Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VII.
ZWIERZENIA.

Pierwszą nowiną, jaką książę Andegaweński usłyszał powróciwszy do Luwru, było oznaczenie za dni pięć wielkiego przyjęcia posłów.
Krawcy i jubilerzy czekali na księcia ze wspaniałemi sukniami i kosztownościami, które król dla niego rozkazał przygotować.
Podczas, kiedy Henryk Andegaweński ze złością, wyciskającą łzy w jego oczach, przymierzał suknie, Henryk Nawarrski napawał się pięknością łańcucha ze szmaragdami, szpadą ze złotą rękojeścią, i kosztownym pierścieniem, które Karol tego rana przysłał mu w podarunku.
Książę d’Alençon otrzymał jakiś list, i zamknął się w swoich pokojach, ażeby go mógł spokojnie przeczytać.
Coconnas po wszystkich kątach Luwru szukał swego przyjaciela.
Naturalnie, Coconnas wcale się nie zadziwił, dowiedziawszy się, że La Mole nie nocował w domu; lecz nad ranem dręczyła go jakaś niespokojność.
Poszedł szukać przyjaciela; najprzód udał się do oberży pod „Piękną Gwiazdą”, z pod „Pięknej Gwiazdy” pobiegł na ulicę Cloche-Percée, z ulicy Cloche-Percée na ulicę Tizon, z ulicy Tizon na most Ś-go Michała; nareszcie z mostu Ś-go Michała powrócił do Luwru.
Coconnas zapytywał wszystkich przechodniów tak oryginalnie, czasami tak wymagające, co bardzo łatwo jest pojąć, znając ekscentryczny jego charakter, że z trzema dworskimi panami przyszło do objaśnień, które zwyczajem ówczesnej epoki, zakończyły się szpadami.
Coconnas w tych zajściach postąpił sobie sumiennie, to jest, zabił pierwszego i ranił dwóch drugich, mówiąc:
— Biedny La Mole!... on tak dobrze umiał po łacinie.
Te słowa do tego stopnia sprzykrzyły się jego przeciwnikom, że ostatni z nich, baron de Boissey, padając, zawołał:
— A! Coconnas, na miłość Boską, nie bądź-żeż tak nudny; powiedz przynajmniej, że umiał po grecku.
Nakoniec rozniesła się wieść o zdarzeniu w korytarzu.
Coconnasa smutek opanował; myślał, że królowa i książęta zmówili się wszyscy, ażeby zamordować jego przyjaciela, że rzucili go w jaką kryjówkę, lub zagrzebali w jaskini.
Wkrótce piemontczyk dowiedział się, że i d’Alençon był uczestnikiem nocnej wyprawy; a zapominając, że d’Alençon jest księciem krwi, udał się do niego domagać objaśnień, jakby od prostego szlachcica.
W pierwszej chwili, d’Alençon miał wielką ochotę wyrzucić za drzwi zuchwalca, który śmiał od niego żądać rachunku z jego osobistych postępków; lecz Coconnas mówił krótko, jego oczy rzucały błyskawice tak gniewne, oprócz tego, historya o trzech pojedynkach odbytych w przeciągu dwudziestu godzin, postawiła go tak wysoko, że książę zamyślił się a stłumiwszy gniew, odpowiedział mu z uśmiechem:
— Kochany panie Coconnas! prawda, że król rozgniewany za to, iż został uderzony srebrnym dzbanuszkiem, książę Andegaweński, iż był oblany kompotem z pomarańcz a książę Gwizyusz za to, że dostał w głowę ćwiartką dzika, umówili się zabić pana de La Mole. Lecz jakiś przyjaciel pańskiego przyjaciela odwrócił ten cios od niego. Wyprawa się nie udała; daję panu moje książęce słowo.
— A! — zawołał Coconnas, silnie westchnąwszy — na szatana! mój panie, otóż to pięknie i chciałbym się dowiedzieć, kto to był tym przyjacielem; muszę mu podziękować.
D’Alençon nic nie odpowiedział, lecz uśmiechał się bardzo przyjemnie.
Coconnas wystawił sobie, że tym przyjacielem był nie kto inny, tylko sam książę.
— Mości książę! — powiedział serdecznie — byłeś łaskaw opowiedzieć mi początek tej historyi; racz jeszcze opowiedzieć mi jej koniec. Mówisz, że go chcieli zabić, lecz nie zabili. Gdzież więc jest? Jestem odważny. Mów pan więc; jestem przygotowany na usłyszenie zlej wiadomości. Zapewne go wsadzono do jakiej jamy? Tym lepiej; na przyszłość będzie ostrożniejszym. Nigdy nie chciał słuchać mych rad zbawiennych. Zresztą, na szatana! przecież go tam wieki trzymać nie będą.
D’Alençon pokręcił głową.
— Jeszcze gorzej, mój mężny Coconnas — powiedział książę — ponieważ po tej awanturze twój przyjaciel zniknął, i niewiadomo gdzie się podział.
— Kroćset dyabłów! — zawołał Coconnas, znowu bledniejąc — choćby był w pieklę, muszę go znaleźć.
— Posłuchaj — powiedział książę, który również dla swoich przyczyn chciał się dowiedzieć o pobycie La Mola — dam ci przyjacielską radę.
— Mów, książę, mów! — zawołał Coconnas.
— Idź do królowej Małgorzaty, ona musi wiedzieć, co się stało z przyjacielem opłakiwanym przez ciebie.
— Przyznam się Waszej książęcej mości, że już o tem myślałem; lecz nie wiem, dla czego nie śmiem wykonać tego zamiaru; obawiam się, ażebym Jej królewskiej mości nie zastał we łzach. Lecz skoro Wasza książęca mość upewniasz mnie, że La Mole żyje i że Jej królewska mość wie, gdzie się znajduje — udam się więc do królowej Nawarry.
— Idź, mój przyjacielu, idź — powiedział książę Franciszek — jeżeli się dowiesz cóś nowego, donieś mi także o tem; gdyż jestem o niego również niespokojny jak i ty. Tylko mój Coconnas nie zapomnij...
— Czego?
— Nie mów, że przychodzisz odemnie; bo gdybyś był tyle nieroztropnym, niedowiedziałbyś się niczego.
— Skoro Wasza książęca mość rozkazujesz mi nic nie mówić, będę więc milczał jak ryba lub jak królowa-matka.
— Dobry książę! wspaniałomyślny książę! — mówił sam do siebie Coconnas, idąc do królowej Małgorzaty.
Małgorzata czekała na piemontczyka, gdyż już doszły do jej uszu wieści o jego rozpaczy i dowiedziała się, jakim sposobem tę rozpacz nacechował zewnętrznie; przebaczyła mu nawet jego cokolwiek niegrzeczne obchodzenie się z księżną de Nevers, z którą już od trzech dni nie mówił.
Pana de Coconnas wpuszczono więc natychmiast do królowej.
Piemontczyk wszedł cokolwiek zmieszany.
Wypada tu dodać, że obawę tę rodziła w nim wyższość umysłu Małgorzaty, nie zaś jej dostojeństwo; lecz królowa zbliżyła się ku niemu z uśmiechem, który natychmiast powrócił mu zupełną odwagę.
— Pani! — powiedział — błagam cię, powróć mi mego przyjaciela, a przynajmniej powiedz mi, co się z nim stało? Ja nie mogę żyć bez niego. Wystaw sobie Euryalesa bez Nizusa, Damona bez Pythiasa, lub Orestesa bez Pyladesa; zlituj się nademną i uczyń to dla którego z tych bohaterów, jakich wymieniłem, a z których, przysięgam ci, pani, żaden nie miał czulszego odemnie serca.
Małgorzata uśmiechnęła się, a dostawszy słowo honoru od Coconnasa, że zachowa tajemnicę, opowiedziała mu, jakim sposobem La Mole uciekł przez okno.
Lecz co się tyczy miejsca jego schronienia, chociaż piemontczyk naglił ją, ażeby mu je odkryła, Małgorzata zachowała zupełne milczenie.
Coconnas tylko w połowie był zadowolony; puścił się więc nawet w jakieś dyplomatyczne wykręty bardzo wysokiego polotu. Lecz z tego wszystkiego Małgorzata poznała, że książę d’Alençon również jak i pan de Coconnas, chce się dowiedzieć o miejscu pobytu La Mola.
— Jeżeli pan chcesz dowiedzieć się czegoś pewnego o swoim przyjacielu, udaj się pan do króla Nawarry; on tylko bowiem ma prawo wszystko panu wyjawić. Ja zaś mogę panu tylko tyle powiedzieć, że ten, którego pan szukasz, żyje. Daję panu na to moje słowo.
— Pani! mam na to silniejszy dowód: twoje piękne oczy nie płakały.
Po tych słowach, sądząc, że już nic nie wypada dodać do ostatniego zdania, mającego podwójną wartość, gdyż wyrażało jego myśl i wysokie rozumienie, jakie miał o swoim przyjacielu — Coconnas wyszedł, myśląc, jakimby sposobem przeprosić się z księżną de Nevers; wcale nie dla niej, lecz ażeby mógł się dowiedzieć o tem, o czem nie mógł się dowiedzieć od Małgorzaty.
Wielka rozpacz, jest to położenie anormalne, którego jarzmo, umysł zrzuca z siebie przy pierwszej sposobności.
Myśl rozstania się z Małgorzatą, ścisnęła z początku serce La Mola; raczej dla zachowania dobrej sławy Małgorzaty, aniżeli dla zachowania swego życia, zgodził się na ucieczkę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz wieczorem, La Mole powrócił do Paryża, ażeby ujrzeć Małgorzatę chociaż na balkonie.
Małgorzata, w samej rzeczy, jak gdyby jaki tajny głos zawiadomił ją o przybyciu kochanka, cały wieczór przepędziła siedząc w oknie.
Naturalnie, że oboje zobaczyli się z radością, której przeszkody dodawały jeszcze więcej rozkoszy.
Nawet to niebezpieczeństwo miało więcej uroku dla melancholicznej i romantycznej duszy La Mola.
Ponieważ prawdziwie zakochany jest szczęśliwy tylko w tych chwilach, kiedy swój przedmiot miłości widzi lub posiada, w pozostałych zaś chwilach cierpi — dlatego też La Mole z zapałem zajął się wszystkiem, coby mu mogło znowu powrócić Małgorzatę; co ażeby osiągnąć, potrzeba było, iżby Henryk Nawarski uciekł.
Małgorzata, ze swojej strony, zupełnie oddała się szczęściu, jakie jest wynikłością szczerej miłości.
Czasami gniewała się na siebie za tę swoję słabość; dusza jej pogardzała zwyczajną cichą miłością.
Obojętna na drobnostki, które dla czułych serc stanowią rozkosz i szczęście godne zazdrości — była jednak zadowolona z dnia tego, a przynajmniej z jego schyłku, skoro wyszedłszy o dziewiątej wieczorem na balkon, spostrzegła w zmroku, na bulwarku, mężczyznę, z ręką przyciśniętą do serca lub do ust.
Czasami z maleńkiej rączki, spadała do nóg jego jakaś drobnostka zawinięta w bilecik; drobnostka droga dla niego nie dla swej wartości, lecz dlatego, że należała do niej.
La Mole, jak jastrząb rzucał się na swą zdobycz, przyciskał ją do serca, a Małgorzata nie opuszczała wprzódy balkonu, dopóki nie usłyszała ginącego tententu jego konia, pędzącego galopem skoro przybywał, a oddalającego się leniwym krokiem.
Otóż dlaczego Małgorzata była spokojną o los swego kochanka, któremu jednak, obawiając się szpiegów, nie pozwalała się widzieć ze sobą inaczej.
Schadzki te wieczorne trwały codziennie od dnia ucieczki La Mola.
Tymczasem, dzień naznaczony dla przyjęcia posłów Polskich zbliżał się.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wieczorem, w wigiliję dnia, w którym miało być posłuchanie, Małgorzata wyszła na balkon.
Była dziewiąta.
Wszyscy byli zajęci przygotowaniami na dzień następny.
Zaledwie Małgorzata stanęła na ganku, La Mole nieczekając na jej bilecik, rzucił jakiś zwitek, który upadł na ganek.
Królowa domyśliła się, że w karteczce musi być coś ważnego; weszła więc do pokoju, ażeby ją przeczytać.
Na pierwszej stronicy było napisane:

„Pani! muszę pomówić z królem Nawarry. Interes nie cierpi najmniejszej zwłoki. Czekam.”

Na drugiej stronicy, którą można było odedrzeć od pierwszej, te były wyrazy:

„Pani i moja królowo! uczyń, ażebym mógł uściskać twą rączkę, którą teraz ściskam w myśli. Czekam.”

Małgorzata jeszcze nie skończyła czytać tych ostatnich wierszy, kiedy usłyszała głos Henryka Nawarskiego, który ze zwykłą sobie grzecznością sztukał do drzwi, i zapytywał Gillonny, czy można wejść.
Królowa szybko rozdarła bilecik na dwoje, jedną połowę schowała za gorset, drugą do kieszeni, zamknęła okno, a zbliżając się do drzwi, zawołała:
— Wejdź, Najjaśniejszy panie!
Jakkolwiek Małgorzata zręcznie i po cichu zamknęła okno, jednakże łoskot ztąd powstały doszedł do jego uszu.
Zmysły Henryka, ciągle wytężone pośród towarzystwa, któremu wcale nie dowierzał, wydoskonaliły swą czułość, jaką mógłby się poszczycić dziki człowiek.
Lecz król Nawarry nie należał do liczby tych okrutników, którzy nie pozwalają swym żonom oddychać świeżem powietrzem i napawać się widokiem gwiazd.
Henryk był grzeczny i uśmiechający się jak zwykle.
— Pani!... — powiedział — podczas, gdy wszyscy przymierzają wspaniale suknie, ja przychodzę pomówić z tobą o interesach, które jak się spodziewam, pani uważasz za wspólne.
— Bezwątpienia, panie — odpowiedziała Małgorzata — czyż nasze interesa nie są zawsze jednakie?
— Tak jest; dlatego też chciałem się zapytać, co też pani sądzisz o tem, że d’Alençon już trzeci dzień unika mnie? do tego stopnia, że nawet pozawczoraj udał się do Saint-Germain. Czy czasem nie zamyśla uciec sam, dlatego, że go nie bardzo strzegą? Pani zdanie w tej mierze będzie miało bardzo wielki wpływ na moje domysły.
— Wasza królewska mość masz słuszność, że się obawiasz milczenia mego brata. Ja już o tem myślałam cały dzień i sądzę na pewno, że się zmieniły okoliczności.
— To jest: ponieważ król Karol leży słaby, a książę Andegaweński jedzie do Polski, przeto d’Alençon wcale nie jest od tego, żeby pozostać w Paryżu i strzedz korony francuskiej?
— Zdaje się, że tak.
— Niech i tak będzie. Nie potrzebuję wiedzieć nic więcej — powiedział Henryk — tylko jeżeli on pozostanie, musimy zmienić nasz plan. Uciekając sam, muszę się zabezpieczyć potrójnie, gdyż gdybym uciekł z bratem pani, to jego imię i obecność byłaby dla mnie obroną. Dziwi mnie tylko to, że niema żadnych wiadomości od pana de Mouy. Wszak nie jest jego zwyczajem siedzieć z założonemi rękoma. Czy nie masz pani o nim żadnych wiadomości?
— Ja! Najjaśniejszy panie — zapytała Małgorzata zadziwiona — jakim sposobem...
— E! na Boga, moje serce; niema nic naturalniejszego: pani zrobiłaś mi wielką przysługę, ocalając życie La Molowi... Ten młodzieniec musiał się udać do Nantes... zkąd przecież można było powrócić...
— A! teraz dopiero pojmuję zagadkę, którą napróżno starałam się rozwiązać. Wychodząc, pozostawiłam okno otwarte, a powróciwszy do pokoju, znalazłam na dywanie jakąś karteczkę.
— A widzisz pani! — powiedział Henryk.
— Jakąś karteczkę, której wcale nie zrozumiałam i na którą wcale nie zwróciłam uwagi. Być może, że to jest karteczka od pana de Mouy.
— To być bardzo może — powiedział Henryk — nawet to jest bardzo prawdopodobnem. Czy nie mógłbym widzieć tej karteczki?
— Oto jest, Najjaśniejszy panie — odpowiedziała Małgorzata, podając królowi kartkę wyjętą z kieszonki.
Król spojrzał na karteczkę.
— Czy to czasem nie pismo pana de La Mole? — zapytał.
— Nie wiem — odpowiedziała Małgorzata — zdaje się, że ktoś jego charakter podrobił.
— Wszystko jedno, czytajmy — powiedział król.
I czytał:

„Pani! muszę pomówić z królem Nawarry. Interes nie cierpi najmniejszej zwłoki. Czekam”.

— A! a! — zawołał król — widzisz pani: on pisze, że czeka!
— Zdaje się, że czeka; lecz czegóż Wasza królewska mość żądasz? — zapytała Małgorzata.
— E! do stu piorunów! chcę, żeby tutaj przyszedł!
— Żeby tutaj przyszedł! — zawołała Małgorzata, z zadziwieniem spojrzawszy na Henryka. — Jak mogłeś coś podobnego wyrzec, Najjaśniejszy panie! Człowiek, którego król chciał zabić... którego wszyscy znają... Żeby tutaj przyszedł! powiadasz; lecz czyż to jest podobieństwem? Czyli drzwi są zrobione w Luwrze dla tych...
— Którzy są zmuszeni uciekać oknem, chcesz pani powiedzieć.
— Tak jest; Wasza królewska mość dopełniłeś mej myśli.
— Bardzo dobrze. Lecz jeżeli są już dobrze obeznani z drogą przez okno, niech więc przyjdą do mnie przez okno, skoro drzwiami na żaden sposób przyjść nie mogą. To bardzo proste.

-Tak pan sądzisz? — powiedziała Małgorzata, rumieniąc się z ukontentowania przy myśli o schadzce z kochankiem.
— Tak.
— Lecz jakim sposobem mógłby się tutaj dostać? — zapytała królowa.
— Czyżbyś pani nie schowała sznurowej drabinki, którą ci przysłałem? Byłoby to zupełnie niezgodnem z ostrożnością pani.
— Mam drabinkę, Najjaśniejszy panie!... — zawołała Małgorzata.
— Wybornie — powiedział Henryk.
— Cóż Wasza królewska mość rozkażesz teraz czynić?
— Nic naturalniejszego — powiedział Henryk — przywiąż ją pani do balkonu i spuść. Jeżeli de Mouy czeka, jak się spodziewam, wlezie po niej niezawodnie.
Nie tracąc zimnej krwi, Henryk wziął świecę, i poszedł pomódz Małgorzacie w szukaniu drabinki.
Nie długo trwały poszukiwania.
Drabinka była zamknięta w szafie, w sławnym gabinecie.
— Otóż i ona!... — zawołał Henryk. — Teraz pani śmiem cię prosić, ażebyś ją raczyła przywiązać do kraty balkonu.
— Dlaczegóż ja mam ją przywiązać, a nie ty, Najjaśniejszy panie?... — zapytała Małgorzata.
— Ponieważ dobrzy spiskowi są bardzo ostrożni. Widok mężczyzny może przestraszyć naszego przyjaciela, pani to pojmujesz...
Małgorzata uśmiechnęła się i przywiązała drabinkę.
— Pokaz się pani lepiej, wyjdź pani dalej na ganek — mówił Henryk, chowając się za węgieł pokoju — teraz pokaz pani drabinkę. Na piekło! jestem pewny, ze de Mouy wejdzie.
W samej rzeczy, w dziesięć minut później, człowiek drżący z radości stanął na balkonie, a widząc, że królowa nie idzie naprzeciwko niego zatrzymał się kilka chwil na miejscu.
Lecz zamiast Małgorzaty, zbliżył się doń Henryk.
— A to nie de Mouy, lecz pan de La Mole — powiedział król. — Dobry wieczór, panie de La Mole; wejdź pan, proszę pana.
La Mole stanął jak wryty.
Gdyby jeszcze nie stał na balkonie, lecz na drabince, bezwątpienia zleciałby na głowę.
— Chciałeś pan pomówić z królem Nawarry o interesach nie cierpiących żadnej zwłoki — powiedziała Małgorzata — zawiadomiłam o tem króla, i otóż masz go pan przed sobą.
Henryk poszedł zamknąć okno.
— Kocham cię — powiedziała Małgorzata, ściskając rękę młodego człowieka.
— I cóż mi pan powiesz?... — rzekł Henryk, podając krzesło panu de La Mole.
— Zostawiłem pana de Mouy przed rogatkami. Chciałby on wiedzieć, czy przemówił już Maurevel, i czy wiadomo, iż on a nie kto inny był w pokoju Waszej królewskiej mości.
— Kto był u mnie, jeszcze nie wiedzą, lecz to wkrótce się odkryje; musimy się pośpieszyć.
— I on toż samo myśli, Najjaśniejszy panie; a jeżeli książę d’Alençon jest gotów uciekać jutro wieczorem, to de Mouy będzie na panów czekać ze stu pięćdziesięciu ludźmi u bramy Saint-Marcel; pięciuset ludzi czeka na Waszą, królewską mość w Fontainebleau, zkąd pośpieszysz, Najjaśniejszy panie, przez Blois Angoulème i Bordeaux.
— Pani — powiedział Henryk, zwracając się do swojej żony — ja będę gotów na jutro wieczór, czy i pani będziesz gotową?
La Mole z niespokojnością utkwił oczy w Małgorzacie.
— Masz pan moje słowo — odparła królowa — iż gdziekolwiek się udasz, pójdę za tobą; lecz pan wiesz, że d’Alençon musi jechać z nami. Na niego nie bardzo się można spuszczać: usłuży nam, lub nas zdradzi. Jeżeli się będzie wahać, pozostaniemy w Paryżu.
— Czy książę d’Alençon wie cośkolwiek o tym planie? — zapytał Henryk.
— W tych dniach powinien był odebrać list od pana de Mouy.
— A nie mówił mi nic o tem — powiedział Henryk.
— Nie dowierzaj mu, panie — wtrąciła Małgorzata — nie dowierzaj mu.
— Bądź spokojną, jestem ostrożny. Jakim by sposobem można dać odpowiedź panu de Mouy?
— O to się Wasza królewska mość nie troszcz. Jutro, przed przyjęciem posłów, widzialny lub niewidzialny, po prawej lub lewej stronie Waszej królewskiej mości, będzie się on znajdować w sali; włóż więc, Najjaśniejszy panie do swej mowy jakie słówko, z którego on mógłby wnieść, czy Wasza królewska mość jesteś gotów lub nie do ucieczki, i czy ma na ciebie czekać. Jeżeli książę d’Alençon odmówi, będzie tylko potrzebować piętnastu dni, do załatwienia wszystkiego w twojem imieniu, Najjaśniejszy panie.
— W samej rzeczy — powiedział Henryk — ten de Mouy jest nieoceniony człowiek!... Czy Wasza królewska mość możesz wstawić taki wyraz do swojej mowy?...
— Nic łatwiejszego — odpowiedziała Małgorzata.
— Jutro będę u księcia d’Alençon — powiedział Henryk — niech tylko de Mouy będzie na swojem stanowisku.
— Będzie, Najjaśniejszy panie.
— A więc, panie de La Mole — powiedział Henryk — odnieś mu pan moją odpowiedź. Zapewne niedaleko ztąd masz pan konia i giermka.
— Orthon czeka na mnie na bulwarku.
— Śpiesz się więc, panie hrabio. Tylko nie przez okno. Jest to dobre tylko w ostateczności. Zresztą, mogą pana spostrzedz, a przecież nie wszyscy wiedzą, że pan do mnie odprawiałeś tę niebezpieczną przeprawę; mogłoby to zaszkodzić dobrej sławie królowej.
— Lecz którędyź mam wyjść, Najjaśniejszy panie?...
— Nie możesz pan sam wyjść z Luwru, lecz ze mną to co innego. Obydwaj mamy płaszcze. Znam hasło. Owiniemy się w nie, i z łatwością wyjdziemy. Zresztą, mam kilka poleceń dla Orthona. Zaczekaj pan tutaj, zobaczę, czy czasem kogo niema na korytarzu.
Henryk poszedł przejrzeć drogę.
La Mole pozostał sam na sam z królową.
— Ah!.. kiedyż panią znowu ujrzę?.. — powiedział La Mole.
— Jutro wieczorem, jeżeli ociekniemy; któregokolwiek zaś wieczoru, w domku na ulicy Cloche-Percée, jeżeli pozostaniemy.
— Panie de La Mole — rzekł Henryk wchodząc — możemy wyjść, niema nikogo.
La Mole grzecznie ukłonił się królowej.
— Daj mu pani rękę do pocałowania — rzekł Henryk — pan de La Mole nie jest przyjacielem zwyczajnym.
Małgorzata była posłuszną.
— Ale, ale — dodał Henryk — nie zapomniej pani, dobrze schować drabinkę; jestto doskonałe narzędzie dla spiskowych; drabinka może się nam przydać właśnie w chwili, w której zdaje się być zupełnie nie użyteczną. Pójdźmy, panie de La Mole, pójdźmy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.