Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom V/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VII.
FIGURA WOSKOWA.

Już od ośmiu dni, Karol IX-ty nie opuszczał łóżka.
Cierpiał na trawiącą gorączkę, przerywaną czasami gwałtownemi napadami, mającemi podobieństwo do konwulsyj.
W czasie tych napadów, wydawał niekiedy jęki, którym żołnierze czuwający w przedpokoju, ze strachem się przysłuchiwali, i którym wtórowało echo starego Luwru, obudzone od niejakiego czasu tyloma złowrogiemi odgłosami.
Potem, kiedy te napady minęły, Karol osłabiony, z przygasłym wzrokiem, padał na ręce swej mamki.
Matka i syn ukrywali przed sobą swoje uczucia, i unikali jedno drugiego.
Opowiedzieć, jak posępne myśli tłoczyły serce Katarzyny de Médicis i księcia d’Alençon, byłoby to chcieć odmalować szkaradne robactwo, ruszające się w głębi gniazda żmii.
Henryk był zamknięty w swym pokoju; na skutek jego własnej prośby, Karol zabronił odwiedzać go wszystkim, nawet Małgorzacie.
W oczach wszystkich, było to zupełną, niełaską.
Katarzyna i d’Aleuçon odetchnęli wolniej, uważając go już za zgubionego; tymczasem Henryk jadł i pił spokojniej niż przedtem, myśląc, że już o nim zapomniano.
Nikt przy dworze nie domyślał się przyczyny choroby króla.
Ambroży Paré i jego towarzysz Mazille, przypisali to zapaleniu żołądka, biorąc skutek za przyczynę.
Przepisali łagodzącą dyetę, która pomagała szczególnemu napojowi Renégo; mleko z białkami król brał z rąk mamki trzy razy na dzień, co stanowiło jedyne jego pożywienie.
La Mole i Coconnas siedzieli w Vincennes pod ścisłym dozorem.
Małgorzata i pani de Nevers, z dziesięć razy starały się dostać do nich, albo przynajmniej przesłać im bilety, lecz się to im nie udało.
Pewnego poranku, Karol poczuł, że się ma lepiej, i kazał wpuścić dwór cały, który, zazwyczaj, chociaż król nie wstawał, co rano przybywał, chcąc być obecnym przy wstawaniu.
Drzwi się roztworzyły i z bladości jego policzków, z żółtości czoła, z gorączkowego płomienia, tryskającego z zapadłych i ciemną obwódką okolonych oczów — można było poznać, jak silnie wstrząsnęła organizmem młodego monarchy, ta niepojęta choroba.
Sypialnia królewska wkrótce się napełniła ciekawymi dworzanami.
Katarzynę, d’Alençona i Małgorzatę zawiadomiono, że król przyjmuje.
Wszyscy troje weszli prawie jedno po drugiem.
Katarzyna spokojna, d’Alençon uśmiechnięty, Małgorzata smutna.
Katarzyna siadła u wezgłowia swego syna, nie zważając, jakim wzrokiem tenże spoglądał na jej zbliżenie.
D’Alençon stanął u nóg.
Małgorzata oparła się o stół, a widząc blade, wychudzone oblicze i zapadłe oczy brata, nie mogła powstrzymać westchnienia i zapłakała.
Karol, przed którego wzrokiem nic nie uszło, dostrzegł łzy, usłyszał westchnienie i uczynił głową Małgorzacie niedostrzeżony znak.
A jednakże znak ten rozjaśnił oblicze biednej królowej Nawarry, której Henryk nie zdążył lub też nie chciał nic powiedzieć.
Bała się o męża, drżała o kochanka.
Sama niczego się nie obawiała; znała dobrze La Mola i wiedziała, że można się spuścić na jego roztropność.
— Jakże się masz, mój kochany synu? — spytała Katarzyna.
— Lepiej, moja matko.
— A cóż mówią, twoi lekarze?
— Moi lekarze? a! to są wielcy doktorzy, moja matko — odpowiedział Karol, głośno się zaśmiawszy — przyznam, że z wielkiem zadowoleniem przysłuchuję się ich rozprawom o mojej chorobie. Mamko, daj mi pić.
Mamka przyniosła Karolowi filiżankę zwykłego napoju.
— Cóż ci oni przepisują, mój synu?
— Kto może poznać ich lekarstwa? — odpowiedział król, chciwie wypróżniając filiżankę.
— Bratu wartoby było wstać i odetchnąć świeżem powietrzem — rzekł Franciszek. — Polowanie sprawiłoby dobry skutek.
— Tak — odpowiedział Karol z uśmiechem, którego znaczenia książę nie mógł pojąć — ostatnie jednak polowanie nie bardzo mi się powiodło.
Karol wyrzekł te wyrazy tak dziwnym sposobem, że rozmowa, do której dwór się nie mieszał, przerwała się.
Karol uczynił lekki znak głową.
Dworzanie zrozumieli, że przyjęcie już skończone i wyszli jeden za drugim.
D’Alençon chciał zbliżyć się do brata, lecz wstrzymało go wewnętrzne uczucie.
Skłonił się więc i wyszedł.
Małgorzata rzuciła się do wychudzonej ręki, podanej przez brata, uścisnęła ją, pocałowała i wyszła z kolei.
— Dobra Margot! — szepnął Karol.
Katarzyna pozostała sama, siedząc u wezgłowia łóżka.
Karol, zobaczywszy się z matką sam na sam, odsunął się nieco dalej z takiem samem uczuciem strachu, z jakiem usuwają się przed wężem.
Po objaśnieniach Renégo, a może być i wskutek własnych rozmyślań, pozbawiony był nawet szczęścia powątpiewania.
Wiedział doskonale, komu i czemu winien przypisać śmierć swoję.
Skoro więc Katarzyna zbliżyła się do łóżka i wyciągnęła ku synowi rękę, zimną jak i spojrzenie, Karol drgnął... i zaczął się lękać.
— Pani zostajesz? — rzekł.
— Tak, mój synu — odpowiedziała Katarzyna — o ważnych rzeczach mam z tobą pomówić.
— Mów pani — rzekł Karol, jeszcze bardziej się odsuwając.
— Najjaśniejszy panie — powiedziała królowa — dopiero co mówiłeś, że lekarze twoi są wielkimi doktorami...
— I powtarzam to, pani.
— A jednak, cóż oni uczynili od czasu, jak jesteś chory?
— Nic, to prawda... lecz gdybyś pani słyszała, co oni mówili... prawdziwie możnaby chcieć zostać chorym jedynie dlatego, ażeby tylko słuchać tak mądrych rozpraw.
— Chcesz więc, mój synu, żebym ci powie działa rzecz jednę?
— A jakżeż? mów, moja matko.
— Mam podejrzenie, że ci wielcy doktorzy wcale się nie poznali na twej chorobie!
— Doprawdy, pani!
— Być może, że widzą skutek, lecz nie znają przyczyny.
— To możebne — rzekł Karol, nie pojmując do czego zmierza Katarzyna.
— Tak, i zamiast leczyć chorobę, leczą tylko symptom a ty.
— Na mą duszę! — zawołał zdziwiony Karol — sądzę, że masz słuszność, moja matko.
— Twoja długa choroba szkodzi sprawom państwa, i dręczy serce moje; przy tem, możesz nawet zapaść i na umyśle. To pobudziło mię do zebrania najmędrszych doktorów...
— To jest, znających się na medycynie?
— Nie; w sztuce jeszcze głębszej, w sztuce, która nietylko pozwala nam badać ciało, lecz i dusze.
— A! piękna to sztuka — powiedział Karol. — Mają słuszność, że nie uczą jej królów... Czyż poszukiwania twoje, pani, otrzymały skutek?
— Tak.
— Jakiż?
— Taki, jakiego się spodziewałam. Przyniosłam ci oto lekarstwo, które uleczy i ciało i duszę.
Karol zadrżał.
Sądził, że matka uważa jego śmierć za nadto powolną, i postanowiła z namysłem dokończyć tego, co zaczęła bezwiednie.
— I gdzież jest to lekarstwo?... — zapytał Karol, nieco się unosząc i spoglądając na matkę.
— Jest ono w samej chorobie — odpowiedziała Katarzyna.
— A gdzież jest choroba?
— Posłuchaj mię, synu — rzekła {tns|na|Katarzyna}} — Czyś słyszał czasami, że są tajni nieprzyjaciele, których zemsta zdaleka nawet zabija swoję ofiarę?
— Żelazem albo trucizną?... — zapytał Karol, ani na chwilę nie spuszczając oczu z obojętnej fizyonomii swej matki.
— Nie; innemi środkami, daleko pewniejszemi i straszniejszemi.
— Wytłomacz się, pani?
— Czy wierzysz w siłę zaklęć i magii?... — spytała wychowanka Florencyi.
Karol stłumił uśmiech pogardy i niedowierzania.
— O! i bardzo — odpowiedział.
— One to są przyczyną twoich cierpień — żywo powiedziała Katarzyna. — Nieprzyjaciel, co nie śmiał uderzyć jawnie, pokryjomu czyhał na twe życie.
Plan jego był jeszcze tem straszniejszy, że nie miał spólników, i że nici tajemnych tego spisku nie można było ująć.
— O! o!... — zawołał Karol, oburzony podobną chytrością.
— Pomyśl dobrze, mój synu — mówiła dalej Katarzyna — przypomnij sobie pewne zamiary ucieczki, która miała zabezpieczyć bezkarność mordercy.
— Mordercy! mordercy!... — zawołał Karol — chciano więc mnie zabić, moja matko?
— Tak, mój synu; być może, że ty powątpiewasz, lecz ja wiem na pewno.
— Nigdy nie powątpiewam o tem, co mi mówisz, moja matko — gorzko odpowiedział król. — Jakimżeż sposobem chciano mię zabić; bardzo radbym wiedzieć?
— Przez magię.
— Wytłomacz się, pani.
— Gdyby przestępca, którego ci chcę wskazać i którego serce twoje już ci wskazało, będąc pewnym skutku, potrafił się wymknąć — nikt nie przeniknąłby może cierpień Waszej królewskiej mości; lecz na szczęście brat twój czuwał nad tobą, Najjaśniejszy panie.
— Który brat?... — zapytał Karol.
— Twój brat d’Alençon.
— A! tak, to prawda; zapominam zawsze, że mam brata — mruknął, z goryczą się uśmiechając. — Mówisz więc pani...
— Ze ca szczęście odkrył on materyalną stronę spisku. Lecz tymczasem gdy on, niedoświadczone dziecię, szukał tylko śladów zwyczajnego spisku, dowodów głupstw młodzieńca — ja, szukałam dowodów w czynie, daleko ważniejszym; znam bowiem dobrze duszę przestępcy.
— A! możnaby myśleć, moja matko, że mówisz o królu Nawarry — rzekł Karol, chcąc ujrzeć, do czego dojdzie ta przebiegłość florencka.
Katarzyna obłudnie spuściła oczy.
— Zdaje mi się jednak, żem go kazał aresztować i odprowadzić do Vincennes — mówił dalej król — miałżeby on być jeszcze winniejszym, niż sądziłem?
— Czy czujesz trawiącą cię gorączkę?... — zapytała Katarzyna.
— Tak, pani — odpowiedział Karol, marszcząc brwi.
— Czy czujesz ogień palący twe serce i wnętrzności?
— Tak, pani — odpowiedział Karol, coraz bardziej się zachmurzając.
— I dokuczliwy ból głowy, jakby strzałą przechodzący przez oczy do mózgu?
— Tak, tak, pani; ja to wszystko czuję. O! jak pani dobrze umiesz opisać moje słabość!
— E! to bardzo proste — powiedziała Katarzyna — patrz...
I wyjęła z pod płaszczyka jakiś przedmiot, który podała królowi.
Była to figurka z żółtawego wosku, na dziesięć cali zaledwie wysoka.
Figurka ta, ubrana była w złotą gwiaździstą suknię także z wosku; suknię tę pokrywał królewski płaszcz z tejże samej materyi.
— Cóż to za statuetka? — spytał Karol.
— Zobacz, co ona ma na głowie — powiedziała Katarzyna.
— Koronę — odrzekł Karol.
— A w sercu?
— Szpilkę, lecz cóż....
— Więc, Najjaśniejszy panie, nie poznajesz siebie?
— Siebie?
— Tak, siebie, z twoją koroną i twoim płaszczem?
— A któż to zrobił tę figurkę? — zapytał Karol, którego komedya ta zaczęła już nudzić — Zapewne król Nawarry?
— Nie, nie on, Najjaśniejszy panie.
— Nie on!... A więc cię nie rozumiem, moja matko.
— Mówię „nie on” dla tego — odpowiedziała Katarzyna — że Wasza królewska mość mógłbyś przyjąć odpowiedź w literalnem znaczeniu. Powiedziałabym „tak, ” gdybyś Wasza królewska mość spytał się inaczej.
Karol nie odpowiedział.
Starał się on przeniknąć wszystkie myśli tej tajemniczej duszy, właśnie zamykającej się przed nim w chwili, kiedy już sądził, że się wszystkiego dowie.
— Statuetkę — mówiła dalej Katarzyna — znalazł prokurator generalny Laguesle w mieszkaniu człowieka, który w dzień polowania z sokołami, trzymał na pogotowiu konia dla króla Nawarry.
— U pana de La Mole? — spytał Karol.
— U niego; spójrz, jak ta igła stalowa przeszyła serce, i zobacz, co to za litera jest napisana na przyczepionej kartce.
— Widzę M — rzekł Karol.
— To jest „Mort” śmierć; jestto czarnoksięzka formuła: zabójca pisze swoje życzenia na ranie, którą robi. Jeśliby cię chciał dotknąć szaleństwem „(folie)”, jak uczynił książę Bretoński z Karolem VI-tym, nie napisałby M, lecz F.
— A więc według twego zdania, moja matko, La Mole szuka mej śmierci.
— Tak, jak sztylet szuka serca; lecz sztylet kieruje się ręką....
— A więc to cała przyczyna złego, które mię dotknęło? Jakżeż temu zapobiedz? — zapytał Karol — ty wiesz to, moja dobra matko, coś się tem zajmowała całe życie; lecz ja, zupełnie jestem ciemny w nauce zaklęć i magii.
— Śmierć wywoływacza niszczy urok. W dniu w którym zniknie urok, zniknie i choroba.
— Doprawdy! — zawołał Karol z zadziwieniem.
— Jakto, nie wiesz tego?
— Nie jestem czarnoksiężnikiem — odpowiedział król.
— Teraz Wasza królewska mość przekona się, nieprawdaż?
— Zapewne.
— I to przekonanie rozpędzi niespokojność?
— Zupełnie.
— I mówisz to nie przez grzeczność?
— Nie, moja matko; z głębi serca.
Oblicze Katarzyny rozjaśniło się.
— Chwała, Bogu! — zawołała, tak jakby wierzyła w Boga.
— Tak, chwała Bogu! — ironicznie powtórzył Karol. — Wiem teraz, tak jak i pani, komu mam przypisać swój stan i kogo ukarać.
— I ukarzesz....
— La Mola, czyż nic mówiłaś pan i, że on jest winnym?
— Mówiłam, że on był narzędziem.
— To też La Mola przedewszystkiem — powiedział Karol — to najważniejsze. Te wszystkie napady, którym podlegam, mogą wzbudzić w około nas niebezpieczne podejrzenia. Trzeba, jak najprędzej wyjaśnić tę sprawę i dowiedzieć się prawdy....
— Tak: jego uważam za winnego. Zaczniemy od niego; jeśli miał spólnika, to go wyjawi.
— Tak — mruknęła Katarzyna — jeśli nie będzie chciał mówić dobrowolnie, to go zmuszę do mówienia; mamy na to niezawodne środki.
Następnie, spostrzegłszy się, dodała głośno:
— Pozwalasz więc, Najjaśniejszy panie, iżby zaczęto śledztwo?
— Czem prędzej, tem lepiej — odpowiedział Karol.
Katarzyna uścisnęła rękę syna, nie czując nerwowego jej wstrząśnienia i wyszła, nie słysząc sardonicznego śmiechu króla i głuchego okropnego przekleństwa, które po śmiechu nastąpiło.
Król zapytywał sam siebie, czy niema niebezpieczeństwa, pozostawić wolność tej kobiecie, która w kilka godzin narobić może tyle złego, że potem nie będzie można temu zaradzić?
W chwili, kiedy jeszcze patrzał za oddalającą się matką — usłyszał za sobą lekki szelest i, obróciwszy się, spostrzegł Małgorzatę podnoszącą zasłonę od korytarza, prowadzącego do mamki.
Rozlana po twarzy bladość, błędne oczy i stłumiony oddech, zdradzały w niej gwałtowne wzruszenie.
— O! bracie! bracie!... — zawołała Małgorzata, rzucając się ku jego łóżku — wiesz jak ona kłamie!
— Kto, ona?... — zapytał Karol.
— Posłuchaj, Karolu: bezwątpienia jest to okropne oskarżać własną matkę; lecz domyśliłam się, że została przy tobie, ażeby znowu ich prześladować... Przysięgam ci jednak, na życie, na duszę, ona kłamie!
— Prześladować ich!... Kogóż ona prześladuje?
Oboje z instynktu mówili po cichu; rzekłbyś, że się obawiali słuchać jedno drugiego.
— Najprzód Henryka, twego Henrysia, który cię kocha, który do ciebie jest przywiązany więcej od wszystkich.
— Tak sądzisz, Margot?... — zapytał Karol.
— O! jestem tego pewną, Najjaśniejszy panie.
— I ja także — dodał Karol.
— A więc jeśli jesteś tego pewnym, mój bracie — powiedziała zdumiona Małgorzata — dlaczegóż kazałeś go aresztować i odprowadzić do Vincennes?
— Dlatego, że mnie o to sam prosił.
— On cię prosił?...
— Tak; Henryk ma szczególne myśli. Może się myli, lecz może ma słuszność; on myśli, że jest bezpieczniejszy w mej niełasce, niż w miłości; bezpieczniejszy w Vincennes niż w Luwrze — zdala odemnie, niż zbliska.
— A! rozumiem — powiedziała Małgorzata. — A więc jest bezpiecznym?
— Tak sądzę; Beaulieu bowiem odpowiada za niego swoją głową.
— Dziękuję ci, bracie, za Henryka. Lecz...
— Lecz co?... — zapytał Karol.
— Jest jeszcze inna osoba, którą może nie powinnam się zajmować... lecz... zajmuję się mimowoli...
— Któż to taki?
— Najjaśniejszy panie, przebacz mi... zaledwie ośmieliłabym się wyznać to memu bratu, a nie śmiem wyznać memu królowi.
— La Mole, nieprawdaż?... — zapytał Karol.
— Niestety!... — zawołała Małgorzata — już raz chciałeś go zabić, Najjaśniejszy panie, lecz cudem uniknął twej zemsty królewskiej.
— A to wtedy, gdy był obwiniony o jeden występek; teraz gdy już popełnił drugi...
— Co do drugiego jest niewinny, Najjaśniejszy panie.
— Lecz czyż nie słyszałaś, biedna Margot, co mówiła nasza dobra matka?... — powiedział Karol.
— Jużem ci mówiła, Karolu — odpowiedziała Małgorzata, zniżając głos — mówiłam ci, że ona kłamie.
— Może nie wiesz, że u La Mola znaleziono woskową figurkę?
— Wiem, bracie.
— Że figurka ta, ma serce przeszyte igłą, i że na igle znajduje się karteczka z literą M?
— Wiem i to.
— Że figurka ta ma na sobie królewski płaszcz i królewską koronę na głowie?
— Wiem wszystko.
— Cóż na to powiesz?
— Powiem, że ta figurka w królewskim płaszczu i w królewskiej koronie na głowie, wyobraża nie mężczyznę, lecz kobietę.
— A igła, która tkwi w sercu?
— Jest to urok, aby zostać kochanym przez tę kobietę, a nie czary, żeby zabić mężczyznę.
— A ta litera M?
— Ona nie znaczy: Mori (śmierć), jak powiedziała królowa-matka.
— Cóż więc znaczy?... — zapytał Karol.
— Znaczy... znaczy imię kobiety, którą kochał La Mole.
— Jakże się ta kobieta nazywa?
— Nazywa się Małgorzata — powiedziała królowa Nawarry, padając na kolana przed łóżkiem króla, i ściskając w swych dłoniach jego rękę, na którą opuściła twarz zroszoną łzami.
— Zamilcz, siostro!... — rzekł Karol, wiodąc do kola błyszczącym pod zmarszczoną brwią wzrokiem — gdyż, jak ty podsłuchiwałaś innych, tak i ciebie mogą podsłuchać.
— O! co mię to obchodzi!... — odpowiedziała Małgorzata, podnosząc głowę — żałuję, że cały świat nie może mnie słyszeć! Objawiłabym całemu światu, jak podle jest nadużywać miłości szlachcica, aby splamić jego honor podejrzeniem o morderstwo.
— Margot, jeśli ci powiem, że wiem tak dobrze jak i ty, co prawda a co nie.
— Mój bracie!
— Jeśli ci powiem, że La Mole jest niewinny...
— Wiesz o tem...
— Jeśli ci powiem, że znam istotnego przestępcę.
— Istotnego przestępcę!... — zawołała Małgorzata — a więc występek spełniony?
— Tak. Umyślnie czy nie, już występek spełniony.
— Na tobie?
— Na mnie.
— Niepodobna! — Niepodobna?... Spójrz na mnie, Margot.
Młoda kobieta spojrzała na brata i zadrżała na widok jego bladości.
— Margot! pozostaje mi tylko trzy miesiące do życia — powiedział Karol.
— Tobie, bracie?... Tobie, mój Karolu!...
— Margot! jestem otruty.
Królowa krzyknęła.
— Milcz — rzekł Karol — trzeba, ażeby myślano, iż umieram od magii.
— I znasz winnego?
— Znam.
— Mówiłeś, że to nie La Mole.
— Nie, to nie on.
— Zapewne i nie Henryk?
— Nie.
— Wielki Boże! miałżeby to być?...
— Kto?
— Mój brat... d’Alençon — szepnęła Małgorzata.
— Być może.
— Albo... albo...
Tu Małgorzata zniżyła glos, jakby się lękała własnych słów:
— Albo... nasza matka?
Karol milczał.
Małgorzata spojrzała na niego, wyczytała w jego spojrzeniu wszystko co chciała, zerwała się i padła na krzesło.
— O! mój Boże! mój Boże!... — mówiła cichym głosem — to niepodobieństwo!
— Niepodobieństwo?.. — rzekł Karol z cierpkim uśmiechem. — Szkoda, że tu niema Renégo, on by ci opowiedział moje historyę.
— René?
— Tak. On by ci opowiedział, naprzykład, jak pewna kobieta, której on niczego odmówić nie może, zażądała od niego książki myśliwskiej, znajdującej się w jego bibliotece; jak wszystkie karty tej książki zatrute zostały subtelnym jadem; że trucizna przeznaczona, nie wiem dla kogo... jakimś zrządzeniem przypadku, lub też w skutek kary niebios, padła na inną osobę. Lecz jeśli chcesz, w nieobecności Renégo możesz obejrzeć tę książkę; jest ona tam, w moim gabinecie, zobaczysz na niej własnoręczne pismo Florentczyka iż tę książkę, która w swoich kartach mieści śmierć dla dwudziestu jeszcze osób, dal swojej spółrodaczce.
— Milcz, Karolu, milcz — zawołała Małgorzata.
— Widzisz teraz, dlaczego wszystkich trzeba pozostawić w mniemaniu, że umieram od magii.
— Lecz to niesłusznie, lecz to strasznie!... Łaski!.. Łaski!... Wiesz, że on niewinny!..
— Tak, wiem; lecz trzeba, żeby myślano, iż on jest winnym... Znieś śmierć twego kochanka; to niewiele dla ocalenia sławy naszego domu. Umieram, i chcę ażeby tajemnica ze mną zamarła.
Małgorzata pochyliła głowę, widząc, że przez króla nie może ocalić La Mola, i wyszła oblana łzami, mając nadzieję we własnych tylko środkach.
Katarzyna tymczasem, jak to przepowiedział Karol IX-ty, nie traciła ani chwili. Napsała zaraz do generalnego prokuratora Laguesle’a list, który historya zachowała co do słowa, i który rzuca na tę całą, sprawę krwawy odblask. Oto jego treść:

„Panie prokuratorze!

„Dziś wieczór napewno się dowiedziałam, że przestępstwo popełni! La Mole. W Paryżu, w jego mieszkaniu, znaleziono wiele podejrzanych rzeczy, książek, papierów. Proszę pana, zawezwać pierwszego prezydenta, i jak można najprędzej wybadać go względem woskowej figury, ranionej w serce[1].

Katarzyna.”




  1. Dosłownie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.