Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom V/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVII.
KRÓL UMARŁ: NIECH ŻYJE KRÓL!

Katarzyna i książę d’Alençon, zsinieli ze strachu i drżący z wściekłości, weszli po chwili.
Jak Henryk odgadł, Katarzyna wiedziała o wszystkiem i w kilku słowach zawiadomiła Franciszka.
Postąpili kilka kroków i zatrzymali się czekając.
Henryk stał przy wezgłowiu łóżka Karola.
Król, nie wiedząc o tem, co zaszło, objawił im swą wolę.
— Gdybym miał syna — powiedział do matki — pani byłabyś regentką, a gdyby pani nie było, byłby regentem król Polski, a w braku jego byłby mój brat Franciszek; lecz ja nie mam syna, i tron po mnie należy do mego brata, księcia Andegaweńskiego, który jest nieobecnym. Ponieważ kiedyś przyszedłby on upomnieć się o ten tron, nie chcę, żeby na nim znalazł człowieka, który, swojemi prawie równemi prawami, mógłby zaprzeczać mu jego praw, i który wskutek tego wystawiłby państwo na wojnę pretendentów. Otóż dlatego nie czynię pani regentką, gdyż musiałabyś wybierać pomiędzy dwoma synami, co byłoby za ciężko dla serca matki. Nie wybieram zaś mego brata Franciszka, dlatego, że mój brat Franciszek mógłby powiedzieć starszemu bratu: „Miałeś tron, na cóżeś go opuścił?” Wybieram więc regenta, który mógłby zachować koronę i strzedz ją pod ręką a nie na głowie. Regentem tym... skłoń mu się pani, skłoń mu się, mój bracie! regentem tym, jest król Nawarry.
I gestem, w którym przebijał się rodzaj jakiejś wyższości, król pozdrowił ręką Henryka.
Katarzyna i d’Alençon uczynili poruszenie mające coś pośredniego między nerwowem drżeniem i ukłonem.
— Weź, panie regencie — rzekł Karol do króla Nawarry — ten oto pargamin, który do powrotu króla Polskiego daje ci dowództwo nad wojskiem, klucze od skarbu, prawo i władzę królewską.
Katarzyna pożerała Henryka spojrzeniem; Franciszek tak się chwiał, że zaledwie mógł ustać; lecz słabość jednego i moc drugiej, zamiast uspokoić Henryka, przedstawiały mu blizkie a groźne niebezpieczeństwo.
Henryk starał się panować nad wzruszeniem, a przezwyciężając wszystkie obawy, wziął zwitek z rąk króla, i wyprostowawszy się na całą swoją wysokość, utkwił w Katarzynie i Franciszku spojrzenie, które mówiło:
— Strzeżcie się, jestem waszym panem!
Katarzyna zrozumiała to spojrzenie.
— Nie, nie, nigdy!... — powiedziała — nigdy mój ród nie ugnie głowy przed cudzym rodem; nigdy Bourbon panować nie będzie we Francyi, póki w niej żyje jeszcze choć jeden Walezyusz.
— Moja matko!... — zawołał Karol IX-ty, podnosząc się na zakrwawionej pościeli, straszniejszy niż zwykle — strzeż się, bo jeszcze jestem królem, chociaż wiem, że nie nadługo; lecz nie wiele potrzeba czasu do wydania rozkazu; nic wiele, aby ukarać morderców i trucicieli.
— A więc, daj ten rozkaz jeśli śmiesz. Ja, pójdę wydać rozkazy. Chodź, Franciszku, chodź.
I szybko wyszła, uprowadzając z sobą księcia d’Alençon.
— Nancey!... — krzyknął Karol — Nancey, do mnie, do mnie! Rozkazuję, chcę tego, Nancey! aresztować moją matkę, aresztować mego brata; aresztować!
Krew rzuciła się i przerwała mowę Karola właśnie w chwili, kiedy kapitan straży otworzył drzwi, i król, dusząc się śmiertelnie, padł w znak na poduszki.
— Pilnuj pan drzwi — rzekł Henryk i nie wpuszczaj nikogo.
Nancey pokłonił się i wyszedł.
Henryk zwrócił wzrok na to nieruchome ciało, które możnaby było wziąć za trupa, gdyby lekki oddech nie poruszał chwałami pianą, pokrywającą usta.
Długo tak spoglądał, potem, mówił sam do siebie:
— Otóż stanowcza chwila... czy panować czy też żyć?
W tejże chwili zasłona alkowy podniosła się, pokazała się z za niej blada twarz, i pośród grobowego milczenia, zalegającego królewski pokój, rozległ się głos:
— Żyj!
— René!... — zawołał Henryk.
— Tak, Najjaśniejszy panie.
— A więc twoja przepowiednia jest fałszywą: nie będę królem?... — wykrzyknął Henryk.
— Będziesz nim, Najjaśniejszy panie; lecz czas jeszcze nie nadszedł.
— Zkąd o tem wiesz? Mów! Chcę wiedzieć czy mogę ci wierzyć?
— Słuchaj, Najjaśniejszy panie.
— Słucham.
— Schyl się, Najjaśniejszy panie.
Henryk nachylił się nad ciałem Karola.
René pochylił się także.
Dzieliła ich tylko szerokość łóżka, a odległość tę zmniejszało jeszcze ich wzajemne pochylenie.
Między nimi leżało milczące i nieruchome ciało konającego króla.
— Posłuchaj panie — rzekł René. — Ukryty tu jestem przez królowę-matkę, ażeby cię panie zgubić; wolę jednak ci służyć, gdyż wierzę w twój horoskop, a jeszcze dlatego, że służąc doznaję podwójnej korzyści: tak dla ciała, jak i dla duszy.
— Czy to także królowa-matka rozkazała ci powiedzieć?... — zapytał Henryk, pełen wątpliwości i niepokoju.
— Nie — rzekł René — lecz wysłuchaj królu tajemnicy.
I schylił się jeszcze bardziej.
Henryk poszedł za jego przykładem: tym sposobem głowy ich prawie się stykały.
W rozmowie tych dwóch ludzi, pochylonych nad ciałem umierającego króla, było coś tak ponurego, że włosy zabobonnego Florentczyka powstały na głowie, a obfity pot wystąpił na twarz Henryka.
— Słuchaj panie — mówił dalej René — dowiesz się tajemnicy, mnie jednemu wiadomej; odkryję ją, jeśli mi przysięgniesz nad ciałem tego konającego, iż mi przebaczysz śmierć twojej matki.
— Jużem ci to raz obiecał — rzekł Henryk, a twarz się jego zasępiła.
— Obiecałeś, lecz nie przysiągłeś — powiedział René, cofając się w tył.
— Przysięgam — rzekł Henryk, wyciągając prawą rękę nad głową króla.
— A więc, Najjaśniejszy panie — szybko powiedział florentczyk — król polski wkrótce przybędzie.
— Nie — odpowiedział Henryk — kuryer zatrzymany przez króla Karola...
— Król Karol zatrzymał tylko jednego na drodze z Château-Thierry; lecz królowa-matka w swej przezorności, wysłała ich trzech, trzema różnemi drogami.
— O! biada mi! — rzekł Henryk.
— Dziś rano przybył goniec z Warszawy. Król wyjechał tuż za nim i nikt nie myślał zatrzymywać go, gdyż w Warszawie nie wiedziano jeszcze o chorobie króla. Przybędzie za kilka godzin.
— O! gdybym miał chociaż ośm dni! — powiedział Henryk.
— Tak; lecz nie masz panie i ośmiu godzin. Czyś słyszał dźwięk przygotowywanej broni?
— Słyszałem.
— Broń ta przygotowywała się przeciwko tobie. Przyjdą zabić cię nawet tutaj w pokoju króla.
— Król jeszcze nie umarł.
René uważnie spojrzał na Karola.
— Za dziesięć minut już żyć przestanie. Pozostaje ci więc dziesięć minut życia, a może i mniej.
— Cóż więc robić?
— Uciekać, nic tracąc ani minuty, ani sekundy.
— Lecz którędy? Jeśli czekają w przedpokoju, zabiją mnie, gdy wyjdę.
— Dla ciebie, panie, na wszystko się odważę, tylko nigdy tego nie zapomnij!
— Bądź spokojny.
— Udaj się ze mną do tajemnego wejścia, zaprowadzę cię królu do podziemnej galeryi. Potem, aby ci dać więcej czasu, pójdę powiedzieć królowej matce, że zaraz zejdziesz; będą myśleli, żeś sam odkrył to tajemne przejście i żeś skorzystał z niego, aby uciec; chodźmy, chodźmy.
Henryk nachylił się nad Karolem i pocałował go w czoło.
— Żegnam cię, mój bracie — powiedział — nigdy nie zapomnę, że ostatnią twoją chęcią było widzieć mię swoim następcą. Nie zapomnę, że twoją ostatnią wolą było, zrobić mię królem. Umieraj w spokoju! W imieniu naszych brać przebaczam ci krew rozlaną.
— Prędzej! prędzej! — zawołał René — król przychodzi do siebie. Uciekaj, nim otworzy oczy, uciekaj!
— Mamko! — mruknął Karol — mamko.
Henryk porwał z wezgłowia Karola szpadę nieużyteczną odtąd umierającemu królowi, schował w zanadrze pargamin, mianujący go regentem, pocałował po raz ostatni w czoło Karola, obszedł łóżko, i rzucił się szybko otworem, który się za nim zamknął.
— Mamko! — krzyknął król mocniejszym głosem — mamko!
Dobra kobieta przybiegła.
— Co ci jest, mój Karolku? — zapytała.
— Mamko! — rzekł król, z otwartą powieką i okiem rozszerzonem od strasznej pewności zbliżającej się śmierci — musiało się tu coś stać podczas gdy spałem: widzę wielkie światło; widzę Boga, naszego Stwórcę; widzę Pana Jezusa; widzę błogosławioną Matkę Boską. Oni Go proszą, błagają za mną: Wszechmocny i litościwy Pan przebacza mi.. On woła mnie... Boże mój! Boże mój! zapomnij, że byłem królem, gdy staję przed Tobą bez berła i korony... Boże mój! zapomnij występki króla i pamiętaj tylko cierpienia człowieka... Boże mój!... otóż staję przed Tobą...
I Karol, który, wymawiając te wyrazy, podnosił się coraz bardziej, jak gdyby idąc na spotkanie przywołującego głosu — wydał po ostatnich wyrazach westchnienie i padł bez ducha i zdrętwiały na ręce mamki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tymczasem, gdy żołnierze, pod dowództwem Katarzyny, zajmowali wszystkim znane wyjścia, — Henryk, w towarzystwie Renégo przeszedł tajemniczy korytarz, dobiegł do furtki, wskoczył na czekającego nań konia i sunął do miejsca, gdzie miał znaleźć de Mouya.
Nagle, na hałas, sprawiony galopem konia, biegnącego po brzmiącym bruku, kilka placówek odwróciło się, krzycząc:
— On ucieka!.. ucieka!..
— Kto taki?... — spytała królowa-matka, zbliżając się do okna.
— Król Henryk, król Nawarry!... — krzyczały warty.
— Ognia!.. — zawołała Katarzyna — strzelać do niego.
Żołnierze wzięli na cel; lecz Henryk był już bardzo daleko.
— On ucieka — zawołała królowa-matka — a więc jest zwyciężony.
— On ucieka — poszepnął książę d’Alençon — a więc ja jestem królem.
Lecz w tejże samej chwili, gdy jeszcze Franciszek i matka jego byli przy oknie, zwodzony most zatrzeszczał pod kopytami koni; rozległ się odgłos oręży, i z wielkim hałasem, wpadł galopem na podwórze młodzieniec, z kapeluszem w ręku, krzycząc „Francya!...” Za nim wjechało czterech rycerzy, okrytych, tak jak i on, potem, pianą i kurzem
— Mój synu!... — zawołała Katarzyna, wyciągając ręce z okna.
— Moja matko!... — odpowiedział młodzieniec, zeskakując z konia.
— Mój brat Andegaweński!.. — ze strachem zawołał Franciszek, odskoczywszy w tył.
— Czy nie za późno?... — zapytał Henryk Andegaweński swej matki.
— Przeciwnie; sam Bóg nie mógłby cię sprowadzić w lepszą porę; patrz i słuchaj:
W rzeczy samej, Nancey, kapitan gwardyi, wychodził w tej chwili na balkon królewskiej komnaty.
Wszystkie oczy na niego się zwróciły.
Złamał on laseczkę na dwa kawałki i rozpostarłszy ręce, trzymając w każdem ręku po kawałku, zawołał po trzykroć:
— Król Karol IX-ty umarł!.. Król Karol IX-ty umarł!... Król Karol IX-ty umarł!..
I rzucił oba kawałki laseczki.
— Niech żyje król Henryk III-ci — zawołała wtedy Katarzyna, żegnając się z pobożną wdzięcznością. — Niech żyje król Henryk III-ci!..
Wszyscy powtórzyli ten okrzyk, wyjąwszy księcia Franciszka.
— A!... więc ona żartowała sobie ze mnie — rzekł do siebie, szarpiąc piersi paznogciami.
— Zwyciężyłam — zawołała Katarzyna — a ten nienawistny Henryk, król Nawarry, panować nie będzie!..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.