Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział II.
PRZECHADZKA. W TOURNELLES.

Powoli dworzanie Andegaweńscy ściągnęli do Paryża.
Nie można powiedzieć, że wracali z zaufaniem w przyszłość świetny.
Zanadto znali króla brata i matkę, aby mogli spodziewać się, że wszystko na uściskach się skończy.
Pamiętał zawsze to polowanie na siebie przyjaciół królewskich i nie mogli spodziewać się, aby w tryumfie byli przyjmowani.
Powracali więc bojaźliwie, przekradając się do miasta, uzbrojeni od stóp do głowy, gotowi do obrony, a drżeli na samo spojrzenie mieszczan, których całą winą było, że na nich patrzeli.
Mianowicie Entraguet okazywał się dzikim i wszystkie napotykane nieprzyjemności odnosił do ulubieńców króla, z któremi przyrzekał zrozumiale się rozmówić.
Powierzył zamiar swói Ribeiracowi, który odpowiedział: „za nim sobie sprawimy tę przyjemność, trzeba mieć zapewnioną granicę”.
— Umówimy się — mówił Entraguet.
Książę dobrze ich przyjął, byli to ulubieńcy księcia, jak panowie Maugiron, Quelus, Schomberg i Epernon byli ulubieńcami króla.
Mówił do nich:
— Zastawione na was są różne łapki, strzeżcie się...
— Wiemy o tem, Mości książę — odpowiedział Entraguet — lecz przystoi nam iść złożyć królowi uszanowanie głębokie; bo jeżeli się będziemy ukrywać, to wstyd dla Waszej książęcej mości.
— Macie słuszność — rzekł książę — jeżeli chciccie, będę wam nawet towarzyszył.
Trzech młodzieńców poradzili się spojrzeniem.
W tej chwili, Bussy wszedł do sali i uścisnął swoich przyjaciół.
— A!... — rzekł — spóźniliście się! ale cóż ja to słyszę? Jego książęca mość każę wam iść do Luwru bić się, jak Cezar w Senacie rzymskim. Pamiętajcie, że każdy z ulubieńców chętnieby kawałek księcia wyniósł pod płaszczem.
— Ale przyjacielu, chcemy się otrzeć o tych panów.
Bussy śmiać się zaczął.
— Zobaczymy, zobaczymy — rzekł.
Książę spojrzał na niego bardzo uważnie.
— Dalej do Luwru — rzekł Bussy — ale my sami. Książę niech zostanie w ogrodzie i ścina główki makówek.
Franciszek udał, że się śmieje wesoło.
W rzeczy samej szczęśliwy był, że się uwolnił od pańszczyzny.
Andegaweńczycy pysznie się ubrali.
Byli to wielcy panowie, którzy na jedwabie, aksamity i uczty majątki rodzinne trawili.
Ich strój był mieszaniną złota, drogich kamień1 i haftów, które dziwiły pospólstwo.
Henryk III-ci, nie chciał przyjąć Andegaweńczyków i musieli czekać na próżno w galeryach; Panowie Quelus, Maugiron, Schomberg i Epernon przynieśli im te wiadomość z urąganiem.
— Panowie — rzekł Entraguet — bo Bussy jak mógł najprędzej zniknął; wiadomość jest przykra, lecz w waszych ustach staje się milszy...
— Panowie — mówił Schomberg — jesteście bardzo uprzejmi. Czynie pozwolicie, aby zamiast ominionego przyjęcia, użyć przechadzki?
— Właśnie tego samego pragniemy — odpowiedział Entraguet, którego Bussy z lekka ręką dotknął.
— Milcz — rzekł — niech oni sami robią co chcą.
— Gdzie się udamy?... — zapytał Quelus.
— Wiem o jednem ślicznem miejscu koło Bastylli — rzekł Ribeirac — idźcie panowie naprzód.
W rzeczy samej, czterej ulubieńcy króla wyszli z Luwru, a za niemi czterej Andegaweńczykowie i skierowali się ku dawnemu obwodowi Tournelles, obecnie służącemu za targ koński, który odgradzały bary ery i ocieniały gdzie niegdzie posadzone drzewka.
Ośmiu dworzan wzięło się pod ręce i rozmawiali o wesołych przedmiotach, z żalem mieszczan, którzy spodziewali się kłótni.
Przybyli nareszcie.
Quelus przemówił.
— Patrzcie, panowie, jak piękne to miejsce.
— W samej rzeczy — odpowiedział Entraguet.
— A więc — mówił Quelus — myśleliśmy, ci panowie i ja, że zechcecie sekundować waszego przyjaciela, pana de Bussy, który wszystkich czterech nas wyzwał.
— Tak jest — odpowiedział Bussy — a przyjaciele spojrzeli na niego osłupiałemi oczyma.
— Nic o tem nie mówił!... — zawołał Entraguet.
— O! pan Bussy umie wziąć się do rzeczy — przerwał Maugiron. Czy przystajecie panowie Andegaweńczycy?
— Tak — odpowiedzieli jednozgodnie.
— Wybornie — rzekł Schomberg zacierając ręce. Czy panowie pozwolicie, abyśmy wybrali po jednemu z was dla siebie?
— Doskonały sposób — rzekł Ribeirac z iskrzącemi oczyma.
— Nie ze wszystkiem — przerwał Bussy — wszyscy jednakowe mamy uczucia dane od Boga. Upewniam was, myśli ludzkie są dziełem Boga, Bóg nas niech zatem rozsądzi.
— Dobrze! dobrze!... — wokali ulubieńcy.
— Piątego uczyńmy jak Horacyusze, zdajmy się na los...
— Czy oni losy ciągnęli?... — rzekł Quelus namyślając się.
— Tak sądzę — odpowiedział Bussy.
— Zatem, naśladujmy ich...
— Za pozwoleniem — mówił Bussy — ułóżmy warunki walki; byłoby niesprawiedliwem, aby po wyborze przeciwników, pisano warunki dopiero.
— Bardzo naturalnie — przerwał Schomberg — do upadłego bić się będziemy, jak mówił pan Saint-Luc.
— Zapewne, ale jak się będziemy bili?
— Rapirem i sztyletem — rzekł Bussy — jesteśmy wprawni do tej broni.
— Pieszo?... — zapytał Quelus.
— Z konia nie ma dowolnych ruchów.
— Niech będzie i pieszo.
— Kiedy?
— Jak można najprędzej.
— Nie — rzekł Epernon — mam wiele rzeczy do załatwienia, muszę testament napisać... trzy, albo cztery dni zaostrzą nam apetyt.
— Bardzo walecznie — rzekł Bussy z ironią.
— Czy zgoda?
— Będziemy cierpliwie czekali.
— Zatem ciągnijmy losy — mówił Bussy.
— Za pozwoleniem — przerwał Entraguet. — Podzielmy plac na równe części. Jak osoby mają być trafem wybrane, tak i miejsce do walki traf niechaj wskaże.
— Dobrze.
— Numer pierwszy będzie miał miejsce między temi lipami.
— Zgoda.
— Lecz słońce?
— Tem gorzej dla drugiej pary.
— To niesprawiedliwie — zawołał Bussy. — Zabijajmy się, ale nie mordujmy. Opiszmy półkole i stańmy tyłem do światła.
Bussy pokazał pozycye, które przyjęto, później ciągniono imiona.
Schomberg wyszedł pierwszy, Riberac drugi.
Oznaczono ich na pierwszą parę.
Quelus i Entraguet byli drugiemi.
Livarot i Maugiron trzeciemi.
Na imię Quelusa, Bussy sądząc, że jego będzie miał za przeciwnika, brwi zmarszczył.
Epernon dostawszy Bussego za przeciwnika, zbladł i musiał pogłaskać wąsa, aby ukryć pomieszanie.
— Teraz, panowie — rzekł Bussy — do dnia walki jesteśmy przyjaciółmi, proszę przyjąć obiad w moim pałacu.
Wszyscy ukłonili się aa znak przyjęcia i poszli do Bussego, gdzie wspaniała uczta zatrzymała ich do rana.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.