Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom V/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VIII.
NIEWIDZIALNE TARCZE.

Nazajutrz po napisaniu tego listu, gubernator wszedł do Coconnasa z okazałą świtą; składała się ona z dwóch halabardzistów i czterech pisarzów.
Coconnas musiał zejść do sali, gdzie czekał prokurator Laguesle i dwóch sędziów, ażeby go z rozkazu Katarzyny wybadać.
Przez ośm dni przepędzonych w więzieniu, Coconnas dobrze się namyślił.
Codziennie na kilka chwil schodził się z La Molem; dozorca robił im tę niespodziankę, zapewne jednak nie z filantropii.
La Mole i Coconnas porozumieli się względem swego postępowania: postanowili oni wszystkiemu zaprzeczać, i Coconnas był przekonany, że przy niewielkiej zręczności, sprana jego przyjmie dobry obrót.
On i Lu Mole nie byli obwinieni ciężej od innych.
Henryk i Małgorzata nie zrobili żadnych kroków do ucieczki; nie mogli więc być skompromitowanymi w sprawie, w której główni przestępcy byli wolni.
Coconnas nie wiedział, że Henryk, siedział w tym samym co i on zamku, a grzeczność dozorcy dawała mu poznać, że nad jego głową unosi się opieka, którą nazywał: „niewidzialnemi tarczami.“
Dotychczas zapytania odnosiły, się do, zamiarów króla Nawarry, do projektów ucieczki i do udziału, jaki dwaj przyjaciele przyjęli w tej ucieczce.
Coconnas ciągle odpowiadał sposobem, więcej niż niepewnym, więcej niż zręcznym teraz gotował się odpowiedzieć tymżę samym sposobem i zawczasu przygotował sobie te wszystkie małe, zręczne odpowiedzi — gdy nagle spostrzegł, że przedmiot badań zmienił się.
Szło tu o kilka odwiedzin, oddanych Renému; o kilka woskowych figur, zrobionych na żądanie La Mola.
Coconnas osądził, że oskarżenie, straciło na sile i wzięło inny obrót, gdyż już nie chodziło tu o zdradę króla, lecz o statuetkę, wyobrażającą królowę statuetkę, nie wyższą jak sześć do dziesięciu cali.
Wesoło więc odpowiedział, że ani on, ani jego przyjaciel już od dawna nie bawią się lalkami, i z ukontentowaniem spostrzegł, że odpowiedzi jego po kilkakroć zniewalały sędziów do uśmiechu.
Nigdzie jeszcze w wierszach nie powiedziano: „Śmieje się, więc jestem rozbrojony”, lecz nie po tysiąc razy powtarzano to w prozie. Coconnas także z uśmiechu sędziów wnosił, że już ich w połowie rozbroił.
Po ukończeniu badania, powrócił do swego pokoju śpiewając i z takim hałasem, że La Mole, dla którego właśnie Coconnas to wszystka robił, wyprowadził z tego najlepsze następstwa.
Z kolei przyprowadzono na salę La Mola.
La Mole, tak jak i Coconnas, z zadziwieniem dostrzegł, że oskarżenie inny przyjęło kierunek.
Pytano go o odwiedziny u Renégo.
Odpowiedział, że był u Florentczyka raz jeden tylko.
Zapytano, czy nie kazał mu wtedy robić woskowej figurki?...
La Mole odpowiedział, że René pokazał mu figurkę, zupełnie gotową; zapytano go, czy ta figurka wyobraża mężczyznę? odpowiedział że figurka ta wyobraża kobietę.
Nakoniec zapytano, czy urok miał na celu śmierć tego człowieka?
Odpowiedział, że celem uroku było zniewolenie tej kobiety do kochania.
Pytania te były powtórzone i zadane rozmaitemi sposobami.
Lecz La Mole, pomimo przekręcania zapytań, odpowiadał zawsze jedno i toż samo.
Sędziowie spojrzeli po sobie z rodzajem wahania, nie wiedząc co mówić lub robić przed podobną prostotą; lecz w tej chwili przyniesiono do generalnego prokuratora bilet, który rozstrzygnął trudność.
Bilet ten zawierał w sobie te tylko wyrazy:

„Jeśli oskarżony zapiera się, trzeba użyć tortur.”

K.

Prokurator schował bilet do kieszeni, uśmiechnął się do La Mola i bardzo go grzecznie pożegnał.
La Mole powrócił do swego pokoju, prawie tak spokojny, lecz nie tak wesoły jak Coconnas.
— Sądzę, że wszystko idzie dobrze — pomyślał....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W godzinę potem usłyszał kroki i zobaczył, jak czyjaś ręka wsuwała, podedrzwi bilecik.
Wziął go, będąc pewnym, że bilet pochodzi od dozorcy.
Na widok tego bileciku, w sercu jego zabłysła nadzieja, lecz tak bolesna jak zawód; miał on nadzieję, że bilet ten jest od Małgorzaty, od której, od czasu jak siedział w więzieniu, nie miał żadnej wiadomości.
Drżącą ręką porwał papier i zaledwie nie umarł z radości, na widok znajomego charakteru pisma.
Oto wyrazy bileciku:
„Odwagi! ja czuwam.”
— A! jeśli ona czuwa — zawołał La Mole, pocałunkami pokrywając papier, którego się dotykała tak droga ręka — jeśli ona czuwa, jestem zbawiony!....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Aby La Mole zrozumiał bilet i razem z Coconnasem wierzył w to, co piemontczyk nazywał „niewidzialnemi tarczami” — musimy zaprowadzić czytelnika do małego domku, do tego pokoju, gdzie tyle wspomnień, przemienionych w bojaźliwe oczekiwanie, dręczyło serce kobiety, niedbale leżącej na aksamitnych poduszkach.
— Być królową, być silną, młodą, bogatą, piękną i cierpieć tak, jak ja cierpię — mówiła ta kobieta — o! to niepodobieństwo!
W tem gwałtownem wzruszeniu, kobieta ta wstawała, chodziła, nagle się zatrzymywała, przykładała rozpalone czoło do zimnego marmuru, potem znowu wstawała blada, z twarzą zalaną łzami, z krzykiem załamywała ręce i zmęczona, padała na blizkie krzesło.
Nagle zasłona, oddzielająca mieszkanie ulicy Cloche-Percée od mieszkania ulicy Tizon, podniosła się; dał się słyszeć szelest jedwabnej sukni, i weszła księżna de Nevers.
— A! to ty! — zawołała Małgorzata.
— Z jakąż niecierpliwością wyglądałam ciebie! Jakież tam wiadomości?
— Złe, złe, moja biedna przyjaciółko. Katarzyna sama prowadzi śledztwo i w tej chwili jest jeszcze w Vincennes.
— A René?
— Pod strażą.
— Nie zdążyłaś rozmówić się z nim?
— Nie.
— A nasi kochani więźniowie?
— Mam od nich wiadomości.
— Przez dozorcę?
— Tak jak zawsze.
— No i cóż?
— Widują się z sobą codziennie. Przed wczoraj rewidowano ich. La Mole, nie chcąc oddać twego portretu, wołał go raczej zniszczyć.
— Kochany La Mole!
— Annibal śmiał się w twarz badających.
— Poczciwy Annibal! Cóż dalej?
— Dziś zrana wypytywano ich o ucieczkę króla, jego projekty wywołania buntu w królestwie Nawarry — lecz nic nie powiedzieli.
— O!... wiedziałem, że milczeć będą; lecz milczenie zgubi ich, tak, jakby ich zgubiło i wyznanie.
— Tak; lecz my ich ocalemy.
— Myślałaś więc o naszym planie?
— Od wczoraj, tem tylko jestem zajętą.
— No i cóż?
— Już skończyłam z Beaulieum. A!...kochana królowo, cóż to za wymagający i chciwy człowiek!.... Będzie to kosztowało życie jednego człowieka i trzy kroć sto tysięcy talarów.
— Mówisz, że on chciwy.... a jednakże on żąda tylko życia jednego człowieka i trzech kroć sto tysięcy talarów.... Ależ to za darmo!
— Za darmo.... trzy kroć sto tysięcy talarów!... Wszystkie nasze klejnoty nie złożą podobnej summy!...
— O! Król Nawarry zapłaci, d’Alençon zapłaci, mój brat Karol zapłaci; albo jeśli nie...
— Mówisz doprawdy, jak szalona. Już mam trzy kroć sto tysięcy talarów.
— Ty?
— Tak, ja.
— Zkądżeś ich dostała?
— Ba!
— Więc to tajemnica.
— Dla wszystkich, wyjąwszy dla ciebie.
— O! mój Boże! — powiedziała Małgorzata, uśmiechając się wśród łez — czy je ukradłaś?
— Zaraz osądzisz.
— Zobaczemy.
— Czy pamiętasz tego strasznego Nautouilleta?
— Bogacza-lichwiarza?
— Jak ci się podoba.
— No i cóż?
— Jednego dnia przechodziła obok niego pewna blond-włosa z zielonemi oczyma kobieta. We włosy jej były wpięte trzy rubiny; jeden na czole, dwa na skroniach. Nie wiedząc, że kobieta ta była księżną; bogacz ten, ten lichwiarz wykrzyknął: „Za trzy pocałunki, dałbym za te trzy rubiny, trzy brylanty, każdy po sto tysięcy talarów!”
— Cóż dalej, Henrieto?
— Co, moja kochana! Brylanty są już wzięte i sprzedane.
— O! Henrieto! Henrieto!... — przemówiła Małgorzata.
— Ja kocham Annibala — zawołała księżna naiwnym i zarazem wzniosłym tonem, znamionującym i kobietę i wiek, w którym żyła.
— To prawda — powiedziała Małgorzata, śmiejąc się i czerwieniejąc — kochasz go bardzo, nawet za bardzo...
I uścisnęła jej rękę.
— A więc — mówiła dalej Henrieta — dzięki trzem brylantom, już jest i trzykroć sto tysięcy talarów i człowiek.
— Człowiek?... Co za człowiek?...
— Człowiek, który ma zginąć... Zapomniałaś, że trzeba zabić człowieka.
— I znalazłaś takiego człowieka?
— Znalazłam.
— Za tę samą cenę?... — spytała z uśmiechem Małgorzata.
— Za tę samą cenę znalazłabym dziesięciu — odpowiedziała Henrieta. — Nie, nie; za pięćset talarów, po prostu.
— Za pięćset talarów znalazłaś człowieka który się zgodził, ażeby go zabito?
— Co chcesz? Trzeba przecież żyć.
— Nie rozumiem cię, kochana przyjaciółko Mów jaśniej: w naszem położeniu nie można tracić czasu na zagadki.
— Więc słuchaj: dozorca, strzegący La Mola i Coconnasa, jestto stary żołnierz, który wie, co to jest rana; on chce pomódz nam w ocaleniu naszych przyjaciół, lecz nie chce stracić swego miejsca. Zręczne uderzenie sztyletem zakończy sprawę; my damy mu zapłatę, a skarb wynagrodzenie. Tym sposobem, człowiek ten dostanie pieniądze z dwóch rąk, i wznowi bajkę o pelikanie.
— Lecz — powiedziała Małgorzata — uderzenie sztyletem...
— Bądź spokojną; zrobi to Annibal.
— Prawda — rzekła śmiejąc się Małgorzata — on trzy razy ranił La Mola, to szpadą, to sztyletem, a La Mole nie umarł! Można więc mieć nadzieję.
— Złośliwa! zasługujesz, żebym ci słowa więcej nie powiedziała.
— O! nie, nie; błagam cię, powiedz mi: Jak ich ocalemy?
— Oto tak: kaplica jest jedynem miejscem w zamku, dokąd mogą wchodzić kobiety, nie będące więźniami. Schowamy się za ołtarz; pod przykryciem ołtarza, La Mole i Coconnas znajdą sztylety. Drzwi od zakrystyi będą otworzone wcześniej. Coconnas zrani dozorcę, który padnie i udawać będzie umarłego; my wejdziemy, każda z nas zarzuci na ramiona swego przyjaciela płaszcz; potem uciekniemy z nimi przez małą furtkę w zakrystyi, i, znając hasło, wyjdziemy bez trudności.
— A wyszedłszy?...
— U bramy będą czekały dwa konie; oni siądą i pomkną do Lotaryngii, zkąd czasami przyjeżdżać będą incognito.
— Powracasz mi życie — powiedziała Małgorzata.
— A więc ich ocalimy?
— Jestem gotową zaręczyć.
— Czy wkrótce?
— Za trzy lub cztery dni; Beaulieu nas uprzedzi.
— A jeśli cię poznają w okolicach Vincennes? To może pomieszać szyki naszego planu.
— Jakżeż chcesz żeby mię poznano? Wychodzę w ubraniu zakonnicy, w welonie na głowie, pod którym nawet końca nosa mi nie widać.
— Trzeba być jak najostrożniejszą.
— Wiem to, kroć set dyabłów! jak mawiał biedny Annibal.
— A król Nawarry? Dowiadywałaś się o niego?
— Rozumie się.
— A więc?...
— Zdaje się, że nigdy nie był tak wesołym; śmieje się, śpiewa, je z apetytem i prosi tylko o to, ażeby go dobrze strzeżono.
— Ma słuszność. A moja matka?
— Mówiłam ci już, że o ile może, pośpiesza z ukończeniem sprawy.
— Lecz wcale nas nie ma w podejrzeniu?
— Jakże chcesz, ażeby się czego domyślała? Wszyscy, którym wiadoma tajemnica, starają się ją ukryć w milczeniu... A! wiedziałam, że kazała sędziom paryzkim być na pogotowiu.
— Spieszmy się, Henrieto; bo gdy biednych jeńców przeprowadzą do innego więzienia, trzebaby było zaczynać znowu od początku.
— Bądź spokojną; ja również jak i ty chcę ich widzieć wolnymi.
— Wiem, i po tysiąc razy dziękuję ci za twoje starania.
— Żegnam cię, Małgorzato!
— Jesteś o Beaulieugo pewna?..
— Tak sądzę.
— A stróż?...
— Ten obiecał.
— A konie?...
— Każę wziąć najlepsze ze stajni księcia de Nevers.
— Uwielbiam cię, Henrieto!..
Małgorzata rzuciła się swojej przyjaciółce na szyję, poczem obie kobiety rozłączyły się, obiecując zejść się jutro i schodzić się zawsze w tem samem miejscu i o tejże samej godzinie.
Te to właśnie dwie zachwycające i poświęcające się istoty, słusznie nazywał Coconnas „Niewidzialnemi tarczami”.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.