Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział II.
NOWO NAWRÓCONY.

Na dzień następny wyznaczono piesze polowanie w lesie Saint-Germain.
Henryk rozkazał, ażeby na ósmą, zrana był gotów, to jest osiodłany i okiełzany mały konik, bearneński, którego zamierzał dać pani de Sauve; lecz wprzód chciał go sam wypróbować.
O trzy kwadranse na ósmą, koń był gotów; punkt o ósmej, Henryk zeszedł na dół.
Koń, pomimo maleńkiego wzrostu, ognisty i hardy, potrząsał grzywą i rzucał się.
Zimno było, i cienka warstwa lodu pokrywała ziemię.
Henryk chciał przejść przez podwórze i udać się do stajen, gdzie nań czekał mastalerz z koniem; lecz przechodząc przed żołnierzem szwajcarskim, stojącym na warcie, żołnierz zaprezentował broń, mówiąc:
— Niech Bóg zachowa Jego królewską mość króla Nawarry!
Na to przywitanie, a szczególniej na ten głos, Bearneńczyk zadrżał.
Obrócił się i cofnął na krok w tył.
— De Mouy! — zawołał król.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie, de Mouy.
— Co tu robisz?
— Szukam cię, Najjaśniejszy panie.
— Czego chcesz odemnie?
— Muszę pomówić z Waszą królewską mością.
— Nieszczęśliwy! — zawołał król, zbliżając się ku niemu — wiesz, że narażasz swą głowę.
— Wiem o tem.
Henryk zlekka pobladł, wiedział bowiem, że podziela niebezpieczeństwo, jakie zagraża odważnemu młodzieńcowi.
Z niespokojnością obejrzał się do koła i również szybko odskoczył od niego, jak i za pierwszym razem.
Henryk spostrzegł księcia d’Alençon, stojącego w oknie.
Król Nawarry wziął muszkiet z rąk de Mouya, stojącego, jak już mówiliśmy, na warcie, i udając, że go uczy, powiedział.
— De Mouy’u, zapewne nie bez ważnych powodów rzuciłeś się do tego wilczego dołu.
— Naturalnie, Najjaśniejszy panie. Od ośmiu dni już czatuję. Wczoraj dopiero dowiedziałem się. że Wasza królewska mość wyjdzie obejrzeć swego konia; stanąłem więc na warcie u drzwi Luwru.
— Lecz jakim sposobem jesteś w tym mundurze?
— Kapitanem kompanii jest protestant, jeden z moich przyjaciół.
— Masz muszkiet i stań do frontu. Uważają na nas. Powracając, będę się starał pomówić z tobą; lecz gdybym do ciebie nie przemówił, nie zaczepiaj mnie. Do widzenia.
Do Mouy zaczął chodzić kroki miarowymi, Henryk zaś zbliżył się do konia.
— Co to za piękny konik? — zapytał książę d’Alençon z okna.
— Właśnie chcę go wypróbować — odpowiedział Henryk.
— Lecz to nie dla mężczyzny ten koń.
— To też przeznaczony jest dla pięknej kobiety.
— Nie wydajże się, Henryku, zobaczymy tę piękną kobietę na polowaniu, a jeżeli się nie dowiem, czyim jesteś rycerzem, przynajmniej dowiem się, czyim jesteś koniuszym.
— E! mój Boże, nie, nie dowiesz się wcale o tem — odpowiedział Henryk z udaną dobrodusznością — gdyż ta piękna dama, z powodu lekkiej słabości, nie może opuścić pokoju.
— A ha!.. — zawołał książę d’Alençon śmiejąc się — biedna pani de Sauve.
— Franciszku! Franciszku! jesteś niedyskretnym.
— I cóż się stało pięknej Karolinie?... — przerwał książę d’Alençon.
— Nie wiem — mówił dalej Henryk, galopując na koniu i objeżdżając po kole, — Dariola mówiła mi, że Karolina czuje wielką ociężałość w głowie, jakąś odrętwiałość w całem ciele i ogólne osłabienie.
— I to nie pozwoli ci jechać z nami? — zapytał książę.
— Mnie, a to dlaczego? — odparł Henryk — wszak wiesz, że namiętnie poluję, i że nic w święcie nie jest mnie w stanie zatrzymać.
— Lecz na tem polowaniu nie będziesz, Henryku — powiedział książę, i przemówiwszy kilka słów do osoby, której Henryk nie mógł widzieć, książę znowu się odwrócił i zawołał:
— Jego królewska mość kazał mi zawiadomić cię, że polowanie odłożone.
— A to dlaczego?... — zapytał Henryk bardzo zakłopotany.
— Zdaje się, że odebrano bardzo ważne listy od pana de Nevers. Król, królowa-ihatka i mój brat książę Andegaweński, zeszli się na radę.
— A! a! czy czasem nie nowiny z Polski! — pomyślał Henryk.
Następnie zaś dodał głośno:
— W takim razie nie mam potrzeby narażać się na tej gołoledzi. Do widzenia, mój bracie.
Henryk zatrzymał się przed de Mouy’em.
— Mój przyjacielu — rzekł król — zawołaj którego ze swoich towarzyszów, żeby cię zluzował. Pomóż masztalerzowi rozsiodłać tego konia, weź siodło na głowę, i zanieś go do rymarza, bo jeszcze nie skończył na dzisiaj jednego haftu. Przyjdź z odpowiedzią, do mnie.
De Mouy pośpieszył wykonać rozkaz, gdyż książę d’Alençon zniknął z okna; było widocznem, że powziął książę jakieś podejrzenie.
W samej rzeczy, zaledwie de Mouy miał czas zamknąć za sobą furtkę, książę d’Alençon zeszedł.
Na miejscu de Mouya stał prawdziwy Szwajcar.
D’Alençon bacznie spojrzał na żołnierza stojącego na warcie, potem, obróciwszy się ku Henrykowi, zapytał:
— Bracie, wszak to nie ten człowiek, z którym przed chwilą rozmawiałeś?
— Nie; tamten jest jeden z moich; umieściłem go w straży szwajcarskiej; dałem mu pewne polecenie, które pobiegł wypełnić.
— Aha!... — mruknął książę, jak gdyby ta odpowiedź już go zadowolniła.
— A Małgorzata, jakże się miewa?
— Właśnie do niej idę, mój bracie.
— Jakto? więc jej nie widziałeś od wczoraj?...
— Nie. Byłem u niej tej nocy o godzinie jedenastej, lecz Gillonna powiedziała mi, że królowa strudzona, udała się na spoczynek.
— Teraz nie zastaniesz jej u siebie, gdyż wyszła.
— Być może — odpowiedział Henryk — zapewne udała się do klasztoru Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny.
Niepodobieństwem było ciągnąć dłużej rozmowę; Henryk bowiem postanowił tylko odpowiadać.
Szwagrowie rozeszli się.
Książę d’Alençon poszedł dowiedzieć się o nowinach, król Nawarry udał się do swoich pokoi.
Zaledwie się obaj rozstali, do pokoju sypialnego Henryka ktoś zapukał.
— Kto tam?... — zapytał król.
— Najjaśniejszy panie!... — powiedział głos, po którym Henryk poznał de Mouy’a — przynoszę odpowiedź od rymarza.
Henryk, widocznie pomieszany, poszedł otworzyć drzwi młodemu człowiekowi i zamknął je za nim.
— To ty de Mouy?.. — zapytał Henryk. — Sądziłem, że się namyślisz...
— Najjaśniejszy panie!... — odpowiedział de Mouy — już trzy miesiące namyślałem się, teraz czas wykonać.
Poruszenie Henryka wskazało jego niespokojność.
— Nie obawiaj się, Najjaśniejszy panie. Jesteśmy sami, a ja muszę pośpieszyć, bo każda chwila jest drogą. Wasza królewska mość jednem słówkiem możesz nam powrócić wszystko, co my i nasza wiara utrącą wskutek nieszczęsnych tego roku wypadków. Pomówmy ze sobą jasno, węzłowato i szczerze.
— Słucham cię, mój mężny de Mouy’a — odpowiedział Henryk, widząc, że jest niepodobieństwem uniknąć objaśnień.
— Czy to prawda, że Wasza królewska mość wyrzekłeś się wyznania protestanckiego!
— Prawda — odrzekł Henryk.
— Tak; lecz to tylko usta wyparły się jej a w duszy?...
— Człowiek zawsze jest wdzięcznym Bogu skoro ten zachowa mu życie — odpowiedział Henryk, przerywając pytanie, jak to zwykle czynił w podobnych wypadkach — a Bóg widocznie zachował mi życie.
— Najjaśniejszy panie!... — rzekł de Mouy — przyznaj się do jednej rzeczy.
— Do jakiej?
— Do tej, że twoje wyrzeczenie się nastąpiło nie wskutek wewnętrznego przekonania, lecz wskutek widoków. Najjaśniejszy panie, wyparłeś się wiary dlatego, że ci król a nie Bóg zachował życie.
— Cokolwiek było powodem mego nawrócenia, panie de Mouy — odpowiedział Henryk — koniec końcem jestem katolikiem.
— Tak; lecz czyliż królu zostaniesz nim na zawsze? Czyż nie zechcesz skorzystać z pierwszej lepszej okoliczności, ażeby sobie przywrócić wolność istnienia i sumienia? Sprzyjająca okoliczność właśnie się przedstawia: Roszella powstała, Rousillon i Béarn oczekują tylko znaku, ażeby wystąpić. Gulenne dyszy chęcią porwania za broń. Powiedz tylko, Najjaśniejszy panie, że zostałeś katolikiem z musu, a ja biorę odpowiedzialność za twą przyszłość.
— Szlachcica mego rodu nie przymuszają, mój kochany de Mouyu. Jeżeli co uczyniłem, uczyniłem dobrowolnie.
— Lecz, Najjaśniejszy panie! — zawołał młody człowiek, a serce mu się ścisnęło na ten niespodziewany upór — Najjaśniejszy panie, zapominasz, że, tak postępując, opuszczasz nas.... zdradzasz nas....
Henryk pozostał obojętnym.
— Tak — dodał de Mouy — tak, zdradzasz nas, Najjaśniejszy panie; wielu z nas przybyło tutaj z narażeniem własnego życia, a jednakże przybyli oni, ponieważ chcieli ocalić twój honor i swobodę. Zrobiliśmy wszystko, żeby ci zapewnić tron, Najjaśniejszy panie, czy słyszysz? Chcieliśmy ci zapewnić nietylko wolność, lecz potęgę i tron do twego wyboru, bo w dwa miesiące, możesz zostać posiadaczem Nawarry lub Francyi.
— De Mouyu! — powiedział Henryk, a oczy mu zaiskrzyły się na te przypuszczenie — de Mouyu, jestem bezpieczny, jestem katolikiem, jestem mężem Małgorzaty, jestem bratem króla Karola, jestem zięciem Katarzyny. De Mouyu, wstępując w te wszystkie związki, obliczyłem korzyści jakie z nich wyciągnąć można, lecz nie zapomniałem również jakie one wkładają na mnie obowiązki.

-Lecz, Najjaśniejszy panie, komuź wierzyć? Mówiono mi, że twoje małżeństwo nie jest niczem więcej, tylko czczą formą: mówiono mi, że nienawiść Katarzyny...
— Kłamstwo, kłamstwo — żywo przerwał Bearneńczyk. — Mój przyjacielu, bezwstydnie cię oszukano. Piękna Małgorzata jest rzeczywiście moją żoną; Katarzyna jest moją matką; nakoniec Karol IX-ty jest panem mego życia i serca.
De Mouy zadrżał; uśmiech szyderczy przesunął się przez jego usta.
— A więc, Najjaśniejszy panie — powiedział de Mouy, opuściwszy ręce i starając się przeniknąć w głąb tej duszy tak ciemnej — a więc, tę odpowiedź mam zanieść moim braciom? Mamże im powiedzieć, że król Nawarry oddał swą rękę i serce tym, którzy naszych wymordowali? Mamże im powiedzieć, że został pochlebcą królowej-matki i przyjacielem pana de Maurevel?
— Kochany de Mouyu — rzekł Henryk — król natychmiast wyjdzie z rady; muszę iść go zapytać, dlaczego odłożył tak ważną sprawę, jak polowanie. Do widzenia! radzę ci wstąpić w moje ślady, mój przyjacielu, porzuć politykę, powróć do króla i bywaj na mszy.
I Henryk odprowadził wzrokiem a raczej odsunął ku drzwiom młodzieńca, którego zdumienie zaczęło się zamieniać w wściekłość.
Zaledwie de Mouy przestąpił za próg, nie mógł się wstrzymać; musiał wywrzeć na kogoś a przynajmniej na cóś, swe nieukontentowanie; rzucił więc kapelusz na ziemię, a depcząc go nogami, jak to czyni byk z płaszczem matadora zawołał:
— Na mą śmierć! ten książę godzien politowania, a! pozwoliłbym się tutaj zabić, żeby tylko jego imię na zawsze zbluzgać swą krwią.
— Cyt! panie de Mouy — poszepnął jakiś głos, przez na wpół uchylone drzwi — cyt! cicho! gdyż oprócz mnie, mógłby jeszcze kto inny pana usłyszeć.
De Mouy szybko się odwrócił i spostrzegł księcia d’Alençon, owiniętego płaszczem i wystawiającego blade oblicze, dla przekonania się czy są sami.
— Książę d’Alençon — zawołał de Mouy — zginąłem!
— Przeciwnie — odparł książę — może też pan znalazłeś tego, kogoś szukał; a na dowód, oświadczam ci, że nie chcę, iżby pana tutaj zabito, jak tego sobie życzyłeś. Pańska krew lepiej może być użytą, niż do zbroczenia progu króla Nawarry.
Przy tych słowach, książę otworzył drzwi na oścież.
— Jest to pokój mych dwóch dworzan — powiedział książę — nikt nam tutaj nie może przeszkodzić; możemy więc pomówić zupełnie spokojni. Proszę pana.
— Jestem — rzekł zdumiony spiskowiec.
I wszedł do pokoju; książę d’Alençon zamknął za nim drzwi, również śpiesznie, jak to uczynił Henryk.
De Mouy wszedł oburzony, wściekły, z przekleństwem na ustach; lecz wkrótce, spojrzenie zimne i nieruchome księcia Franciszka, wywarło na hugonota wpływ, jaki wywiera szkło magiczne, na wytrzeźwienie pijaka.
— Jeżeli się nie mylę, Wasza Książęca mość chciałeś ze mną pomówić.
— Tak jest, panie de Mouy. Pomimo, żeś się przebrał, poznałem cię jednak, a widząc, jak prezentowałeś broń przed moim bratem Henrykiem, zupełnie się o tem przekonałem. No i jakżeż, panie de Mouy, czy zadowolonym jesteś z króla Nawarry?
— Mości książę!...
— Dobrze, dobrze, mów pan śmiało. Może nawet pan się nie domyślasz, że liczę się do twoich przyjaciół.
— Jakto, Wasza książęca mość?
— Tak jest, ja. Mów pan więc.
— Nie wiem, co mam powiedzieć Waszej książęcej mości. To, o czem mówiłem z królem Nawarry, jest zupełnie obcem sprawom Waszej książęcej mości. Zresztą — dodał de Mouy tonem, ile można oziębłym — szło tu o drobnostki.
— O drobnostki? — zapytał książę.
— Tak jest, panie.
— O drobnostki, za które pan byłeś gotów narażać swą głowę, powracając do Luwru, gdzie, jak pan wiesz, twoja głowa idzie na wagę złota? Ponieważ, wierz mi pan, że wszyscy wiedzą, iż jesteś, równie jak król Nawarry i książę Kondeusz, jednym z główniejszych dowódzców hugonotów.
— Jeżeli tak sądzisz, panie, postąp więc ze mną, to wypada uczynić bratu króla Karola i synowi królowej Katarzyny.
— Lecz pocóż mam tak postąpić, kiedy, jak już powiedziałem, jestem pańskim przyjacielem? Mów więc pan prawdę.
— Panie — rzekł de Mouy — przysięgam ci...
— Nie przysięgaj pan; religia reformowana zabrania przysięgać, tembardziej popełniać krzywoprzysięztwa.
De Mouy zmarszczył brwi.
— Powiadam panu, że wiem o wszystkiem — dodał książę.
De Mouy nie przestawał milczeć.
— Czy pan wątpisz o tem? — mówił dalej książę, nie przestając nalegać. — A więc, kochany de Mouyu, muszę cię przekonać. Osądź-żeż sam, czy się mylę. Czyż nie ofiarowałeś memu szwagrowi, Henrykowi, w tej chwili, oto tam (książę wskazał ręką w kierunku pokoju bearneńczyka), swej pomocy swoich stronników, w celu osadzenia go napowrót na tronie Nawarry?
De Mouy z zadziwieniem patrzył na księcia.
— Wszak twą ofiarę odrzucił z przestrachem?
De Mouy osłupiał.
— Czyż nie powoływałeś się na swą dawną przyjaźń, na pamięć wspólnej religii? Czyż nie łudziłeś go świetną przyszłością, przyszłością tak świetną, że tylko co go nie oślepiła? Czyż nie przyrzekłeś mu korony Francyi? A co! powiedz mi, czy dobrze jestem powiadomionym? Czyż nie proponowałeś tego bearneńczykowi?
— Panie! — zawołał de Mouy — wszystko to jest taką prawdą, że myślę, czy czasem nie wypadałoby powiedzieć Waszej królewskiej wysokości: kłamiesz! następnie wyzwać cię do walki na śmierć w tym oto pokoju, a przez śmierć jednego z nas, zniszczyć możność rozgłoszenia tej strasznej tajemnicy.
— Ciszej, mój odważny de Mouyu, ciszej — rzekł książę d’Alençon, nie zmieniając rysów twarzy, ani nie czyniąc żadnego poruszenia na tę okropną groźbę — tajemnica może być zachowaną daleko lepiej, skoro zostaniemy przy życiu, aniżeli gdyby jeden z nas umarł. Posłuchaj mnie, a przedewszystkiem puść z ręki rękojeść swej szpady. Już trzeci raz jestem zmuszony powiedzieć ci, że przed tobą stoi przyjaciel. Odpowiedz mi zatem jak przyjacielowi. Powiedz mi, czy król Nawarry odrzucił wszystkie twoje ofiary?
— Tak, panie; mogę to powiedzieć, ponieważ to wyznanie tylko mnie może narazić na niebezpieczeństwo.
— Czyż nie pan wykrzykiwałeś, wyszedłszy z jego pokoju i depcząc swój kapelusz, iż jest księciem nikczemnym i niegodnym, aby być twoim naczelnikiem?
— Prawda, panie, mówiłem.
— A! to prawda. Więc pan nakoniec się przyznajesz.
— Tak jest.
— I nie zmieniasz o nim swego sądu?
— Nie zmieniam, panie.
— No, a więc ja, ja, panie de Mouy; ja, trzeci syn Henryka II, ja, książę krwi Francuski, czy jestem godnym szlachcicem, ażeby dowodzić twymi żołnierzami? Czyż pan nie masz mnie za człowieka honoru i wątpisz, że można polegać na mem słowie?
— Ty panie, ty, do wódzcą hugonotów?
— Dlaczegóżby nie. Wszak pan wiesz, że żyjemy w epoce nawracać. Henryk stał się katolikiem, czyż ja nie mógłbym zostać protestantem?
— Bezwątpienia, mości książę, lecz czekam stosownych objaśnień...
— Niema nic prostszego; w kilku słowach wyświetlę ci politykę wszystkich.
Mój brat Karol morduje hugonotów, żeby mógł panować samowładniej.
Mój brat Andegaweński pozwala ich mordować, gdyż jest następcą Karola, a pan wiesz, że Karol jest bardzo często słabym.
Lecz ja... to zupełnie co innego; ja panować nie będę, przynajmniej we Francyi, bo dwóch starszych braci jest przedemną, a oprócz tego nienawiść, jaka ku mnie tchnie moja matka i moi bracia, jeszcze bardziej usuwa mnie od tronu, niż samo prawo natury; ja, co nie mogę liczyć ani na przywiązanie mej familii, ani na sławę, ani na tron; ja, co mam serce również szlachetne, jak i moi pierworodni bracia, ja, panie de Mouy, chcę sobie zdobyć tron moją szpadą, tron... w tej Francyi, zbroczonej krwią.
Otóż, czego ja żądam, de Mouyu. Słuchaj mnie.
Chcę zostać królem Nawarry nie przez urodzenie, lecz przez elekcyę.
Uważaj na to, że nie możesz mi uczynić żadnego zarzutu, nie chcę bowiem być przywłaszczycielem; mój brat odrzuca twoje ofiary i pogrążywszy się w opieszałości, oświadcza, że królestwo Nawarry jest marzeniem.
Pan, trzymając z Henrykiem nawarskim, nic z tego nie masz; połączywszy się zaś ze mną, mieć będziesz szpadę i imię.
Franciszek d’Alençon, książę krwi Francuski, zasłoni wszystkich twoich towarzyszy lub spiskowych; nazwij ich zresztą, jak ci się podoba.
— No i cóż, panie de Mouy, cóż powiesz na mój wniosek?
— Powiem ci, panie, żeś mnie zadziwił.
— De Mouy, de Mouy, będziemy musieli wiele przeszkód zwalczyć. Nie bądź więc na pierwszy raz tak wymagającym względem syna i brata królewskiego, skoro ten oddaje ci się zupełnie.
— Panie! sprawą ta mogłaby być załatwioną, gdybym tylko ja sam był przedstawicielem tych myśli; lecz my mamy radę, a jakkolwiek twój wniosek jest świetny, może też właśnie z tego powodu naczelnicy mojej partyi nie przyjmą go bez pewnych warunków.
— A to zupełnie co innego; jestto odpowiedź serca prawego i wytrawnego rozumu. Po moim postępku, de Mouyu, możesz także wnioskować o mej uczciwości. Obchodź się więc zemną jak z człowiekiem, którego poważają, a nie jak z księciem, któremu pochlebiają.
— Daję ci, panie, moje słowo, skoro wymagasz odemnie, iżbym objawił swe zdanie, że od czasu, jak król Nawarry odrzucił moje ofiary, zupełna pewność powodzenia znajduje się po stronie Waszej książęcej mości. Lecz powtarzam ci, panie, muszę się porozumieć z członkami naszej rady.
— Uczyń to — odpowiedział d’Alençon — a kiedyż będę mógł otrzymać odpowiedź?
De Mouy milcząc popatrzał na księcia.
Następnie, jak gdyby coś sobie postanowił, rzekł:
— Proszę o rękę. Ręka księcia krwi Francuskiej musi się dotknąć mojej, iżbym był pewnym, że nie będę zdradzony.
Książę nietylko podał swą rękę de Mouyowi, lecz nawet mu jego dłoń uścisnął.
— Teraz jestem zupełnie spokojny — powiedział młody hugonot. — Gdyby nas odkryto, w takim razie powiem, że książę do niczego nie należał; inaczej Wasza książęca mość mógłbyś być skompromitowanym!
— I na cóż mi o tem mówisz, de Mouy’u, zamiast powiedzieć, kiedy przyniesiesz odpowiedź od twych naczelników.
— Ponieważ, zapytując mnie jak prędko przyniosę odpowiedź od naczelników, tem samem zapytujesz mnie pan, gdzie są ci naczelnicy; a gdybym ci też odpowiedział: dzisiaj wieczorem zaraz dowiedziałbyś się, że moi naczelnicy ukrywają się w Paryżu.
Mówiąc te słowa, de Mouy z niedowierzaniem spojrzał przenikliwym wzrokiem na księcia.
— A! a!... — odparł książę — a więc jeszcze wątpisz, panie de Mouy. Lecz prawda, że od pierwszego razu nie mogę od ciebie wymagać, iżbyś położył we mnie zupełne zaufanie. Z czasem poznasz mnie lepiej. Później zostaniemy związani wspólnością jednej sprawy, a wtedy podejrzliwość twoja upadnie. Mówisz więc, że dzisiaj wieczorem?
— Tak, panie, ponieważ niema ani chwilki do stracenia. Dzisiaj wieczorem przyniosę odpowiedź. Lecz gdzie się zejdziemy?
— W Luwrze, tutaj, w tym pokoju.
— Lecz ten pokój jest zajęty — powiedział de Mouy, spostrzegłszy dwa łóżka, stojące naprzeciwko siebie.
— Tak jest, tutaj stoi dwóch moich dworzan.
— Mości książę, zdaje mi się, że niebardzo będzie dla mnie bezpiecznie powrócić do Luwru.
— Dlaczego?
— Ponieważ, kiedy pan mnie poznałeś, i inni, mający tak dobry wzrok jak Wasza książęca mość, mogą mnie również poznać. Powrócę dzisiaj do Luwru, lecz, jeżeli mi dasz to, czego będę wymagał.
— Czegóż chcesz?
— Karty bezpieczeństwa.
— De Mouy’u!... — odpowiedział książę — karta bezpieczeństwa przezemnie wydana a u ciebie znaleziona, i mnieby zgubiła i ciebie by nie uratowała. Nie mogę nic z tobą przedsiębrać, jak tylko z warunkiem, że w czyjejkolwiek obecności, będziemy względom siebie zupełnie obcymi.
Jeżeli najmniejsze stosunki moje z tobą odkryje moja matka lub moi bracia, zginę niechybnie. Mój własny interes jest dla ciebie obroną.
Wolny w sferze mych działań, silny, dopóki nie odkryją moich knowań, ręczę za ciebie, nie zapominaj o tem.
Odwołaj się więc jeszcze raz do mego męztwa, odważ się na moje słowo uczynić to, coś się odważał uczynić, polegając na słowie mego brata. Przyjdź dzisiaj wieczorem do Luwru. Czekam cię.
— Lecz jakżeż mogę przyjść. W pokojach nie mogę się pokazać w tem ubraniu. Mój kostyum jest stosowny do przedpokojów i podwórzy, ten zaś, który mam na sobie, jest bardzo niebezpieczny; wszyscy mnie tutaj znają i ten ubiór nie może mnie ukryć.
— Ja sam o tem już myślałem; zaczekaj... Zdaje mi się, że... lecz tak, w samej rzeczy.
Książę spojrzał do okoła a jego wzrok spoczął na paradnym kostyumie La Mola, leżącym na poręczy łóżka, to jest, na wspaniałym czerwonym płaszczu, bramowanym złotem, na toku z powiewającem białem piórem, otoczonym sznurem stokrotek złotych i srebrnych naprzemian, i na kaftanie perłowego koloru, haftowanym złotem.
— Czy widzisz ten płaszcz, to pióro i ten kaftan?... — zapytał książę — wszystko to należy do pana de La Mole, jednego z moich dworzan, eleganta w lepszym tonie. Kostyum ten narobił wiele hałasu przy dworze, i po nim, w odległości stu kroków poznają pana de La Mole. Dam ci adres krawca, który ten kostyum wygotował; zapłaciwszy mu dwa razy tyle co będzie wymagał, możesz mieć zupełnie taki sam jeszcze dzisiaj wieczorem. Zatrzymaj dobrze w pamięci nazwisko de La Mole.
Zaledwie książę skończył te słowa, w korytarzu dały się słyszeć kroki, a wkrótce potem klucz wsunął się w zamek.
— Kto tam?:.. — zawołał książę, zbliżając się do drzwi i zamykając je na zasuwkę.
— A to dziwne zapytanie — odpowiedział głos za drzwiami. — A ty sam co za jeden jesteś? To rzecz zabawna, przychodzę do siebie, a ktoś mi się pyta, kto tam!
— A! czy to ty, panie de La Mole?
— Naturalnie, że ja. Lecz ty, ty, kto jesteś?
Podczas, gdy La Mole okazywał zadziwienie z powodu, że znalazł swój pokój zajętym, i gdy usiłował poznać tego nowego lokatora, książę d’Alençon żywo się obrócił do de Mouy’a, trzymając jedną rękę na zamku a drugą na zasuwce, i zapytał go:
— Czy znasz pana de La Mole?
— Nie, nie znam.
— A on, czy także cię nie zna?
— Sądzę, że nie.
— No to dobrze; zresztą udawaj, że wyglądasz oknem.
De Mouy milczał i był posłusznym: La Mole ze swej strony zaczął się niecierpliwić i wybijał do drzwi ze wszystkich sił.
Książę jeszcze raz rzucił okiem na de Mouy’a, a widząc, że ten stoi do niego tyłem, otworzył drzwi.
— Książę!... — zawołał La Mole, cofając się wstecz z zadziwienia. — Daruj mi, panie, przebacz!
— Nic nie szkodzi, panie. Zdał mi się pański pokój; potrzebowałem tutaj pomówić z pewną osobą!
— Proszę, Mości książę, proszę. Bądź tylko łaskaw pozwolić mi wziąść mój płaszcz i kapelusz z łóżka, gdyż i to i to zgubiłem dzisiejszej nocy na bulwarku de la Grève.
— W rzeczy samej — powiedział książę, uśmiechając się i podając mu sam żądane przez niego przedmioty — na pańskich sukniach można widzieć ślady jakiegoś nieładu; zapewne miałeś pan zajście ze złodziejami bardzo natarczywymi.
Młody człowiek skłonił się i wyszedł do przedpokoju, aby się przebrać, wcale nie troszcząc się, co książę robi w jego pokoju; w Luwrze bowiem było przyjęte, że w pokojach dworzan, książęta, u których ci służyli, przyjmowali różnych gości.
De Mouy odwrócił się do księcia i obadwaj zaczęli nadsłuchiwać, czy prędko La Mole przebierze się i wyjdzie; lecz ten, skoro tylko zmienił kostyum, sam wybawił ich z tego kłopotu, gdyż zbliżył się do drzwi i zawołał:
— Przepraszam, czy czasem Wasza królewska mość nie spotkałeś hrabiego de Coconnas?
— Nie, panie hrabio, a jednak pan de Coconnas miał dzisiaj rano służbę.
— A więc go zamordowano — mówił do siebie La Mole, oddalając się.
Wkrótce odgłos jego kroków zaczął słabnąć.
Książe otworzył drzwi, a przyciągając de Mouya do siebie, powiedział:
— Uważaj, jak on idzie, i staraj się nabrać takich ruchów.
— Będę się o to starał, ile to będzie w mojej możności. Lecz książę wie, że nie jestem elegantem, tylko żołnierzem.
— W każdym razie, czekam na ciebie przed północą w tym korytarzu. Jeżeli pokój moich dworzan będzie wolny, przyjmę cię w nim; w przeciwnym razie poszukamy sobie innego miejsca.
— Dobrze, panie.
— A więc dzisiaj, przed północą.
— Tak, przed północą.
— Ah!.. de Mouy’u, nie zapomnij też, idąc, mocno machać prawą ręką; jest to zwykły ruch pana de La Mole.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.