Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom V/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XIV.
KRWAWY POT.

W kilka dni po strasznej scenie na placu Grève, to jest dnia trzydziestego Maja 1574 ro« ku, dwór przeniósł się do Vincennes.
Pewnego dnia rano w pokoju króla dał się słyszeć wielki hałas.
Podczas balu, danego w sam dzień śmierci La Mola i Coconnasa, król zasłabł mocniej, i doktorzy radzili mu wyjechać za miasto, ażeby odetchnął świeżem powietrzem.
Było to o godzinie ósmej zrana.
Kilku dworzan było w przedpokoju, kiedy nagle w sypialni króla usłyszano krzyk i na progu pokazała się mamka, zapłakana, załamująca ręce i wołająca:
— Ratujcie króla!.. Ratujcie!...
— Jakto, więc Jego królewska mość ma się gorzej?... — zapytał kapitan de Nancey, którego król, jak widzieliśmy, uwolnił od spełniania rozkazów królowej-matki.
— A!.. co krwi, co krwi!... — zawołała mamka.
— Doktorów!.. zawołajcie doktorów! Mazille i Ambroży Paré ciągle się zmieniali przy chorym królu.
Paré, będący na służbie, widząc, że król spokojnie zasnął, korzystał z tego, ażeby cokolwiek odpocząć.
Podczas nieobecności doktora, obfity po wystąpił na króla.
Karol cierpiał na osłabienie porów, i skutkiem tego, sączyła mu się krew z za skóry.
Pot krwawy króla zatrwożył mamkę, która nigdy nie mogła przywyknąć do tego strasznego widoku, i, jako niezachwiana protestantka, bezustannie zapewniała Karola IX-go, że to krew zamordowanych protestantów w nocy Ś-go Bartłomieja, wydobywa na wierzch jego krew własną.
Dworzanie rozbiegli się na wszystkie strony.
Doktór nie mógł być daleko, mieli więc nadzieję prędkiego znalezienia.
Przedpokój pozostał pusty, gdyż każdy chciał okazać swoję gorliwość w szukaniu doktora.
Nagle drzwi się otworzyły i weszła Katarzyna.
Szybko przebiegła przedpokój i wpadła do sypialni syna.
Karol leżał wyciągnięty na łóżku, z błyszczącym wzrokiem, nie mogąc pochwycić tchu; naga ręka zwisła po za łóżkiem, na każdym końcu palca wisiała kropelka krwi.
Widok to był straszny.
Jednakowoż Karol usłyszawszy, że się ktoś zbliża, powstał.
Zdawało się, że po chodzie poznał matkę.
— Daruj mi, matko — powiedział — lecz chciałbym umrzeć spokojnie.
— Umrzeć! mój synu!... — zawołała Katarzyna.
— Nie, nie... nie trać nadziei, to tylko krótkotrwały napad... to przejdzie.
— Mówię ci, pani, że już czuję, iż moja dusza oddziela się od ciała; mówię ci pani, że śmierć już się zbliża; tak, na wszystkich dyabłów!... Czuje, co czuję, i wiem, co mówię.
— Najjaśniejszy panie — odparła królowa — twoja wyobraźnia zabija cię więcej aniżeli choroba; od czasu, jak tych dwóch łotrów La Mola i Coconasa ścięto, cierpienia twoje powinny się były ukoić! Już tylko moralne udręczenia wyniszczają twe ciało; gdybym mogła pomówić z tobą, drogi synu, nie więcej nad dziesięć minut, dowiodłabym ci....
— Mamko!... — zawołał król — pilnuj drzwi i nie wpuszczaj nikogo: królowa Katarzyna de Médicis chce pomówić ze swoim synem Karolem IX-ym.
Mamka była posłuszną.
— W samej rzeczy — powiedział Karol — czas tej rozmowy jeżeli nie dzisiaj, to jutro by nastąpił; a zatem lepiej pomówmy dzisiaj niż jutro. Jutro, zapewne, byłoby zapóźno... Tylko potrzeba, ażeby przy naszej rozmowie był obecnym ktoś trzeci.
— Dla czego?
— Ponieważ, powtarzam pani, śmierć jest już blizka — rzekł Karol z uroczystą powagą — ponieważ za kilka minut przestąpi ona próg tego pokoju, blada i niema jak pani, nie zapytawszy wprzódy, czy jej wejść pozwolą. W nocy uporządkowałem moje interesy osobiste, teraz już nadszedł czas do uporządkowania interesów państwa.
— Kogóż więc chcesz widzieć, mój synu?.. — zapytała Katarzyna.
— Mego brata, pani. Niechaj go zawołają.
— Z wielkiem zadowoleniem widzę — powiedziała Katarzyna — że nienawiść ustępuje z twego umysłu i zapewne wkrótce ustąpi i z twego serca. Mamko! mamko!
Mamka otworzyła drzwi.
— Skoro przyjdzie pan de Nancey, rozkaz mu w imieniu mego syna, ażeby zawołał księcia d’Alençon.
Karol uczynił znak, na który mamka nagle zatrzymała się, już gotowa wypełnić rozkaz krółowej-matki.
— Mówiłem mego brata, pani — rzekł Karol.
Oczy Katarzyny wylazły na wierzch, jak oczy rozżartej tygrysicy.
Lecz Karol rozkazująco wzniósł rękę do góry.
— Chcę mówić z bratem Henrykiem!... — zawołał — tylko Henryk jest moim bratem i to nie ten, co zasiada na tronie Polskim, lecz ten, co siedzi w więzieniu. Ten otóż Henryk, dowie się o mojej ostatniej woli.
— Ja zaś — wykrzyknęła Katarzyna ze śmiałością, jakiej przykładu jeszcze nigdy nie dała, tak dalece nienawiść ku Bearneńczykowi zepsuła jej zwykłe udawanie — ja zaś, jeżeli jesteś tak blizkim grobu, jak twierdzisz, czy sądzisz, że odstąpię komukolwiek mych praw, dozwalających mi znajdować się przy twoim zgonie... mych praw królowej i matki?
— Pani — powiedział Karol — jeszcze jestem królem a więc jeszcze rozkazuję; mówię ci, że chcę mówić z mym bratem Henrykiem, a pani nie chcesz zawołać do mnie służbowego kapitana. Do tysiąca dyabłów! Uprzedzam panią, że jeszcze mam dosyć sił, ażeby iść po niego samemu.
I Karol chciał zerwać się z łóżka.
— Najjaśniejszy panie! — zawołała Katarzyna, zatrzymując go — wszystkich nas znieważasz; zapominasz uraz, wyrządzonych twojej rodzinie, — wyrzekasz się naszej krwi; tylko książę krwi Francuski powinien zgiąć kolana u śmiertelnego łoża króla. Mnie zaś, wskazuje miejsce przy tubie natura i etykieta; pozostaję więc na swojem stanowisku.
— A na zasadzie jakiego prawa pani pozostajesz tutaj?... — zapytał Karol.
— Na zasadzie prawa matki!
— Pani jesteś tak samo moją matką, jak książę d’Alençon jest moim bratem.
— Panie, jesteś w malignie. O! jakiegoż to czasu dawczyni życia nie jest matką tego, któremu dała życie?
— Od tego czasu, pani, kiedy matka odebrała dziecku to, co mu dała — odpowiedział Karol, ocierając usta z czerwonej piany.
— Karolu, co chcesz mówić!... — zawołała Katarzyna. — Ja ciebie nie rozumiem — wyszeptała, z zadziwieniem patrząc na syna.
— Zaraz pani wszystko zrozumiesz.
Karol wyjął z pod poduszki maleńki srebrny kluczyk.
— Weź pani ten klucz, i otwórz moję podróżną szkatułkę; znajdujące się tam papiery, odpowiedzą pani za mnie.
Karol wyciągnął rękę w kierunku, gdzie na marmurowej konsolce stała przepyszna żelazna szkatułka, rzeźbiona ażurowo.
Katarzyna była posłuszną; zwolna zbliżyła się do szkatułki, otworzyła, zajrzała wewnątrz i nagle odskoczyła, jak gdyby w szkatułce spostrzegła śpiącą żmiję.
— Czego się pani przelękłaś?... — zapytał Karol, nie spuszczając oczu z matki.
— To nic — odpowiedziała Katarzyna.
— W takim razie, włóż pani rękę i wydostań ze szkatułki książkę... tam powinna być książka; nieprawdaż, że jest?... — dodał król z uśmiechem, który na jego ustach był gorszym, aniżeli groźba.
— Jest — wyszeptała Katarzyna.
— Traktuje o myśliwstwie?... — ciągnął Karol.
— Tak.
— Weź ją pani i przynieś tutaj.
Katarzyna zbladła, zadrżała i, biorąc książkę do ręki, ledwo zdołała wyrzec:
— Straszliwy losie!
— Dobrze — powiedział Karol. — Teraz słuchaj pani; byłem szalony... lubiłem polowanie nadewszystko... ta książka myśliwska... ja ją czytałem cokolwiek za pilnie... Czy pani teraz rozumiesz?
Katarzyna głucho jęknęła.
— Była to moja słabość — mówił dalej Karol — teraz spal ją pani! Słaba strona króla nie powinna być nikomu znaną.
Katarzyna zbliżyła się do komina, rzućła książkę w ogień, i, stojąc nieporuszenie, patrzała, jak zielonawy płomień pochłaniał zatrute karty.
Silny i ostry zapach czosnku rozszedł się po pokoju.
Wkrótce książka zgorzała zupełnie.
— Teraz, pani, zawołaj mego brata — powiedział Karol z powagą.
Katarzyna, zgnębiona różnorodnemi uczuciami, których ani pojąć, ani też pomimo wszelkich usiłowań, zawładnąć niemi nie mogła — chciała przemówić.
Matka czuła zgryzoty sumienia; królowa bojaźń; trucicielka nienawiść.
To ostatnie uczucie przemogło nad innemi.
— Niech będzie przeklęty! — zawołała królowa, wychodząc z pokoju. — On tryumfuje, on blizki celu. Niech będzie przeklęty!..
— Czy słyszysz pani!.. brata!.. brata!.. — wołał za nią Karol. — Brata Henryka, z którym chcę natychmiast pomówić w przedmiocie regencyi!
W tej chwili wszedł Paré i zatrzymał się we drzwiach, wąchając powietrze.
— Kto tu palił arszenik? — zapytał.
— Ja!... — odpowiedział król.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.