z powodu mojej awantury. Pytał się mnie: co myślałem znajdując się w łapach małpy? jak mi pokarm przez nią dawany smakował? czy świeże powietrze na dachu mojego apetytu nie zaostrzyło? i życzył sobie wiedzieć, cobym w takim razie w mojej ojczyznie był uczynił. Odpowiedziałem mu: że w Europie nie ma żadnych małp, oprócz z zagranicy przywożonych które są tak małe że się ich lękać nie trzeba. Co się zaś tycze tej ogromnej bestyi z którą miałem do czynienia (w rzeczy samej była tak wielka jak słoń), to gdybym z wielkiego strachu nie był zapomniał wziąść się do broni (przy tych słowach dumną przyjąłem postawę i uchwyciłem za rękojeść szpady) zadałbym jej w łapę tak bolesną ranę, że prędzejby jeszcze ją wyjęła niżeli wsadziła.

Wymówiłem to z wielką energią, jako człowiek troskliwy o swój honor i nie dający sobie ubliżać. Mimo to wszyscy śmiać się zaczęli i nawet obecność Króla nie mogła ich od tego wstrzymać. Ta okoliczność naprowadziła moją uwagę na nieroztropność człowieka, któren usiłuje chełpić się w obecności takich z któremi w żadnym względzie nie może się mierzyć. Podobne postępowanie miałem sposobności widzieć często w Anglji, gdzie ludzie ani urodzeniem, ani rozumem, ani nawet przyjemną powierzchownością nie odznaczający się, ważną i dumną przybierają postać przeciwko najpierwszym państwa osobom.

Codzień nowa jaka śmieszna o mnie powiastka krążyła u dworu, i Glumdalklitch chociaż niezmiernie mnie kochała, była tak lekkomyślną, że o każdej głupocie Królową natychmiast uwiadamiała, chcąc jej tem przyjemność sprawić. Razu jednego, piastunka moja cokolwiek słaba pojechała z guwernantką i ze mną na spacer za miasto, dla używania świeżego powietrza. Wysiadły na łące, i Glumdalklitch wyjęła mnie z pudła i posadziła na ziemię ażebym się przechadzał. Na ścieszce którą chodziłem leżała kupa krowiego gnoju; chciałem się z zręcznością moją przed damami popisać i przeskoczyć. Rozpędziłem się z daleka, skoczyłem i wpadłem w gnój aż po za kolana. Z największą trudnością potrafiłem się wydostać, i służący musiał mię obetrzeć chustką z tej brzydkiej nieczystości. Królowa wkrótce została o tem uwiadomioną, lokaje rozgłaszali też wszędzie, tak, że przez kilka dni wyłącznie moim kosztem się bawiono.


ROZDZIAŁ VI.

Niektóre wynalazki autora ku zabawie Króla i Królowej.

Pokazuje swoją umiejętność w muzyce.
— Król wypytuję go o stanie Anglji,
o czem go autor uwiadamia.

— Uwagi Króla.



K


Kilka razy w tydzień byłem zwykle przy wstawaniu Króla i miałem sposobność widzieć jak go cyrulik golił; okropne to wrażenie na mnie sprawiało, bo brzytwa była dwa lub trzy razy większa jak kosa. Wyprosiłem sobie razu jednego u cyrulika kilka włosów z ogolonej brody królewskiej, a podziurawiwszy igłą wązki kawałek drzewa, wsadziłem je i przymocowałem: takim sposobem najlepszy grzebień sobie sporządziłem; gdyż mój zupełnie już był zepsuty i zużywany, a w całym kraju nie mógłbym znaleźć rzemieślnika, któryby potrafił grzebień dla mnie zrobić.

Pamiętam także i inną którą sobie sprawiłem rozrywkę. Prosiłem jedną z pokojówek Królowej, aby włosy przy czesaniu królowej wypadające darować mi chciała. Zebrawszy znaczną ilość, poleciłem nadwornemu stolarzowi — co miał rozkaz zrobić mi wszystkie meble jakich tylko będę żądał — sporządzić kilka krzeseł nie większych jak w pudle stojące, i ramy poręczy i siedzenia cienkiem szydłem podziurawić. W tych dziurkach przymocowałem włosy i uplotłem je na sposób krzeseł trzcinowych w Anglji używanych. Gdy były skończone, podarowałem je Królowej a ta je w gabinecie swoim umieściła i wszystkim jako wielką osobliwość pokazywała.

Życzyła sobie raz ażebym na jednem z nich usiadł; lecz ja żadnym sposobem nie dałem się do tego nakłonić przysięgając, że wolałbym tysiąc razy śmierć ponieść, niżeli tak nieszlachetną część mego ciała na wspaniałych włosach Jej Król. Mości umieścić. Zrobiłem też, mając wiele zdatności do mechanicznych robót, z takich samych włosów sakiewkę, blizko dwóch łokci długą, z imieniem Jej Król Mości złotemi literami wyrobionem. Podarowałem ją za pozwoleniem Królowej mojej piastunce, jednak gdy za szczupłą była nawet dla złotych monet, włożyła do niej różne bawidełka, tyle dla młodych dziewcząt powabu mające.

Król był wielkim miłośnikiem muzyki, często przeto były koncerta u dworu przy których i ja w mojem pudle bywałem obecny: ale wrzask był tak okropny, że żadnej melodyi rozróżnić nie mogłem. Wszystkie bębny i trąby jakiej Królewskiej armji, tuż przy naszych uszach bite i trąbione, nie narobiłyby takiego hałasu jak ta muzyka. Trzymałem się przeto w znacznej odległości od niej, zamykałem okna i drzwi mojego pudła, spuszczałem firanki i natenczas dosyć przyjemną mi się być zdawała.

W młodości mojej nauczyłem się grać cokolwiek na fortepianie. Glumdalklitch miała taki instrument w swoim pokoju, i dwa razy na tydzień nauczyciel do niej przychodził. Przyszło mi na myśl zagrać angielską piosenkę na tym instrumencie, dla zabawy Króla i Królowej. Ale to bardzo trudną było dla mnie rzeczą, bo instrument był blizko 60 stóp długi a każden klawisz miał szerokość jednej stopy, tak, że z dobrze rozciągnionemi ramionami, ledwo 5 klawiszów dosięgnąć mogłem, a chcąc ton wydać, całą pięścią w klawisz uderzać potrzebowałem.

Wynalazłem więc nowy sposób grania. Sporządziłem sobie dwa okrągłe kije, których końce powlokłem mysią skórką, abym klawiszów i tonu nie zepsuł. Przy instrumencie umieszczono ławkę na którą mnie postawiono. Latając więc na niej z największą prędkością, biłem kijami w klawisze i tym sposobem byłem w stanie zagrać Ich Król. Mościom angielskiego walca. Lubo nigdy jeszcze ciała mojego tak mocno i ciężko jak przy tem nie natężyłem, nie mogłem jednak więcej jak 6 klawiszów dosięgnąć, a zatem basu i dyszkantu razem grać nie potrafiłem, przez co gra moja wiele na przyjemności straciła.

Król, który jak już wzmiankowałem, bardzo był uczony i rozumny, kazał często przynosić mnie w pudle do swego gabinetu i stawiać na stole. Raz rozkazał mi wyjąć krzesło z mojego pudła i usiąść na swoim pulpicie, tak żem się w równej linji z jego twarzą znajdował.

Tak miałem z nim kilka rozmów. Jednego razu ośmieliłem się powiedzieć mu, że jego lekceważenie Europy i reszty świata, nie odpowiada wcale tak jasnemu jak on ma rozumowi. Wielkość rozsądku nie zależy bynajmniej od wielkości ciała; przeciwnie, w moim kraju, mówiłem, uważano że ludzie wielkiego wzrostu nie są najrozsądniejszymi, a nawet między zwierzętami mrówki i przczoły więcej daleko posiadają roztropności i pracowitości, niż większe od nich rodzaje, i że chociaż Jego Królewska Mość mnie za nic nieznaczące trzyma stworzenie, mógłbym mu może, mimo moją małość, znaczne uczynić przysługi. Król słuchał mnie z uwagą i zaczął lepsze niż przedtem mieć o mnie mniemanie.

Rozkazał mi ażebym mu dokładne rządu w Anglji uczynił opisanie, i lubo książęta zwykle uprzedzeni są na stronę swoich maxym i zwyczajów (co wnosi z moich opowiadań), będzie mu jednak bardzo przyjemnem usłyszeć coś godnego naśladowania.

Łatwo sobie łaskawy czytelnik wyobrazić może, jak gorąco życzyłem sobie mieć talent i język Demostenesa lub Cycerona, ażebym był w stanie głosić sławę mojej drogiej ojczyzny, w stylu jej zasług i szczęścia godnym.

Zacząłem moją mową do Króla opisując, że nasz kraj składa się, wyjąwszy liczne kolonie, z trzech Królestw pod jednym monarchą. Długo też mówiłem o żyzności ziemi i temperaturze naszego klimatu.

Potem nastąpił opis parlamentu angielskiego, składającego się z dwóch ciał prawodawczych. Izby wyższej i niższej. Że Izba wyższa, nazwana Izbą parów, składa się z najszlachetniejszego pochodzenia osób, najpiękniejsze posiadających dobra w całem państwie: że im najtroskliwszą dawają edukacyą tak w naukach jak w sztuce wojennej, aby się stali godnymi radzcami Króla, prawodawcami państwa, członkami najwyższego sądu, od którego nie można apelować: ażeby walecznością, postępowaniem i wiernością, byli zawsze obrońcami swego Króla i ojczyzny. Że ci mężowie są ozdobą i obroną państwa, godnymi następcami sławnych swych przodków, których dostojeństwa były nagrodą szczytnej cnoty od której i oni jeszcze nie odstąpili. Z nimi zasiada w tejże Izbie wyższej wielu mężów świętych biskupami zwanych. Ich obowiązkiem jest, czuwać nad religią i nad jej nauczycielami. Król i najmędrsi jego radzcy wybierają ich z pomiędzy duchownych odznaczających się czystością obyczajów i biegłością w naukach.

Druga część parlamentu, mówiłem dalej, Izba niższa, składa się z mężów oświeconych, którzy przez wzgląd na ich miłość ojczyzny, zdolności i niepospolite talenta, wolno przez lud wybrani, reprezentują mądrość całego narodu. Te dwie Izby prawodawcze są najwznioślejszem zgromadzeniem w całej Europie, któremu wraz z Królem prawodawstwo jest poruczone.

Potem opisałem nasze sądy, gdzie zasiadają czcigodni wykładacze prawa, rozstrzygający w sprawach tyczących się praw własności obywateli, karzących występek i opiekujących się niewinnością. Wspomniałem o ekonomicznem i mądrem zawiadowaniu naszych finansów, o waleczności i doskonałej dyscyplinie naszych wojsk lądowych i morskich. Porachowałem liczbę moich współobywateli, podając wiele milionów liczy każda sekta religijna i partya polityczna. Nie pominąłem nawet naszych zabaw i widowisk publicznych, słowem nic coby mojej ojczyznie honoru przyczynić mogło, i skończyłem krótkim rysem historycznym ostatnich wypadków, od lat blizko 100 w Anglji zaszłych.

Całe sprawozdanie moje pięć audyencyi zajęło. Król słuchał z największem zastanowieniem się, notując swoje nad tem uwagi i pytania które mi czynić zamyślał.

Gdym zupełnie skończył, przejrzał przy szóstej audyencyi swój wyciąg i zadał mi wiele kwestyi, zarzutów i powątpiewań.

Chciał wiedzieć jaką dawają edukacyą młodzieży szlacheckiego urodzenia dla wykształcenia jej ciała i duszy? Czem ona się zajmuje podczas pierwszej i wykształceniu najbardziej odpowiadającej części swego życia? Jak postępują przy wymieraniu starej jakiej familji para, dla skompletowania parlamentu? Czy humor Króla, przekupienie dworskiej damy lub faworyta, albo też chęć wzmocnienia partyi dobru publicznemu nieprzyjaznej, na podobny obiór nie wpływają? Jakie ci lordowie posiadają wiadomości ustaw krajowych? jakim sposobem ich nabywają, aby być zdolnymi do ostatecznego wyrokowania nad prawami swoich współobywateli? Czy są zawsze wolni od łakomstwa, przesądów i stronnictwa?

Czy ci święci lordowie o których mówiłem, dostępują tej godności jedynie przez głębokie swoje wiadomości teologiczne i czystość obyczajów, i czy nie intrygowali, będąc jeszcze prostymi księżami? Czy nigdy taki święty lord nie był protegowany przez jakiego para, za którego pomocą stał się biskupem, a wybrany do tego zgromadzenia idzie niewolniczo za zdaniem swego dobrodzieja, i staje się ślepem narzędziem jego przesądów i namiętności?

Chciał wiedzieć jak postępują przy wybieraniu członków Izby niższej, czy obcy z dobrze napełnionym workiem, nie może za pomocą przekupstwa prędzej zostać od ludu wybranym, jak własny ich pan lub jaki znaczny posiadacz dóbr w sąsiedztwie. Pytał się, czemu tak mocno starają się być wybranymi do izby, kiedy ten wybór z wielkiemi kosztami i trudami jest połączony i nic nie przynosi? Czy wybrani są w tem zupełnie bezinteresowani i czynią to jedynie z wielkiej miłości ojczyzny, a nie starają się być za to wynagrodzonymi przez Króla lub ministrów poświęcając im dobro publiczne? Tyle mi zresztą J. Kr. Mość pytań nad tym przedmiotem zadawał, tyle zarzutów czynił, iż nieroztropnością byłoby wszystkie je powtarzać.

Co do sądów, chciał także ażebym mu niektóre dawał objaśnienia, co z wielką dokładnością uczynić mogłem, bo sam zostałem przez proces bez zwrotu kosztów wygrany, zupełnie zniszczony. Dowiadywał się Król jak długiego potrzeba czasu ażeby sprawa rozstrzygniętą została? Czy wolno adwokatom bronić spraw oczywiście niesprawiedliwych? Czy stronnictwo religijne lub polityczne na to wpływu nie wywiera? Czy adwokaci znają gruntownie ogólne i pierwsze zasady sprawiedliwości, i nie ograniczają się na wiadomości narodowych, prowincyonalnych i miejscowych zwyczajów? Czy adwokaci i sędziowie mają udział w prawodawstwie, czy mogą prawa podług swego upodobania tłomaczyć i wykładać? Czy się nie zdarza, że za i przeciw jednej i tej samej rzeczy występują? Czy ten stan jest bogaty, czy ubogi? Czy za obronę lub konsultacyą biorą zapłatę, i czy mogą być wybranymi na członków Izby niższej?

Co do zawiadowania finansów, powiedział mi, że się w tym względzie niezawodnie omyliłem, podając dochody na 5 lub 6 milionów, kiedy wydatki dwa razy tyle wynoszą. Jeżeli zaś tak jest w istocie, to żadnym sposobem wystawić sobie nie może, jak państwo, na wzór lekkomyślnego człowieka, może większe od swych dochodów robić wydatki. Pytał się, jacy ludzie są naszymi wierzycielami i zkąd bierzemy pieniądze aby im zapłacić. Mocno się dziwił nad tem co mu opowiadałem o naszych wojnach tyle kosztów i ludzi wymagających. Musicie być, mówił mi, najkłótliwszym i najniespokojniejszym na świecie narodem, lub mieć bardzo złych sąsiadów, a wasi generałowie muszą być bogatsi od waszych Królów. Co was obchodzą, mówił dalej, interesa obcych krajów, jeżeli nie mają żadnej styczności z waszym handlem i bezpieczeństwem waszych portów? Najbardziej zastanowiło go to, że utrzymujemy ciągle wielkie armie w czasach zupełnego pokoju i wśród wolnego narodu. Jeżeli się sami, przez wybranych reprezentantów rządzicie, powiedział, kogóż się lękacie, i z kim walczyć chcecie? Któż, dodał, jest lepszym obrońcą domu obywatela, czy on sam, jego dzieci, familia i czeladź; czy banda płatnych z pomiędzy najpodlejszego pospólstwa ślepo wybranych, którzy zarzynając was, daleko więcej zyskać by mogli.

Śmiał się z mej osobliwszej, jak mu się zwać podobało, arytmetyki, gdy mu wyrachowałem wiele każda z partyi religijnych i politycznych liczy stronników. Czemu, powiedział, mający opinie przeciwne dobru publicznemu, mają być zmuszeni takowe zmienić, a nie zmuszeni je ukrywać? Pierwsze jest tyraństwem, gdy niedokazanie drugiego słabością: nie można nikomu bronić, trzymać trucizny w swoim domu, ale sprzedawanie jej publicznie, koniecznie zakazać należy.

Przy opisaniu zabaw naszych wspomniałem o grze: zapytał więc Król, w którym wieku można być przypuszczonym do tej zabawy, i wiele czasu na to się poświęca; czy ona nie staje się czasem przyczyną zniszczenia majątku; czy ludzie podli i występni nie mogą się dorabiać za pomocą tej gry wielkich bogactw, i trzymać tym sposobem nawet naszych parów w niejakiej od siebie zawisłości, przyzwyczajać ich do podłego towarzystwa, odwodzić ich od wykształcenia rozumu i zarządzania swego majątku, a przez straty doznane zmuszać ich do używania przeciwko drugim tej bezecnej zręczności do wygrania, za pomocą której ich samych do szczętu zrujnowano.

Krótki rys historyczny Anglji z ostatniego stulecia w niewypowiedziane wprawił go zadziwienie. Jest to, powiedział, zbiór sprzysiężeń, powstań, zabójstw, rewolucyi, wygnań, i tego wszystkiego co łakomstwo, stronnictwo, obłuda, wiarołomstwo, okrucieństwo, zapalczywość, szaleństwo, nienawiść, zazdrość, rozpusta, złość i pycha wywołać mogą.

W czasie drugiej audyencyi, Jego Kr. Mość powtórzył znowu wszystko to co mu powiedziałem, porównał zapytania które mi czynił z odpowiedziami które mu dawałem, a potem wziąwszy mię na ręce swoje i łagodnie głaszcząc, odezwał się w następujących słowach, które równie jak i ton z jakim były wyrzeczone, nigdy z pamięci mej nie wyjdą.

„Mój mały przyjacielu Grildrygu, przedziwną miałeś mowę na pochwałę twej ojczyzny: wykazałeś najlepiej, że niewiadomość, lenistwo i występek są przymioty stósowne do wykształcenia prawodawcy; że prawa są najdokładniej używane i tłomaczone przez tych, których interesem i dążnością jest przekręcić je, zawikłać i podejść. Pierwotne zasady instytucyi waszego rządu mogłyby jeszcze uchodzić, ale widzę że już wszystko skażone. Wątpię nawet czy jakich dobrych przymiotów wymagają po ubiegających się o wyższe urzęda, czy za cnoty dawają szlachectwo, czy duchowni za pobożność i naukowość wyniesieni zostają, żołnierze za waleczność i dobre postępowanie, sędziowie za poczciwość, senatorowie za miłość ojczyzny, najwyżsi zaś radcy dla wielkiej ich mądrości. Co się tycze ciebie, sądzę, że gdy większą część twego życia przepędziłeś na podróżach, nie jesteś zarażony niecnotami twoich współziomków. Z tego zaś wszystkiego coś mi opowiadał, z odpowiedzi na moje pytania i zarzuty, muszę wnosić: że twoi współziomkowie są najszkodliwszym rodzajem robaków, jakiemu natura na powierzchni ziemi czołgać się pozwoliła.


ROZDZIAŁ VII.

Autora miłość ojczyzny.

— Robi Królowi poropozycyą, która odrzuconą zostaje.
— Niewiadomość Króla w polityce.
— Naukowość w Brobdygnagu jest niedostateczną i ograniczoną.

Sztuka wojenna i partye polityczne.



P


Przez miłość jedynie prawdy nie chciałem zataić mojej z Królem rozmowy; lecz nieroztropnością byłoby z mojej strony, gdybym mu dał poznać wielkie oburzenie moje z powodu wyrządzonej zniewagi mojej ojczyznie: śmiech szyderski byłby nie zawodnie takiego postępowania skutkiem; słuchałem więc cierpliwie tych mój kraj rodzinny tak mocno obrażających uwag. Że ja byłem tego przyczyną, bardzo mnie martwiło, ale Król był tak niezmiernie ciekawym, pytania jego były tak liczne i trafne: że nietylko wdzięczność, ale już nawet sama grzeczność wkładała na mnie obowiązek odpowiadać mu z największą dokładnością. Dla lepszego jednak usprawiedliwienia się z tego, mogę zapewnić: że wielkiej części jego pytań starałem się ile możności zręcznie unikać, i każdej rzeczy najlepszy i najpochlebniejszy dawać obrót i barwę; gdyż stronność szlachetna dla mojej ojczyzny, którą Dyonizyusz z Halikarnasu dziejopisarzom tak mocno zaleca, była zawsze moim przymiotem. Nic nie opuściłem coby mogło wady i ułomności mojej ojczyzny ukrywać a jej cnotę i zasługi w najwdzięczniejszem świetle wystawiać. Lecz niestety, usiłowania moje pomyślnym nie zostały uwieńczone skutkiem.

Trzeba to wybaczyć Królowi od reszty świata zupełnie odosobnionemu, niemającemu sposobności poznania zwyczajów i obyczajów innych narodów. Brak tych wiadomości będzie zawsze przyczyną wielu przesądów i pewnej ograniczoności w sądzeniu, od których kraje europejskie więcej oświecone, zupełnie są wolne. Byłoby to więc śmieszną nieroztropnością, sposób myślenia obcego, gdzieś tam na wyspie mieszkającego monarchy, uważać za maxymy naśladowania godne.

Celem lepszego przekonania o tem com właśnie powiedział i o nieszczęśliwych skutkach ograniczonej edukacyi, chcę opowiedzieć jedną rzecz o której prawdziwości nie jeden i słusznie powątpiewać będzie. Dla zjednania sobie przychylności Jego Król M. uwiadomiłem go o wynalazku przed 300 lub 400 laty u nas zrobionym, sporządzania pewnego czarnego prochu, którego największe nawet kupy, jedna iskierka zapala i z większym od grzmotu hukiem w powietrze wysadza.

Uwiadomiłem go, że pewna ilość tego prochu do żelaznej lub miedzianej rury wsypana, może żelazną, lub ołowianą kulę z taką siłą i prędkością wyrzucić, że nic jej oprzeć się nie zdoła. Wielkie takie kule przez zapalenie prochu ciskane, niszczą całe szeregi wojska, rujnują najmocniejsze mury, zatapiają największe okręta; dwie łańcuchem związane kule, przerzynają w swym pędzie maszty, wywracają całe budynki i wszystko co tylko napotykają w niwecz zostaje obróconem. Znając, mówiłem dalej, kompozycą tego prochu, składającego się z rzeczy bardzo pospolitych i niekosztownych, jestem gotów nauczyć kilku poddanych J. K. M. sposobu robienia go, jako też wspomnionych rur, wielkości stosunkowej do innych rzeczy krajowych. Że największe z tych rur nie będą nad 100 stóp długie, a dwadzieścia lub trzydzieści takich rur naładowanych, mogłyby mury największego miasta w królestwie skruszyć, a nawet i samej stolicy, gdyby ta kiedy chciała się sprzeciwiać jego najwyższej i nieograniczonej woli. Na znak wdzięczności za wyświadczone mi dobrodziejstwa ofiaruję mu tę małą przysługę.

Okropne wrażenie zrobił na Królu opis mój tych narzędzi morderczych i propozycya którą mu uczyniłem. Nie może wyrazić swego zadziwienia — są jego własne słowa — widząc że tak słaby i pełzający owad jak ja jestem, z taką obojętnością mówi o strasznych i krwawych scenach spustoszenia i zabójstw z skutku tych maszyn pochodzących. Złym geniuszem, mówił dalej, nieprzyjacielem Boga i całego jego stworzenia musiał być ich wynalazca; a chociaż wiadomość nowych odkryć w kunsztach i umiejętnościach, największe sprawia mu ukontentowanie, wolałby jednak koronę stracić, niż używać kiedy tych narzędzi, o których nawet mówić, pod karą śmierci mi zakazuje!

Opłakany skutek ograniczonego i małodusznego sposobu myślenia! Monarcha, obdarzony wszelkiemi przymiotami, miłość, szacunek i uszanowanie wzbudzającemi: mądry, oświecony, pełen najpiękniejszych talentów, od swego ludu prawie ubóstwiany; odrzuca przez nierozsądne skrupuły najlepszą sposobność stania się nieograniczonym panem życia, wolności i majątków swoich poddanych!

Nie wzmiankuję ja o tem w zamiarze poniżenia cnót i umiejętności tego szanownego monarchy, który przez to w opinji angielskiego czytelnika wiele niezawodnie straci; lecz jestem przekonany że to jedynie pochodzi z niewiadomości w polityce, której naród brobdygnański do stopnia umiejętności nie wykształcił, jak się stało to u nas przez mężów wielkiego i przenikliwego rozumu.

Przypominam sobie że w jednej rozmowie którą z Królem miałem, powiedziałem mu przypadkiem, iż u nas bardzo wiele książek o sztuce rządzenia czyli polityce traktujących napisano, i nad moje spodziewanie najniepochlebniejsze powziął przez to o naszym rozsądku mniemanie, mówiąc: że wszelką tajemniczością, wybiegami i intrygami w sprawach monarchy lub ministra brzydzi się i pogardza: że podług jego zdania, umiejętność rządzenia zasadza się na zdrowym rozsądku, roztropności, sprawiedliwości, łagodności, na prędkiem załatwianiu wszelkich spraw cywilnych i kryminalnych i na innych tym podobnych rzeczach, o których z powodu ich pospolitości wspominać nie warto. Na ostatek powiedział, że ten który sprawia, aby na kawałku ziemi zamiast jednego źdźbła trawy dwa wyrosły, większą rodzajowi ludzkiemu czyni przysługę i pożyteczniejszym się staje swojej ojczyznie, niż cały ród polityków.

Literatura tego narodu jest niedostateczną, i

składa się tylko powiększej części z dzieł o moralności, historyi, jako też z poetycznych i matematycznych; lecz w tych czterech umiejętnościach wielkiego doskonałości stopnia dosięgli. Ostatniej zaś z tychże używają wyłącznie na wydoskonalenie kunsztów mechanicznych, polepszenie rolnictwa i innych potrzebnych w życiu rzeczy; taka umiejętność byłaby u nas bardzo małej wagi. O naszych zaś jestestwach metafizycznych, abstrakcyach i kategoryach żadnego im nie mogłem zrobić wyobrażenia.

Żadne prawo tego kraju nie obejmuje więcej słów nad liczbę liter alfabetu, których jest dwadzieścia i dwie, i rzadko nawet które jest tak długie. Prawa są w najwyraźniejszych i najprostszych wyrazach pisane, a mieszkańcy nie są tak przenikliwi i dowcipni aby więcej nad jedno dawać im znaczenie; nadto, pisać wykład prawa, byłoby u nich gardłowym występkiem. Co się tycze spraw cywilnych i kryminalnych, tak mało mają precedencyi, iż wielką w obydwóch biegłością szczycić się nie mogą.

Drukarstwo jest u tego narodu, równie jak u Chińczyków, od niepamiętnych czasów znane, jednak biblioteki ich nie są bardzo wielkie. Królewska jest najobszerniejsza a nie składa się z więcej jak 1000 tomów w galeryi 1200 stóp długości mającej ustawionych: w tej miałem pozwolenie czytać wszystkie książki jakie tylko chciałem.

Stolarz Królowej zrobił dla mnie składaną drabinę na 28 stóp wysoką, ze stopniami 50 stóp szerokiemi. Tę maszynę postawiono w odległości 10 stóp od ściany, a książkę którą chciałem czytać, oparto o ścianę. Właziłem na najwyższy szczebel i czytałem chodząc z lewej na prawą, z góry na dół i tak na powrót, ażeby się każden wiersz który chciałem czytać w równej linji z mojemi oczami znajdował. Tak byłem w stanie całe dwie stronnice przeczytać, poczem przewracałem kartę obydwoma rękami, bo papier był jak najgrubsza tektura, a karty miały 18 do 20 stóp długości.

Styl ich jest jasny, mocny i płynny, ale nie

nadęty; unikają bowiem skupienia wielu wyrazów i różnych na oznaczenie jednej i tej samej rzeczy wyrażeń. Przeczytałem wiele książek, osobliwie o moralności i historyi, i między innemi tego rodzaju znalazłem w sypialni mojej piastunki książkę która mi wiele przyjemności sprawiła. Tytuł jej był „słabości rodzaju ludzkiego,“ i szczególnie u dam i niższej klassy ludu, była w wielkiem poważaniu. Ciekawy byłem wiedzieć, co autor o tym przedmiocie powiedzieć może.

Rozszerzał się nad komunałami naszych europejskich moralistów, pokazując, jak słabem i ułomnem jest człowiek stworzeniem, nie mogącem się ani przeciwko srogości powietrza ani zapalczywości dzikich zwierząt bronić, które go w mocy, prędkości, przezorności a nawet pracowitości daleko przewyższają. W tym wieku, mówi autor, natura zwyrodniała, i same tylko w porównaniu z przeszłemi czasami nędzne potwory wydaje. Ludzie byli pierwej daleko więksi, o czem nas historya, tradycya i znalezione olbrzymiej wielkości szkielety dostatecznie przekonywają.

Prawa nawet natury, utrzymuje autor, wymagały abyśmy początkowo byli daleko większymi niż teraz, gdzie najmniejszy przypadek, spadająca z dachu cegła, kamień przez dziecię rzucony lub niepomyślny przewóz przez nędzną rzeczkę, o śmierć nas przyprawić może.

Z tych uwag wywodzi autor niektóre moralne przestrogi, w zwyczajnem pożyciu mogące być użyteczne, ale których powtórzenie nie jest tu potrzebne. Mnie dowodzenie to naprowadziło mimowolnie na myśl: że ludzie wszędzie mają tę nieprzezwyciężoną skłonność uskarżania się ciągle na naturę, chociaż gruntownie rzecz roztrząsnąwszy, te skargi nie mniej u nas jak u nich są zupełnie bezzasadne i niesłuszne.

Co do wojskowości w Brobdygnagu, słyszałem że armia Królewska składa się z 176000 piechoty, i 32000 jazdy; jeżeli zbiór chłopów i kupców przez ludzi wyższego stanu bezpłatnie dowodzony, armią nazwać można. Są wprawdzie doskonale w mustrze wyćwiczeni i bardzo dobrą zachowują karność; lecz temu nie ma się co dziwić, bo każden rolnik stoi pod dowództwem własnego swego pana, a obywatele pod przewodnictwem znakomitych swego miasta, większością głosów podobnie jak w Wenecyi wybranych.

Widziałem nieraz jak milicyą z Lorbrulgrudu, mustrowano na wielkiej za miastem równinie 20 mil kwadr. obszerności mającej. Składała się z blizko 25,000 piechoty i 6000 kawaleryi, lecz z przyczyny ogromu przestrzeni przez nich zajmowanej, ściśle ich liczby oznaczyć nie mogłem. Kawalerzysta nakoniu miał wysokość dziewięćdziesięciu stóp. Na jedno słowo komenderującego, cała kawalerya wyjęła w mgnieniu oka swoje szable i machała niemi w powietrzu. Imaginacya nie może sobie nic nad to większego i bardziej uderzającego utworzyć: był to widok, jak gdyby tysiące błyskawic na raz powietrze we wszystkich kierunkach przerzynały.

Zastanowiło mnie to z początku, że monarcha, którego kraj zupełnie jest odosobniony, utrzymuje armią i swój naród przyzwyczaja do wojskowej karności. Lecz z rozmów i czytania dzieł dziejopisów, dowiedziałem się przyczyny tego. Naród albowiem cierpiał przez wiele wieków na chorobę całemu rodzajowi ludzkiemu towarzyszącą. Szlachta dążyła często do przemocy, lud do wolności a Król do nieograniczonej władzy. Ustawy krajowe uśmierzały wprawdzie te nieprawości, lecz nieraz przez jedną lub drugą partyą prawa zostały zgwałcone, przez co wojny domowe często powstawały.

Ostatnią z nich, pradziad teraz panującego Króla przez wzajemny układ ukończył; lecz dla większego bezpieczeństwa, za dozwoleniem wszystkich stanów, urządzoną została milicya, która od tego czasu pod najściślejszą karnością służbę swoją odbywa.





ROZDZIAŁ VIII.

Król i Królowa odprawiają podróż do granic państwa.

Autor im towarzyszy.
— Dokładny opis, jakim sposobem kraj ten opuszcza.

Powrót do Anglji.




N


Nadzieja odzyskania kiedyś wolności nigdy mnie nie opuściła, chociaż ani sposobu nie wiedziałem, ani planu udać się mogącego ułożyć nie mogłem. — Okręt którym tu przybyłem, pierwszym był europejskim statkiem do tych brzegow zapędzonym, i Król dał surowy rozkaz, ażeby w przypadku ukazania się jeszcze raz podobnego, przynieść go bezzwłocznie w koszach ze wszystkiemi ludźmi do Lorbrulgrudu.

Życzył sobie mocno, aby mi mógł dać żonę mojej wielkości, dla rozpłodzenia mojego gatunku; lecz jabym wolał umrzeć niż zostawić nieszczęśliwe potomstwo, któreby jak kanarki chowano w klatkach, i jako osobliwość znakomitszym i bogatszym w całem Królestwie za pieniądze przedawano.

Wprawdzie obchodzono się ze mną jak najłagodniej, byłem faworytem Króla i Królowej i ulubieńcem całego dworu; lecz zawsze znajdowałem się w położeniu godności człowieka nieodpowiadającem. Nie mogłem zapomnieć o mojej drogiej familji w Anglji. Życzyłem sobie także być między ludźmi, z którymi bym mógł żyć jak z równymi sobie, gdziebym mógł chodzić wszędzie bez bojaźni abym nie został jak żaba lub mały piesek podeptany. Lecz moje uwolnienie przyszło prędzej niżelim się mógł spodziewać, a to sposobem nadzwyczajnym. Cały ten wypadek chcę ze wszelkiemi szczegółami jak najdokładniej opowiedzieć.

Na początku trzeciego roku mojego pobytu w tym kraju, ja i Glumdalklitch towarzyszyliśmy Królowi i Królowej w jednej dalekiej podróży do południowych granic państwa. Jak zawsze tak i tą razą wożono mnie w podróżnem pudle, wygodnym 12 stóp objętości mającym gabinecie. Matę moją która mi także w podróżach za łóżko służyła, przymocowano jedwabnemi nitkami do powały, ażebym mniej czuł mocne trzęsienie, kiedy mnie, na moje życzenie, służący konno woził. Kazałem stolarzowi ażeby w powale wydrążył dziurę dla wpuszczania świeżego powietrza, tak, że ją za pomocą zasuwki zamknąć i otworzyć mogłem.

Przy końcu naszej podróży, Król chciał kilka dni zabawić w jednym pałacu niedaleko miasta Flanflasnic, sześć mil od morza odległego. Ja i Glumdalklitch byliśmy mocno sfatygowani; ja byłem cokolwiek niezdrów, ona zaś tak była osłabioną, że wychodzić nie była wstanie.

Mając nieprzezwyciężoną chęć widzieć morze którem jedynie wolność odzyskać mogłem, udawałem jakbym daleko był słabszym niż było w istocie i prosiłem, aby mi w towarzystwie pazie, któremu już nieraz powierzony bywałem, wolno było dla polepszenia zdrowia, używać cokolwiek świeżego powietrza morskiego.

Nigdy nie zapomnę, z jakim wstrętem i niechęcią Glumdalklitch na to zezwoliła: jak najsurowszy dała paziowi rozkaz czuwać nad bezpieczeństwem mojem z największą troskliwością, i rozstając się ze mną zalała się łzami, jakby przeczuwała co się ze mną stać miało.

Paź zaniósł mnie w pudle na brzeg morza o pół mili od pałacu. Kazałem mu postawić je na ziemię, otworzyłem okno i z niewymowną tęsknotą spoglądałem na obszerne przedemną rozciągające się morze. Powiedziałem potem paziowi że się chcę położyć spać, co mi może ulgę przyniesie. Zamknął więc okno ażebym się nie zaziębił, a ja położywszy się zasnąłem.

Ile się domyślać mogę, paź w mniemaniu iż mi się nic złego przydarzyć nie może, oddalił się od pudła dla zbierania jaj dzikich ptaków: widziałem bowiem przedtem, iż czegoś między skałami nad brzegiem morza szukał a znalazłszy podnosił i do kieszeni chował.

Bądź co bądź, gwałtowne wstrząśnienie pudła obudziło mnie ze snu, i uczułem że z nadzwyczajną szybkością unoszonem zostaje. Pierwsze wstrząśnienie było tak mocne, że mnie o mało co z maty nie wyrzuciło, lecz później stało się łagodniejszem. Krzyczałem ze wszystkich sił, ale nadaremno. Patrzałem przez okno, ale nic niewidziałem, tylko niebo i obłoki.

Nademną słyszałem szum podobny robieniu skrzydłami i zacząłem się domyślać strasznego położenia w jakiem się znajdowałem; że orzeł porwał może dziubem za powróz do pudła przywiązany, w celu puszczenia go z wysokości na skały, jak żółwia w skorupie, i tym sposobem stłukłszy je, trupa mego dostać i pożreć: gdyż ptaki te taki mają węch i roztropność, że odkrywają łup swój w wielkiej bardzo odległości i w lepszem jeszcze ukryciu niż moje pudło, którego ściany tylko na dwa cale były grube.

Po niejakim czasie usłyszałem że bicie skrzydłami znacznie się powiększało, i moje pudło jak burzą jaką, w tę i ową stronę było miotane. Słyszałem też iż niosący mnie orzeł (bo z pewnością mogłem już tak sądzić) kilka mocnych dostał uderzeń, potem uczułem iż w prostopadłym kierunku z nadzwyczajną prędkością spadam, tak, iż mi to oddech tamowało. Spadnienie moje skończyło się wstrząśnieniem, którego huk daleko był mocniejszy, niż wodospadu Niagary. Znajdowałem się przez niejaki czas w zupełnej ciemności, potem pudło zaczęło się podnosić, i przez zwierzchnią część okna światło ujrzałem.

Poznałem wtedy iż w morze wpadłem. Pudło przez ciężar mojego ciała i znajdujące się w niem meble, jako też grube blachy żelazne kąty jego przymocujące, głęboko bardzo w wodzie płynęło. Zdawało mi się wtenczas, i jeszcze teraz jestem tego mniemania, iż orzeł pudło moje unoszący, ścigany był przez kilku innych orłów, i dla lepszego bronienia się przeciwko nim chcącym mu łup jego wydrzeć, puścić mnie został przymuszony. Blachy żelazne bardzo grube i mocne trzymały pudło podczas spadnienia w równowadze i przeszkodziły jego rozbiciu. Fugi jego były mocne i ścisłe, drzwi zaś nieotwierały się na zawiasach ale wysuwały się w górę i najmniejszej ilości wody nie przepuszczały. Wylazłem z maty nie bez wielkich trudności, i otworzyłem zwierzchni otwór pudła dla wpuszczenia świeżego powietrza, bo niezmiernie duszno mi było.

O jak gorąco życzyłem sobie być znowu przy mojej ukochanej Glumdalklitch, od której w przeciągu jednej godziny tak daleko oddalony zostałem. Mimo okropność mojego położenia, ubolewałem niewymownie nad nią, nad jej zmartwieniem z powodu że mnie straciła, nad niełaską Królowej spotkać ją niezawodnie mającą, a z tąd zniweczeniem jej pięknych na przyszłość widoków. Mało podróżujących znajdowało się w podobnem mojemu położeniu. Pudło moje co moment rozbić się mogło, lub być przez wiatr wywróconem i zanurzonem: jedna szyba stłuczona, i śmierć moja byłaby nieobchybna, a tylko kraty żelazne koło okien cokolwiek rozbicie ich wstrzymywały.

Spostrzegłem iż woda zaczyna się przedzierać przez fugi, zapchałem je jak tylko mogłem. Usiłowałem podnieść powałę mojego pudła, chcąc lepiej usiąść na nie, niż zostać wewnątrz zamkniętym; ale nadaremno. Gdybym nawet przez kilka dni mógł uchodzić tym niebezpieczeństwom, jeszcze okropniejsza śmierć mnie czekała, z głodu i pragnienia. Cztery godziny znajdowałem się w tem nie do wyobrażenia okropnym stanie; każden moment uważając za ostatni mojego życia, a nawet nieraz życząc sobie tego.

W tem usłyszałem jakieś tarcie o tę ścianę pudła, gdzie, jak już wspomniałem okna nie było, tylko skuble; nawet zdawało mi się że jest ciągnione, bo czułem mocne posunięcia się pudła w jednym kierunku, tak, że przez to fale aż po za okna się wznosiły i zupełna ciemność mnie otoczyła.

Nadzieja ratunku wstąpiła we mnie, odśrubowałem krzesło i stanąwszy na niem, zbliżyłem usta do dziury w powale i zacząłem wołać ratunku we wszystkich jakie tylko umiałem językach. Przywiązałem też chustkę do kija który zwyczajnie nosiłem, i wystawiłem przez otwór, dla oznajmienia ludziom okrętu w blizkości może będącego, że się w tem pudle nieszczęśliwy człowiek potrzebujący ratunku znajduje.

Nie mogłem widzieć czy to wszystko miało jaki skutek, lecz czułem że pudło w pewnym kierunku prędko się posuwa i że nareście o coś twardego uderzyło. Obawiałem się mocno ażeby to nie było o skałę, bo wstrząśnienie było bardzo gwałtowne.

Usłyszałem potem na dachu pudła uderzenie, jakby z rzucenia liny pochodzące, i tarcie o kółko tamże będące, poźniej pudło podniesione zostało blizko o cztery stopy wyżej niż przedtem: wystawiłem więc powtórnie mój kij z chustką i powiewając nim w powietrzu wołałem, ażem zupełnie ochrzypł.

Na odpowiedź usłyszałem trzykrotne wołanie, co mnie niepojętą radością przejęło, i ten tylko wyobrazić ją sobie potrafi, który w podobnym znajdował się położeniu; teraz usłyszałem tupanie na dachu pudła i ktoś zawołał przez otwór: „jeżeli się tam kto wewnątrz znajduje niech powie.“ — „Tak jest, odpowiedziałem, jestem anglikiem który przez fatalny los wpadł w największe jakie tylko człowieka spotkać może nieszczęście, i proszę aby mnie w imie Boga z tego więzienia uwolniono.“ — Odpowiedziano mi: „że mogę być zupełnie spokojny bo jestem w bezpieczeństwie, że pudło moje jest przywiązane do okrętu, i stolarz zaraz przyjdzie i zrobi w niem otwór dla wyjęcia mnie ztamtąd.“ — Odpowiedziałem, — „że tego wcale nie potrzeba i że to za wiele czasu zabierze; niech jeden z majtków palec w kółko wsadzi i zaniesie pudło na okręt do kajuty kapitana.“ — Majtki usłyszawszy mnie tak mówiącego myśleli, że jestem nieszczęśliwy obłąkany: niektórzy głośno się na to rozśmieli. Nie przyszło mi na myśl, iż się znajduję między ludźmi sobie podobnymi. Stolarz przybył, zrobił w kilku minutach wielki w pudle otwór, gdzie małą wsadzono drabinę za pomocą której wylazłem, i bardzo osłabiony, zaniesiony zostałem na okręt.

Majtkowie niezmiernie zdziwieni zadawali mi mnóstwo pytań, na które odpowiedzieć wcale chęci nie miałem; ja zaś równie mocno byłem zdziwiony, widząc przed sobą tyle karłów, gdyż oczy moje już były przyzwyczajone do ogromnej wielkości przedmiotów. Wtem kapitan P. Tomasz Wilcock, z miasta Shropshire, człowiek poczciwy i zasłużony, widząc że jestem blizki zemdlenia, zaprowadził mnie do swej kajuty, dał mi napoju ożywiającego, i kazał mi się położyć na swoje łóżko na spoczynek, którego też bardzo potrzebowałem.

Nimem się położył, powiedziałem mu że mam w pudle bardzo drogie meble, przepyszną matę, łóżko, kilka krzeseł, stół i szafę: że mój pokój jest drogiemi materyami obity, i gdyby chciał któremu z ludzi rozkazać aby przyniósł pudło do kajuty, wszystkobym mu pokazał. Kapitan słysząc mnie takie niedorzeczności mówiącego, myślał że cierpię pomieszanie zmysłów, dla zaspokojenia mnie jednakże, przyrzekł mi, że to zrobi; jakoż posłał kilku ludzi swoich, którzy, jak się poźniej dowiedziałem, rzeczy z pudła wyjęli, obicia oberwali, meble mocno do podłogi przyśrubowane przez niedbałe i spieszne oderwanie popsuli, a wziąwszy kilka tarcic, które im się zdawały być do czegoś pożyteczne, puścili pudło na morze, które też z powodu zrobionych uszkodzeń wkrótce zatonęło. Mocno byłem kontent, iż nie byłem świadkiem zniszczenia mojego domu, bo możebym sobie przypomniał rzeczy o których wolałbym na zawsze zapomnieć.

Spałem kilka godzin ale bardzo niespokojnie, marzyło mi się bowiem ciągle o kraju który opuściłem i o niebezpieczeństwach których doznawałem. Jednakowoż obudziwszy się ze snu, byłem znacznie wzmocniony. Właśnie była godzina ósma wieczorem i kapitan kazał natychmiast dać mi kolacyą w mniemaniu że pewno już dosyć długo pościłem. Z największą grzecznością przyjął mnie i częstował, przyczem uważał z zadziwieniem że ani wzrok mój nie był obłąkany, ani mowa bez związku. Gdy wszyscy wyszli, prosił mnie ażebym mu opisał moje podróże, i jakim przypadkiem wyrzucony zostałem w tej wielkiej skrzyni na morze.

Opowiedział mi, że koło 12tej godziny z południa, zobaczył przez perspektywę w wielkiej odległości coś do statku podobnego i chciał się do niego zbliżyć, w zamiarze zakupienia sucharów, których u niego brakować zaczynało; lecz przybliżywszy się poznał swój błąd, i posłał kilku ludzi na łodzi dla zobaczenia coby to było: że majtki mocno przestraszeni powrócili, utrzymując że widzieli dom płynący; że się śmiał z ich głupstwa, sam wsiadł na statek, i płynąc koło skrzyni zobaczył okna z kratami i nareszcie skuble w jednej ścianie będące; że kazał swoim ludziom przywiązać do nich linę, i przyciągnąć skrzynię do okrętu. Potem kazał te liny przywiązać do kółka na dachu będącego dla podniesienia skrzyni do góry, lecz wszyscy ludzie okrętowi nie byli w stanie wyżej nad 3 stópy ją podźwignąć. Widzieliśmy, mówił dalej, kij z chustką wystający z otworu i osądziliśmy, że wewnątrz musi być jaki nieszczęśliwy człowiek. Pytałem się go, czy w momencie jak mnie zobaczył, on lub jego ludzie nie widzieli w powietrzu ogromnej wielkości ptaków. Odpowiedział mi: że gdy ja spałem mówił o mnie z majtkami, i jeden z nich widział kilka ptaków ku północy ulatujących, lecz te nie były większe od zwyczajnych. Przyczyną błędu majtka, była zapewne nadzwyczajna odległość w której się ptaki znajdowały; lecz kapitan nie mógł naturalnie pojąć znaczenia mojego pytania. Pytałem się go potem, jak daleko podług jego mniemania jesteśmy od lądu. Odpowiedział, że podług najściślejszego wyrachowania, blizko o 100 mil: na co odpowiedziałem mu, że się niezawodnie o połowę myli, bo nie więcej jak dwie upłynęły godziny, kiedy po opuszczeniu lądu, wpadłem w morze. Kapitan zaczął znowu myśleć że jestem w obłąkaniu, i radził mi, ażebym się udał na spoczynek; lecz ja zapewniłem go: że przez jego przyjęcie i miłe towarzystwo zupełnie jestem wzmocniony, i że nigdy niebyłem jaśniejszego rozumu jak teraz.

Natenczas w poważnym bardzo tonie zapytał mnie, czy nie mam zgryzot sumienia, przez popełnienie jakiej wielkiej zbrodni, za co w tej skrzyni na morze zostałem puszczony, jak to w niektórych krajach zwykli karać wielkich zbrodniarzy, wyrzucając ich na uszkodzonym statku i bez żywności na morze: że lubo w tym razie przyjęcie tak wielkiego zbrodniarza na okręt, niebardzo mu jest miłe, przyrzeka mi jednak na swoje słowo, w pierwszym porcie gdzie wpłyniemy, wysadzić mnie na ląd z wszelkiem bezpieczeństwem. Te jego podejrzenia, mówił, powiększone zostały przez wiele niedorzeczności które przed nim i majtkami o pudle mówiłem, przez osobliwe miny i postępowanie moje przy stole.

Prosiłem go aby chciał wysłuchać moją historyą, którą mu też najwierniej od czasu opuszczenia Anglji aż do momentu kiedy mnie zobaczył opowiedziałem; a ponieważ prawda łatwy zawsze znajduje przystęp do ludzi rozsądnych, więc i ten godny człowiek posiadający cokolwiek nauki, poznał rzetelność i otwartość moją. Dla potwierdzenia zaś tego com mu opowiadał, prosiłem go aby kazał przynieść z pudła wyjętą szafę, od której klucz miałem przy sobie, i pokazałem mu wszystkie osobliwości zbierane w kraju, z którego tak cudownym wydostałem się sposobem.

Między innemi rzeczami, znajdowały się wtym zbiorze dwa grzebienie, jeden z włosów brody Królewskiej, a drugi z tegoż samego materyału, lecz którego osada była z kawałka urżniętego paznokcia Jej Król. Mość zrobiona; pakiecik igieł i szpilek na jedną i pół stopę długich; cztery żądła jak stolarskie sztyfty grube i pierścień złoty, który mi Królowa w sposób najgrzeczniejszy podarowała: zdjąwszy go bowiem z palca, sama mi go przez głowę na szyję włożyła jako naszyjnik. Prosiłem kapitana, ażeby w dowód mej wdzięczności za jego dobrodziejstwo przyjął odemnie ten pierścień; lecz tego żadnym sposobem nie chciał uczynić. Pokazałem mu też nagniotek, który sam z nogi dworskiej damy odjąłem: był on gruby jak największe jabłko i tak stwardniał, że za powrotem do Anglji, kazałem wydrążyć go na kubek i w srebro oprawić. Dałem mu też oglądać, spodnie moje które nosiłem, z jednej myszej skóry zrobione. —

Najusilniejszemi tylko prośbami mogłem go nakłonić do przyjęcia odemnie zęba lokaja, który największą uwagę jego na siebie zwrócił. Dziękował mi za to bardzo i nawet więcej niż ta bagatelka wartą była. Ząb ten został przez nieumiejętnego chirurga, jednemu ze służących mojej piastunki wyrwany, chociaż był zupełnie zdrowy; kazałem go oczyścić i schowałem w moim gabinecie: długość jego wynosiła przeszło jedną stopę, a średnica cztery cale.

Kapitan mocno był zadowolony z mojego opowiadania i powiedział mi, iż uczyniłbym publiczności przysługę, gdybym opis moich podróży za powrotem do Anglji chciał drukiem ogłosić. Odpowiedziałem mu; że dosyć już mamy opisów podróży, a teraz takie tylko dzieła chcą czytać, które co nadzwyczajnego zawierają; że wiele pisarzy, zdaje mi się, więcej na własną próżność i interes wzgląd mają, niż na prawdę. Moja historya ofiaruje tylko rzeczy zwyczajne, a nie opisywałaby ani osobliwych zwierząt i roślin, obyczajów i bałwochwalskich obrządków religijnych dzikich ludów, któremi większa część pisarzy, pisma swoje ozdabia. — Dziękowałem mu jednak za jego radę i przyrzekłem zastanowić się nad nią.

Dziwiło go mocno, że ja mówiąc niezmiernie głośno krzyczałem: pytał mnie się, czy Król i Królowa Brobdignagu byli głuchemi. Odpowiedziałem mu: że i mnie jego i majtków głos tak cichy bardzo zadziwia, który, lubo go dobrze słyszę, jednak wydaje mi się jak najlżejsze szeptanie; że kiedy się w tym kraju znajdowałem, mówiłem zawsze tak jakbym ja był na ulicy i mówił z kim na wieży się znajdującym; wyjąwszy kiedy mnie na stół postawiono lub wzięto na rękę.

Powiedziałem mu także jedno moje postrzeżenie; że kiedy na okręt przybyłem, majtki i wszyscy mnie otaczający wydawali mi się być najdrobniejszemi jakiem tylko widział stworzenami: że przez pobyt mój w Brobdygnagu, oczy moje tak do ogromnej wielkości przedmiotów przyzwyczajone zostały, żem się w zwierciedle żadnym sposobem oglądać nie mógł, taką mnie wzgardą napełniało porównanie mojej osoby z innemi.

Kapitan odpowiedział mi na to, iż podczas jedzenia uważał, że ja wszystkie rzeczy oglądałem z największem zadziwieniem i często tylko z trudnością śmiech wsobie tłumiłem, czego wytłomaczyć sobie nie mógł i przypisał to słabości jakiej umysłowej. Odpowiedziałem mu, że mnie to bardzo dziwi żem się od śmiechu mógł wstrzymać, na widok misek wielkości trojaka, pośladka sarniego na jeden kęs nie wystarczającego, kubka mniejszego od łupiny orzechowej, i tak porównałem wszystkie które tylko widziałem przedmioty; bo chociaż Królowa wszystkie rzeczy dla mnie odpowiedniej wielkości zrobić kazała: zajmowały mnie jednak zawsze nie własne, ale otaczające mnie, i postępowałem jak wszyscy ludzie, którzy uważając innych o sobie zapominają.

Kapitan zrozumiał mój żart, i śmiejąc się odpowiedział mi angielskiem przysłowiem: że moje oczy są daleko większe niżeli mój żołądek, gdyż widział iż przy stole nie wielki miałem apetyt, chociaż przez cały dzień pościłem; oświadczył mi też, iż chętnie dałby sto funtów szterlingów, gdyby mógł widzieć skrzynię moją w dziubie orła, a potem spadającą z tak nadzwyczajnej wysokości: jest to, powiedział, wypadek tak uderzający i rzadki, iż zasługuje aby potomności został podany. Porównanie z Faetonem było tak blizkie, iż nie omieszkał przystosować go tutaj, lecz zdawało mi się że nie na swojem miejscu.

Kapitan powracał z Tonkinu do Anglji, lecz zapędzony został aż pod 40ty stopień szerokości i 143ty stopień długości ku północno wschodniej stronie. Dwa dni po mojem na okręt przybyciu, powstał mocny wiatr passatny; płynęliśmy ku południowi, potem koło brzegów Nowej Holandyi, aż nareszcie południowo-zachodni wzięliśmy kierunek i objechaliśmy przylądek Dobrej Nadziei. —

Podróż nasza była bardzo pomyślną, lecz nie chcę jej szczegółami nudzić czytelnika. Kapitan zawijał do kilku portów, wysyłał kilka razy szalupę dla zakupienia żywności i opatrzenia się w wodę. Co do mnie, nie opuściłem okrętu ażeśmy przybyli do Dunes; dnia 3o lipca 1706 roku, blizko 9 miesięcy po mojem uwolnieniu. Chciałem zostawić wszystkie rzeczy na okręcie, jako zabezpieczenie zapłaty za przewóz; lecz kapitan przysiągł, że ani grosza za to odemnie nie przyjmie. Pożegnaliśmy się bardzo przyjaźnie i czule, i wymógłem na nim przyrzeczenie, że mnie odwiedzi w moim domu w Redriff. Poczem nająłem sobie konia i przewodnika za talara, którego od kapitana pożyczyłem.

W podróży widząc małość domów, bydła i ludzi, myślałem że jestem w Lillipucie. Obawiałem się ciągle abym spotykających mnie podróżnych nie stratował i wołałem często na nich aby mi z drogi ustępowali; tak, że nieraz omało mię nie zbito z powodu grubiańskiego mojego postępowania.

Jakem przybył do mojego domu, o któren się ledwo mogłem dopytać, i służący drzwi mi otworzył, schyliłem się wchodząc, jak gęś przeciskająca się przez bramę, z obawy abym sobie głowy nie zranił. Żona moja przybiegła chcąc mnie uściskać, ale ja schyliłem się niżej jej kolan, w mniemaniu że inaczej moich ust dosięgnąć nie potrafi. Córka moja uklękła przedemną prosząc mnie o błogosławieństwo moje, ale ja jej wcale nie widziałem aż wstała; bo przyzwyczajony byłem zadzierać ciągle głowę i patrzyć do wysokości 60 stóp; objąłem ja potem ręką dla podniesienia jej do góry. Z niektórymi w domu znajdującymi się przyjaciołmi moimi i służącymi tak się obeszłem, jakbym ja był olbrzymem a oni karłami. Powiedziałem żonie mojej że była zanadto oszczędną, bo znajduję ją i moją córkę zupełnie schudzone i głodem zmorzone. Słowem postępowanie moje było takie, że wszyscy myśleli iż cierpię pomieszanie zmysłów. To jest przykład, jak silny wpływ wywierają przyzwyczajenie i przesądy.

Niezadługo porozumiałem się zupełnie z familią i przyjaciołmi moimi. Żona moja życzyła sobie, ażebym się nigdy więcej nie puszczał na morze, ale los inaczej postanowił, jak czytelnik w dalszym ciągu dowiedzieć się może. Niniejszem zaś kończę drugą część moich nieszczęśliwych podróży.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.