Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VI.
HOROSKOP.

Katarzyna powróciwszy z modlitewni, gdzie opowiedziała swemu ukochanemu synowi o wszystkiem co zaszło, zastała w swoim pokoju mistrza Renégo.
Królowa-matka nie widziała się z astrologiem od czasu, gdy mu oddała ostatnią wizytę w jego mieszkaniu na moście Saint-Michel.
René przyszedł osobiście odpowiedzieć na liścik Katarzyny, pisany dnia poprzedniego.
— No i cóż!... — zapytała, królowa — widziałeś go?...
— Widziałem.
— Jakżeż się ma?..
— Cokolwiek lepiej.
— A może mówić?..
— Nie; szpada przebiła mu krtań.
— Mówiłam ci, ażebyś w takim razie zmusił go do napisania.
— Próbowałem tego, on sam natężywszy wszystkie siły, zaledwie napisał dwie litery i to nieczytelne; więcej nie mógł, gdyż natychmiast zemdlał, żyła otworzyła się a upływ krwi pozbawił go sił.
— Czy widziałeś te litery?
— Oto są.
René wyjął z kieszeni kawałek papieru i podał królowej.
Katarzyna pochwyciła go z szybkością.
— M i O — powiedziała królowa... — Czyżby to miał być ten La Mole, a Małgorzata dlatego tylko odegrała komedyę, ażeby odwrócić od siebie podejrzenia?
— Pani!.. — rzekł René — jeżeli mi Wasza królewska mość pozwolisz wyrzec zdanie w sprawie, o której sama niewiesz co myśleć, powiem, że pan de La Mole jest za bardzo zakochany, iżby się mógł szczerze zajmować polityką.
— Tak sądzisz?
— Tak jest; a nadto zakochany on jest w królowej Nawarry; nie może więc wiernie służyć królowi; prawdziwa bowiem miłość nie jest bez zazdrości.
— Więc sądzisz, że on jest na seryo zakochany?
— Jestem tego pewny.
— Czy nie wymagał czasem od ciebie pomocy?
— I owszem.
— A czy prosił cię o jaki napój...., o jaki przetwór?
— Nie; czyniliśmy doświadczenia z woskową figurą.
— Ukłutą w serce?
— Tak jest.
— A ta figurka jeszcze nie zniszczona?
— Ta figurka jest u pani.
— U mnie?... Byłoby to dziwnem, gdyby wszystkie te kabalistyczne przygotowania miały rzeczywiście skutek, jaki im przypisują?
— Wasza królewska mość możesz o tem sądzić lepiej odemnie.
— I królowa Nawarry kocha pana de La Mole?
— Kocha go do szaleństwa. Wczoraj wieczorem uratowała mu życie z narażeniem swego życia i honoru. Wasza królewska mość widziałaś i jeszcze wątpisz.
— O czem?
— O nauce.
— Tak, bo nauka już mnie zdradziła — powiedziała Katarzyna, bacznie spoglądając na Florentczyka.
René wytrzymał to spojrzenie i zapytał:
— W jakiej okoliczności?
— O! ty wiesz bardzo dobrze o czem chcę mówić, zresztą, zdaje mi się, że tym razem zdradziła mnie nie nauka, lecz uczony.
— Wcale nie wiem, o czem chcesz pani mówić — odpowiedział Florentczyk.
— René, czy twoje pachnidła straciły zapach?
— Nie, pani, skoro są przezemnie samego przygotowane, lecz kiedy przejdą przez ręce innych....
Katarzyna uśmiechnęła się i pokręciła głową.
— Opiat zdziałał cuda, Rene — powiedziała królowa — pani de-Sauve ma usta świeższe i czerwieńsze jak kiedykolwiek.
— Pani, nie memu opiatowi zawdzięcza to pani baronowa de Sauve; korzystając bowiem z prawa kobiety pięknej, wskutek swoich kaprysów, nic mi nie mówiła o opiacie; ja zaś z mojej strony, po tem, co mi Wasza królewska mość mówiłaś, uznałem za właściwe nie posyłać jej już więcej tego opiatu. Wszystkie słoiczki jeszcze są u mnie, oprócz jednego, który niewiadomo gdzie przepadł; nie wiem, ktoby mi mógł zabrać...
— Dosyć już, René — przerwała nagle Katarzyna — może jeszcze później pomówimy o tem. Tymczasem, pomówmy o czem innem.
— Słucham panią.
— Co trzeba wiedzieć, ażeby można przybliżenie oznaczyć, jak człowiek długo przeżyje?
— Potrzeba wiedzieć dzień urodzenia, wiek i pod jakim znakiem przyszedł na świat....
— A co więcej?
— Mieć jego krew i włosy.
— A jeżeli ci przyniosę jego krew i włosy, jeżeli ci powiem dzień jego urodzenia, wiek i znak pod jakim przyszedł na świat, czy powiesz przybliżoną, epokę jego śmierci?
— Powiem; różnica tylko będzie o kilka dni.
— Dobrze! mam już jego włosy, dostanę i krwi.
— Czy ta osoba rodziła się w dzień czy w nocy?
— O godzinie piątej, minucie dwudziestej trzeciej wieczorem.
— Przyjdź pani do mnie jutro o piątej wieczorem; doświadczenie powinno być odbyte w samą chwilę urodzenia.
— Dobrze! powiedziała Katarzyna — „będziemy”.
René ukłonił się i wyszedł, wcale nie uważając na wyraz „będziemy”, który dawał znać, że Katarzyna, wbrew swemu zwyczajowi, przyjdzie do niego nie sama.
Nazajutrz rano, Katarzyna udała się do swego syna.
O północy posyłała już do niego z zapytaniem o zdrowie; odpowiedziano jej, że Ambroży Paré ciągle siedzi przy królu, i zamierza mu puścić krew, jeżeli nerwowe wstrząśnienia nie ustaną.
Karol, blady z powodu utraty krwi, we śnie drżał ciągle, śpiąc wsparty na ramieniu swojej mamki, która całe trzy godziny nie zmieniała położenia, z obawy, ażeby nie przerwać snu ukochanego sobie dziecięcia.
Co kilka chwil na usta chorego występowała piana, którą mamka obcierała białą zahaftowaną chustką.
Na wezgłowiu leżała druga chustka, zawalana wielkiemi plamami krwi.
Katarzynie na chwilę przyszło do głowy zabrać tę chustkę, lecz pomyślała, że krew pomieszana ze śliną, w doświadczeniach nie wyda dokładnego rezultatu; zapytała więc, czy doktór nie puszczał jej synowi krwi, jak to miał zamiar uczynić.
Mamka odpowiedziała, że puszczał i to tak obficie, iż Karol dwa razy omdlewał.
Katarzyna, której nie była obcą medycyna, chciała zobaczyć krew; Paré nie kazał jej wylewać, ponieważ chciał nad nią uczynić pewne spostrzeżenia.
Krew na miednicy stała w pobliskim gabineciku.
Katarzyna poszła obejrzeć, a oglądając, nalała czerwonego płynu do flakonu, który jedynie w tym celu miała przy sobie: następnie wyszła, kryjąc ręce z zakrwawionemi końcami palców w kieszenie.
W chwili, kiedy królowa stanęła na progu gabinetu, Karol otworzył oczy; spojrzenie matki wstrząsnęło nim.
Karol, jakby przypominając sobie upłynione wypadki, przez sen powiedział:
— A! to pani? Tak, tak. Powiedz więc pani swemu ukochanemu synowi, swemu Henrykowi, że posłuchanie będzie jutro.
— Jak ci się podoba, kochany Karolu — odpowiedziała Katarzyna. — Teraz uspokój się i zaśnij.
Karol, jak gdyby był posłuszny tej radzie, w samej rzeczy zamknął oczy; Katarzyna zaś, po napomnieniu, jakie się zwykle daje choremu, lub dziecku, poszła do swego pokoju.
Lecz zaledwie zamknęła za sobą drzwi, Karol nagle zerwał się z łóżka i głosem jeszcze drżącym od gniewu, zawołał:
— Kanclerza, pieczęć państwa, dwór... zawołać mi ich!
Mamka z czułością przycisnęła głowę Karola do swojej piersi i zaczęła go utulać jakby małe dziecko.
— Nie, nie, mamko, już nie zasnę — powiedział król — zawołaj służbowych; dzisiaj chcę się zająć sprawami państwa.
Kiedy Karol mówił takim tonem, trzeba było być posłusznym; nawet sama mamka, która się cieszyła wielu przywilejami względem swego królewskiego dziecka, nie śmiała mu się sprzeciwiać.
Służbowi przybyli i posłuchanie naznaczono nie nazajutrz, gdyż to było niepodobieństwem, lecz za pięć dni.
Tymczasem królowa-matka i książę Andegaweński, w godzinę umówioną, to jest o piątej udali się do mistrza René, który uprzedzony o tych odwiedzinach, przygotował wszystko do czarodziejskiego doświadczenia.
W pokoju na prawo, to jest w pokoju przeznaczonym do przynoszenia ofiar, nad fajerką rozpalała się płyta stalowa; po dziwnych figurach, kreślących się na tej płycie, zgadywał się los człowieka, któremu wróżono.
Noc była jasna i René z łatwością mógł czynić wszystkie spostrzeżenia nadbiegiem i położeniem konstelacyj.
Henryk Andegaweński przyszedł pierwszy, w peruce, w masce, i okręcony wielkim czarnym płaszczem.
Później przyszła jego matka, i gdyby Katarzyna nie wiedziała, że to jej syn czeka, nie poznałaby go.
Katarzyna zdjęła maskę; przeciwnie, Henryk nie zdjął swojej.
— Czyś czynił, Rene, dzisiejszej nocy obserwacye? — zapytała Katarzyna.
— Czyniłem, pani — odpowiedział mistrz — i gwiazdy dały mi poznać przeszłość. Ten, o którego mnie pani zapytujesz, jest obdarzony, jak wszyscy przychodzący na świat pod znakiem raka, sercem ognistem i dumą bez granic. Jest woźnym, przeżył już blisko ćwierć wieku; dotychczas niebo obdarzało go chwalą i bogactwami. Czy prawda, pani?
— Być może — odpowiedziała Katarzyna.
— Czy pani masz włosy i krew?
— Oto są.
I Katarzyna podała astrologowi pęk płowych włosów i maleńką flaszeczkę krwi.
René wziął flaszeczkę, wstrząsnął nią, ażeby się dobrze zmieszała fibrina z limfą, i puścił jednę kroplę na rozpaloną płytę; kropla skurczyła się, wzdęła i natychmiast rozbiegła w fantastycznych deseniach.
— O! pani — zawołał René — patrz, jak się kurczy w strasznych bólach. Czy słyszysz, jak jęczy i woła o pomoc? czy widzisz, jak wszystko na około niego zamienia się w krew? czy widzisz, jak na około jego śmiertelnego łoża, gotuje się straszna bitwa; uważaj, oto dzidy, oto szpady...
— Czy to długo potrwa? — zapytała Katarzyna, drżąca mimowolnie i chwytając księcia, który w swojej ciekawości nachylił się nad stalową płytą.
René zbliżył się do ołtarza, i powtórzył modlitwę kabalistyczną, z taką gorliwością i wewnętrznem przekonaniem, że żyły wystąpiły mu na skroniach, a ciało jego przebiegły te prorocze konwulsye i nerwowe drżenia, jakie przenikały starożytne wróżki, siedzące na trójnogu.
Nakoniec astrolog, powstawszy, oświadczył, że już wszystko jest przygotowane i wziął w jednę rękę flaszeczkę, w której jeszcze było trzy czwarte krwi, a w drugą pukiel włosów.
Następnie, rozkazał Katarzynie otworzyć gdziekolwiek księgę przeznaczeń; sam zaś wylał krew na rozpaloną płytę stalową, i rzucił pukiel włosów na fajerkę, wymawiając podczas tej czynności jakieś wyrazy tajemnicze, których znaczenia sam nie znał.
W tej chwili, książę i Katarzyna ujrzeli na płycie stalowej jakąś białą figurę, jakby trup owinięty całunem.
Druga figura, wydawała się kobietą, i stała nachylona nad pierwszą.
W tej chwili włosy zajęły się, raz tylko zabłysnął płomień silny i jasny w kształcie czerwonego języka, i znikł w górze.
— Jeden rok!... — zawołał René. — Rok jeszcze nie upłynie, a on umrze, i jedna tylko kobieta płakać będzie nad jogo grobem. Lecz nie, nie; na krańcu płyty pokazuje się jeszcze jakaś kobieta, trzymająca w swych objęciach małe dziecko.
Katarzyna spojrzała na syna, zapytując go wzrokiem, coby to były za dwie kobiety.
René jeszcze nie skończył mówić, a stalowa płyta zbielała: wszystko z niej znikło.
Katarzyna otworzyła książkę aa los szczęścia, i przeczytała głosem, pomimo jej wszelkich usiłowań, znacznie zmienionym, następujący dwuwiersz:

Ains a peri cii que l’on redoutait,
Plutôt, trop tôt, si prudence n’eait.[1]

Przez kilka chwil panowało głębokie milczenie.
— A!... — zapytała Katarzyna — co mówią losy bieżącego miesiąca? — Zupełnie pomyślne, jak zwykle, pani. Przyszłość uśmiecha się temu człowiekowi. Jednakże...
— Jednakże, co?
— Jedna z gwiazd, składających jego plejadę, podczas moich obserwacyj, była pokrytą czarną chmurą.
— A!... — zawołała Katarzyna — czarną chmurą... Można więc jeszcze mieć nadzieję?
— O czem pani mówisz?... — zapytał książę.
Katarzyna odprowadziła syna na bok, i powiedziała mu coś do ucha stłumionym głosem.
Tymczasem René ukląkł, i przy świetle płomienia wysączywszy na swą dłoń ostatnią kropelkę krwi z flaszeczki, powiedział:
— Dziwna sprzeczność! która dowodzi, jak są niedostateczne świadectwa zwyczajnej nauki lub zwyczajnych ludzi! Dla każdego, oprócz mnie, dla każdego lekarza uczonego, dla samego Ambrożego Paré jest jasnem, że ta krew czysta i szlachetna jest rękojmią długiego życia dla ciała tego, z którego wyciekła; a jednakże cała ta siła musi wkrótce zniknąć, to życie jeszcze przed upływem roku musi zgasnąć.
Katarzyna i Henryk patrzyli, na siebie i słuchali.
Oczy księcia tryskały ogniem z pod maski.
— Tak jest — mówił dalej René — uczeni tylko teraźniejszość znają; do nas zaś należy przeszłość i przyszłość.
— A więc — przerwała mu Katarzyna — nie przestajesz sądzić, że umrze jeszcze przed rokiem?
— Jestem o tem tak przekonany, jak nie wątpię o tem, że wszyscy troje żyjemy i wszyscy troje umrzemy.
— Lecz powiedziałeś, że ta czysta krew obiecuje długie życie?
— Tak, gdyby wszystko szło zwykłym porządkiem. Lecz być może jakiś przypadek...
— Czy słyszysz!... — powiedziała Katarzyna do Henryka — jakiś przypadek...
— Tembardziej więc powinienbym pozostać.
— O tem nie myśl dłużej, jest to niepodobieństwem.
Henryk obróciwszy się do mistrza René, powiedział zmienionym głosem:
— Dziękuję ci, dziękuję, przyjmij ten worek.
— Chodźmy, „hrabio” — powiedziała królowa do syna, dając mu tytuł, któryby mógł zmylić domysły perfumiarza.
Wyszli.
— Widzisz matko — powiedział Henryk — jakiś wypadek!... a jeżeli zajdzie ten wypadek, a ja będę ztąd o czterysta mil...
— Czterysta mil, mój synu, można przebyć W ośm dni.
— Tak; lecz czy Polacy pozwolą mi powrócę! Ah! matko, gdybym mógł zaczekać...
— Któż może wiedzieć! — powiedziała Katarzyna. — Przypadek, o którym wspominał René, może być ten sam właśnie, w skutek którego, wczoraj wieczór, Karol zasłabł. Idź swoją drogą, moje dziecię; ja muszę się udać do małych drzwiczek klasztoru Augustyanów; tam bowiem czeka na mnie moja świta. Idź Henryku, idź, i pamiętaj nie drażnić brata, jeżeli go zobaczysz.





  1. Tak zginął wskutek nieostrożności ten, którego się wszyscy bali.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.