Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział III.
CHICOT USYPIA.

Król i Chicot zauważyli usposobienie Andegaweńczyków.
Henryk czekał niespokojnie powrotu ulubieńców z przechadzki.
Chicot zdaleka szedł za dworzanami, badając jako znawca cel ich wyprawy i przekonawszy się o zamiarach Quelusa i Bussego, skierował się ku mieszkaniu pana de Monsoreau.
Przebiegły to był człowiek ten pan de Monsoreau, ale mu trudno było w pole wywieść Chicota.
Gaskończyk przyniósł mu pełno grzeczności od króla, musiał go zatem przyjąć uprzejmie.
Chicot zastał wielkiego łowczego w łóżku. Po wczorajszej wizycie potrzebował wypoczynku.
Remy, wsparty na ręku śledził postępy gorączki, która znowu napadała chorego.
Mimo tego, Monsoreau mógł utrzymać rozmowę i ukryć gniew przeciwko księciu.
Lecz o ile hrabia był ostrożny, o tyle gaskończyk odgadywał jego myśli.
— Człowiek — mówił do siebie — nie może być zawzięty, nie mając coś na sercu.
Chicot znając się nieco na chorobach, chciał dociec, czy gorączka hrabiego nie jest do tej podobna, jaką niegdyś udawał Mikołaj Dawid.
Ale Remy nie mylił się i trefniś po pierwszem pomacaniu pulsów hrabiego, zgadł prawdę.
— Rzeczywiście jest chory — pomyślał Chicot i nic nie może przedsięwziąć. Zostaje nam pan de Bussy; zobaczymy do czego zdolny.
Pobiegł do pałacu Bussego, i zastał go jaśniejącym od światła i pełnym zapachów, któreby Gorenflota podniebienie łechtały.
— Czy pan Bussy się żeni?... — zapytał lokaja.
— Bynajmniej — opowiedział zapytany — pan Bussy godzi się z dworem i wydaje ucztę.
— Spodziewam się, że ich nie potruje — pomyślał Chicot — król może być o to spokojnym.
Powrócił do Luwru i zastał króla chodzącego po sali broni.
Wysłał już trzech posłańców do Quelusa, a ponieważ ci ludzie nie pojmowali niespokoiności króla, wstąpili do pana Birague, u którego każdy sługa w barwie królewskiej znajdował wino, szynką i owoce.
Gdy Chicot ukazał się w drzwiach gabinetu, król zawołał:
— Mój przyjacielu, czy nie wiesz co się stało z nimi?
— Zkim? z twojemi ulubieńcami?
— Tak, z moimi przyjaciółmi.
— Muszą być teraz bardzo nisko — odpowiedział Chicot.
— Może ich zabito!.... — zawołał Henryk groźnie spoglądając...
— Lękam się tego.
— Poganinie, ty wiesz o tem i śmiejesz się!
— Nie gniewaj się, mój synku, oni na śmierć się popili.
— A! bufonie, na co obgadujesz poczciwych ludzi?
— Owszem, sławię ich.
— Zawsze żartujesz; powiedz mi, proszę. Wszak wiesz, że wyszli z Andegaweńczykami?
— Wiem.
— I cóż się stało?
— Powiedziałem ci synku, że się na śmierć popili.
— A! Bussy! Bussy.
— To człowiek bardzo niebezpieczny.
— Chicot miej litość.
— I cóż?... Bussy daje im jeść, czy to złem znajdujesz?
— Niepodobna!... oni przecież jego śmiertelnemi wrogami!
— Dlatego mogą, się razem upiiać. Słuchaj królu, czy dobre masz nogi?
— Co mówisz?
— Czy chcesz iść do rzeki?
— Pójdę na koniec świata, aby się o prawdzie przekonać.
— Idź tylko do pałacu Bussego, a zobaczysz ten cud, trudny do uwierzenia.
— A ty pójdziesz ze mną? — Dopiero ztamtąd przyszedłem.
— Ależ mój Chicot...
— Widziałem i nie mam potrzeby przekonywać się; już nogi w brzuch mi weszły. Idź sam, mój synku.
Król spojrzał gniewnie.
— Mój synku, zastanów się — mówił Chicot — oni się śmieją, bankietują i stawiają ci opozycyę. Na to wszystko odpowiedź filozoficzna: śmieją się i my się śmiejmy; jedzą, i ty każ zastawić stoły. Oni stawiają opozycyę a my spać się połóżmy.
Kiól nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Możesz sobie pochlebiać, że jesteś prawdziwym mędrcem — mówił Chicot.. Byli we Francyi królowie śmiali, wielcy, nieczynni a ciebie pewnie nazwą cierpliwym. A! mój synku, piękna to cnota!
— Zdradzono mnie!... — mówił król... ci ludzie nie mają obyczajów dworzan...
— A! Henryku — rzekł Chicot — popychając króla do sali, gdzie zastawiono wieczerzę, jesteś niespokojny o twoich przyjaciół, opłakujesz ich, jakby już polegli, a kiedy mówię ci, że żyją, znowu się gniewasz.
— Niecierpliwisz mnie, Chicot.
— A więc chcesz, aby każdy z nich miał z dziesięć ran?
— Chciałbym liczyć na moich przyjaciół — odpowiedział Henryk ponuro.
— A więc licz na mnie — odparł Chicot — tylko mnie karm dobrze. Uważasz, chcę bażanta z truflami.
Henryk i jego jedyny przyjaciel położyli się wcześnie; król wzdychaj, że miał ból w sercu, Chicot, że miał pełny żołądek.
Nazajutrz, przy wstawaniu króla, przedstawili się panowie Quelus, Schomberg, Maugiron i d’Epernon.
Chicot spał jeszcze, król zaś nie mógł spać. Wyskoczył z łóżka, plastry zdarł z twarzy i zawołał:
— Precz ztąd! precz ztąd!
Odźwierny wytłómaczył dworzanom, że król nie chce ich widzieć.
Spojrzeli na siebie osłupieli.
— Ależ Najjaśniejszy panie — wyjąkał Quelus — chcieliśmy ci powiedzieć...
— Żeście nie byli pijani, nieprawdaż?...
Chicot otworzył oko.
— Przebacz, Najjaśniejszy panie — mówił Quelus — Wasza królewska mość jesteś w błędzie...
— Ja nie piłem wina.
— A!... rozumiem — rzekł Quelus — tak... dobrze...
— Co dobrze?
— Niech Wasza królewska mość zostanie z nami, pomówimy.
— Nie lubię pijaków i zdrajców.
— Najjaśniejszy panie!... — zawołali iednogłośnie.
— Cierpliwości, panowie — rzekł Quelus, zatrzymując ich.
— Król musiał źle spać i mieć sny przykre. Po jednym wyrazie król ocuci się.
To niegrzeczne usprawiedliwienie obraziło Henryka.
Odgadł, że ludzie tak śmieli, nie mogli nic złego uczynić.
— Mówcie — rzekł — ale krótko.
— Możemy mówić lecz z trudnością.
— Tak trudno się jest tłomaczyć?
— Bynajmniej Najjaśniejszy parne — odpowiedział Queius poglądając, na odźwiernego i Chicota, jakby chciał dać poznać, że żąda rozmowy tajemnej.
Na dany znak, odźwierny wyszedł, a Chicot rzekł:
— Nie zważajcie na mnie, śpię jak żarty.
I zamknąwszy oczy, zaczął chrapać okrutnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.