Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom II/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział III.
Bywa nieraz, że klucze otwierają drzwi, do których nie są przeznaczone.

Królowa Nawarry powróciwszy do Luwru, znalazła Gillonnę bardzo zakłopotaną.
Pani de Sauve przyszła tu pod niebytność Małgorzaty i przyniosła klucz, przysłany jej przez królowę-matkę.
Klucz ten był od pokoju, w którym siedział zamknięty Henryk.
Widocznem było, że Katarzyna, dla dopięcia jakiegoś celu, potrzebowała, ażeby Bearneńczyk przepędził tę noc u pani de Sauve.
Małgorzata, wziąwszy klucz, zaczęła go obracać w rękach na wszystkie strony.
Kazała sobie powtórzyć to, co powiedziała pani de Sauve, rozważyła każde słowo, i zdawało się jej, że przeniknęła zamiar Katarzyny.
Wzięła pióro, i napisała na kawałku papieru:

„Zamiast udać się dzisiejszego wieczoru do pani do Sauve, przyjdź do królowej Nawarry.
„Małgorzata.“

Następnie zwinęła karteczkę, wsunęła ją w wydrążenie znajdujące się w kluczu i rozkazała Gillonnie, ażeby, skoro noc nastąpi, klucz ten podsunęła pode drzwi więźnia.
Skończywszy to, Małgorzata pomyślała o biednym rannym; zamknęła wszystkie drzwi, weszła do gabinetu i z wielkiem zadziwieniem ujrzała La Mola, ubranego w swoje suknie, poszarpane i zbluzgane krwią.
La Mole zobaczywszy ją, usiłował powstać; lecz nie mogąc się utrzymać, padł na kanapę, przerobioną na prędce na łóżko.
— Co pan robisz? — zapytała Małgorzata — dlaczego nie dopełniasz przepisów doktora? Kazałam panu pozostać w spokoju, a pan, zamiast mi być posłusznym, postępujesz przeciwnie.
— O, pani! — rzekła Gillonna — ja temu nie jestem winna. Prosiłam, błagałam pana hrabiego, ażeby nic robił tego głupstwa, lecz oświadczył mi stanowczo, że nie pozostanie dłużej w Luwrze.
— Chce opuścić Luwr! — powiedziała Małgorzata, patrząc z zadziwieniem na młodzieńca, który spuścił oczy.
— Lecz to jest niepodobieństwem. Pan nie jesteś w stanie chodzić, pan jesteś blady i sił pozbawiony; patrz pan, jak ci jeszcze drżą nogi. Dziś rano, nie można było zatamować krwi z rany w ramieniu.
— Pani! — odrzekł młodzieniec. — O ile wczoraj składałem dzięki Waszej królewskiej mości, za udzielenie mi schronienia, o tyle dzisiaj błagąm cię, pozwól mi ztąd odejść.
— Lecz ja — rzekła zdziwiona Małgorzata nie pojmuję pańskiego nierozsądnego zamiaru; postępek ten, gorszy jest od niewdzięczności.
— A! pani! — zawołał La Mole, składając ręce — żywię w mem sercu uczucie, które dla ciebie, królowo, nigdy nie wygaśnie.
— Nie może ono trwać długo — powiedziała Małgorzata, wzruszona tonem głosu, który nie dozwalał wątpić o szczerości słów młodzieńca — gdyż albo rany otworzą się i umrzesz pan w skutek ujścia krwi, albo poznają w tobie hugonota, i nie ujdziesz pan stu kroków, a już cię dobiją.
— Muszę jednak opuścić Luwr! — szepnął La Mole.
— Musisz! — zawołała Małgorzata, utkwiwszy w niego swe przezroczyste oczy, i lekko bledniejąc. — A! rozumiem, daruj pan. Bezwątpienia za Luwrem znajduje się osoba, która się bardzo o pana niepokoi. Jest to bardzo naturalnem, panie de La Mole, i ja to pojmuję. Dlaczegóż mi pan od razu tego nie powiedziałeś? albo raczej, dlaczegóż ja o tem wpierw niepomyślałam? Kiedy kto daje komu schronienie, ten jest obowiązany myśleć i o stosunkach serca swego gościa, i leczyć jego duszę, również jak i ciało.
— Niestety!... — odrzekł La Mole — mylisz się pani bardzo. Jestem prawie sam jeden na świecie, a zupełnie sam jeden w Paryżu, gdzie mnie nikt nie zna. Morderca mój, jest pierwszym człowiekiem, z którym mówiłem w tym mieście; a Wasza królewska mość, jesteś pierwszą kobietą, która raczyła ze mną rozmawiać.
— Dla czegóż więc, chcesz się pan oddalić?.. — zapytała zdumiona Małgorzata.
— Dlatego — odpowiedział La Mole — że Wasza królewska mość nie spoczywałaś wczorajszej nocy; dzisiejszej zaś...
Małgorzata zarumieniła się. — Gillonno! — powiedziała — noc nadchodzi, sądzę, że już czas odnieść klucz.
Gillonna uśmiechnęła się i wyszła.
— Lecz — mówiła dalej Małgorzata — jeżeli pan jesteś w Paryżu sam jeden i bez przyjaciół, cóż poczniesz?
— Pani! przyjaciół znajdę wkrótce; podczas mojej ucieczki, stanęła mi w myśli moja matka katoliczka; zdawało mi się, że ją widzę unoszącą się przedemną z krzyżem w ręku, na drodze prowadzącej do Luwru: wtedy to uczyniłem ślub, że jeśli mnie Bóg ocali, przyjmę wiarę mojej matki. Bóg wyświadczył mi więcej, pani, nie tylko zachował mi życie, lecz zesłał mi anioła na pocieszenie tego życia.
— Lecz pan nie jesteś w stanie chodzić, po zrobieniu kilkudziesięciu kroków, padniesz bez zmysłów.
— Pani! próbowałem dzisiaj rano chodzić po tym gabinecie; prawda, że stąpam zwolna i że chód ten sprawia mi ból dotkliwy; lecz bylebym się tylko dostał na plac Luwru, o reszcie nie myślę; zdaje się zupełnie na los szczęścia.
Małgorzata opuściła głowę na rękę i głęboko się zamyśliła.
— A król Nawarry? — zapytała — już pan o nim nie mówisz. Zmieniając religię, czy zmieniasz pan zarazem zamiar pozostawania u niego w służbie?
— Pani! — odpowiedział La Mole, blednąc — Wasza królewska mość dotknęłaś prawdziwej przyczyny mojego pragnienia oddalić się ztąd jak najprędzej... Wiem, że król Nawarry znajduje się w wielkiem niebezpieczeństwie, i że zaledwie powaga Waszej królewskiej mości jako księżniczki Francuzkiej, jest w stanie uratować jego głowę.
— Jakto, panie? — zapytała Małgorzata — o czem chcesz mówić, o jakich to wspominasz niebezpieczeństwach?
— Pani! — odrzekł La Mole, wahając się — w tym gabinecie słychać wszystko.
— Prawda! — powiedziała do siebie Małgorzata — książę Gwizyusz już mi o tem wspominał.
Następnie głośno dodała:
— I cóż pan słyszałeś?.
— Najprzód, rozmowę, jaką Wasza królewska mość miałaś dziś rano z bratem.
— Z Franciszkiem?... — zawołała Małgorzata, rumieniąc się.
— Z księciem d’Alençon, tak, pani; następnie, skoro Wasza królewska mość wyszłaś, słyszałem rozmowę Gillonny z panią de Sauye.
— I te to dwie rozmowy?...
— Tak, pani. Wasza królewska mość zaledwie tydzień jak jesteś zamężną, i kochasz swojego męża. Małżonek twój przyjdzie, jak już przyszli książę d’Alençon i pani de Sauve. On pewnie zechce ci odkryć swoje tajemnice. Ja nie powinienem ich znać wcale; byłbym niegrzecznym... a nie mogę być... nie powinienem być... a nadewszystko, nie chcę być niegrzecznym.
Głos, jakim La Mole wymówił ostatnie słowa, jego pomieszanie, otworzyły nagle oczy Małgorzacie.
— A!... — zawołała — więc pan wszystka słyszałeś, co było mówione w tym pokoju.
— Słyszałem, pani.
Te słowa wymówił La Mole zaledwie tu słyszanym głosem.
— I pan chcesz oddalić się ztąd, dzisiaj wieczorem, dzisiaj w nocy, jedynie dlatego, ażeby już więcej nic nie słyszeć?
— Gotów nawet jestem tej chwili, jeżeli Wasza królewska mość na to zezwolisz.
— Biedne dziecię!... — rzekła Małgorzata, tonem głębokiego współczucia.
Zdziwiony tak łagodną odpowiedzią, zamiast której spodziewał się surowych słów, La Mole bojaźliwie podniósł głowę: jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Małgorzaty, i spoczął na nim, jakby przyciągany siłą magnetyczną.
— Więc czujesz się panie de La Mole niezdolnym do ukrycia tajemnicy?... — zapytała łagodnie Małgorzata, która wsparta na poręczy krzesła i na pół ukryta w cieniu ciężkiej firanki, napawała się przyjemnością czytania w sercu młodzieńca, będąc dla niego niewidzialną.
— Pani!... — powiedział La Mole — mam dziwny charakter; nie dowierzam sobie, a szczęście bliźniego mnie oburza.
— Czyje szczęście?... — zapytała Małgorzata uśmiechając się. — A tak! szczęście króla Nawarry. Biedny Henryk!
— Widzisz, Wasza królewska mość, że on szczęśliwy — zawołał żywo La Mole.
— Szczęśliwy?...
— Tak jest, ponieważ go Wasza królewska mość żałujesz.
Małgorzata zaczęła wyskubywać jedwab ze swego woreczka i strzępić złote torsady.
— A więc pan nie chcesz widzieć się z królem Nawarry?... — zapytała. — Czy już pan postanowiłeś?...
— Obawiam się, ażebym w tej chwili nie przeszkodził Jego królewskiej mości.
— Az księciem d’Alençon, moim bratem?
— O pani!... — zawołał La Mole — z księciem d’Alençon... nie, nie; skoro się nie chcę widzieć z królem Nawarry, tem bardziej z księciem d’Alençon.
— Dlatego, że?... — zapytała Małgorzata wzruszona do tego stopnia, że głos jej drżał.
— Dlatego, że będąc złym hugonotem, nie mogę być wiernym sługą Jego królewskiej mości króla Nawarry; katolikiem znowu nie jestem tak dobrym, ażebym był godnym znajdować się w liczbie przyjaciół panów d’Alençon i Gwizyusza.
Tym razem, Małgorzata była zmuszoną spuścić oczy; odpowiedź La Mola odezwała się w głębi jej serca.
Nie mogła sobie wytłomaczyć, czy słowa młodzieńca były jej przyjemne, czy też bolesne.
W tej chwili weszła Gillonna.
Małgorzata zapytała ją spojrzeniem, na które Gillonna odpowiedziała potakującem skinieniem głowy.
A więc oddała klucz królowi Nawarry.
Małgorzata jeszcze raz rzuciła wejrzenie na La Mola, który blady, zwiesiwszy głowę na piersi, wyglądał jak człowiek, cierpiący fizycznie i moralnie.
— Panie de La Mole, jesteś dumnym — powiedziała — nie śmiem więc uczynić ci przełożenia, na które bezwątpienia się nie zgodzisz.
La Mole wstał, postąpił krok naprzód, i chciał ukłonić się na znak gotowości w wypełnieniu danych mu rozkazów, lecz ból palący, silny, przenikający, wycisnął łzę z jego oczu; czując, że może upaść, schwycił się za firankę.
— Widzisz więc — zawołała Małgorzata, poskoczywszy ku niemu i przyjmując go w swoje objęcia — widzisz, że jeszcze nie możesz obejść się bez mojej pomocy.
Uśmiech zaledwie dostrzeżony przemknął po ustach La Mola.
— O! tak — szepnął, jak bez powietrza, którem oddycham, jak bez światła, za pośrednictwem którego widzę.
W tej chwili dało się słyszeć trzykrotne pukanie we drzwi.
— Słyszysz, pani?... — zawołała strwożona Gillonna.
— Już!... — poszepnęła Małgorzata.
— Czy mam otworzyć?
— Zaczekaj. Może to król Nawarry.
— O! pani!... — zawołał La Mole, któremu po usłyszeniu słów królowej, wymówionych tak cicho, że tylko Gillonna powinna je była słyszeć, powróciły wszystkie siły. — Pani! błagam cię na kolanach, pozwól mi wyjść żywym lub umarłym. Pani! miej litość nademną! O! nic mi nie odpowiadasz. Dobrze więc! zacznę mówić, a wtedy spodziewam się, że mnie pani wypędzisz.
— Milcz nieszczęśliwy!... — zawołała Małgorzata, znajdująca wielką rozkosz w słuchaniu wyrzutów młodzieńca. — Milcz pan!
— Pani!... — odparł La Mole — powtarzam ci, że w tym gabinecie wszystko słychać. O! nie zmuszaj mnie pani, umrzeć śmiercią, jakiejby nawet najokropniejszy kat nie mógł wymyśleń.
— Milczenie! milczenie!... — powiedziała Małgorzata.
— O! pani, więc niemasz litości, nie chcesz mnie słuchać, nie chcesz mnie nawet zrozumieć. Wiedz, że cię ko....
— Milczenie, mówię panu!... — przerwała Małgorzata, zatykając usta młodzieńca, delikatną i pachnącą rączką, a którą La Mole schwycił, i dotknął drżącemi usty.
— Lecz... — szepnął La Mole.
— Lecz zamilcz już raz, moje dziecię! Jak śmiesz nie słuchać swojej królowej.
Następnie, szybko wyszła z gabinetu, zamknęła za sobą drzwi, i oparłszy się o ścianę, przycisnęła ręką, mocno bijące serce.
— Otwórz, Gillonno!... — powiedziała. Gillonna wyszła z pokoju, i po chwili, twarz króla Nawarry, nacechowana dowcipem, i w której przebijało się cokolwiek niedowierzania, ukazała się z po za portyery.
— Pani żądałaś się ze mną widzieć?... — rzekł król Nawarry do Małgorzaty.
— Tak jest. Czy Wasza królewska mość odebrałeś mój list?
— Przyznaję się, że nie bez zadziwienia — odpowiedział Henryk, oglądając się z niedowierzaniem, które jednak wkrótce znikło.
— I nie bez niespokojności, nieprawdaż, panie?... — dodała Małgorzata.
— Przyznaję się pani i do tego. Jednak będąc otoczonym ze wszech stron nieubłaganymi nieprzyjaciółmi i przyjaciółmi, może daleko groźniejszymi od samych nieprzyjaciół, przypomniałem sobie, że pewnego razu w oczach pani jaśniała wspaniałomyślność; było to w wieczór naszego ślubu; innego razu, widziałem w tym wzroku jaśniejące męztwo; było to w dniu wczorajszym, w dniu, w którym miałem zginąć.
— Tak, to prawda — powiedziała Małgorzata uśmiechając się, gdy tymczasem Henryk pragnął zgłębić tajemnice jej serca.
— Mając na uwadze to wszystko i przeczytawszy list pani, natychmiast postanowiłem co mi czynić wypada: bez przyjaciół, uwięzionemu, bezbronnemu królowi Nawarry, nic nie pozostaje, jak tylko umrzeć, umrzeć śmiercią głośną, śmiercią, któraby została zapisaną na kartach historyi; umrzeć nareszcie, zdradzonym od własnej żony; przychodzę więc, pani...
— Najjaśniejszy panie!... — odrzekła Małgorzata — wiem, że powiesz co innego, skoro się dowiesz, iż wszystko co się w tej chwili dzieje, jest dziełem osoby, która cię kocha... i którą ty kochasz.
Henryk tylko co się nie cofnął przy tych słowach, a jego szare oczy, z chciwością rzucały z pod czarnych brwi zapytania królowej.
— O! uspokój się, Najjaśniejszy panie — rzekła królowa, śmiejąc się. — Ja wcale nie mam żadnego prawa uważać się za tę osobę.
— Lecz — powiedział Henryk — to pani przysłałaś mi ten klucz; to pismo jest twoje.
— W samej rzeczy, tę kartkę, ja napisałam. Lecz co się tyczy klucza, jest to rzecz zupełnie inna. Dosyć ci wiedzieć, Najjaśniejszy panie, że takowy przeszedł przez ręce czterech kobiet, za nim do ciebie się dostał.
— Czterech kobiet!... — zawołał zdziwiony Henryk.
— Tak, przez ręce czterech kobiet — powtórzyła Małgorzata — przez ręce królowej — matki, pani de Sauve, moje i Gillonny.
Henryk zaczął pojmować zagadkę.
— Teraz, panie, pomówmy o rzeczy — powiedziała Małgorzata — a nadewszystko, pomówmy otwarcie. Czy to prawda, że Wasza królewska mość, jak już mówią powszechnie, jesteś gotów przejść na łono katolicyzmu?
— Zwykłe plotki.. Ja jeszcze o tem nie myślałem.
— Jednak teraz już się zdecydowałeś?
— To jest, myślę to uczynić. Jakżeż pani chcesz? W dwudziestym roku być prawie królem... Są okoliczności, które są godne mszy.
— Między innemi i życie, nieprawdaż?
Henryk nie mógł się wstrzymać od lekkiego uśmiechu.
— Wasza królewska mość nie zupełnie wyjawiasz swoje myśli — zauważyła Małgorzata.
— To, czego się potrzeba domyślać, zostawiam moim sprzymierzeńcom; pani wiesz, że jesteśmy tylko sprzymierzeńcami; gdybyś pani chciała być naraz i moim sprzymierzeńcem... i...
— I żoną, nieprawdaż, Najjaśniejszy panie?
— Na honor, tak... i moją, żoną.
— Wtedy?
— Wtedy, byłoby co innego: może starałbym się nawet zostać królem hugouotów, jak oni mówią... Teraz... muszę się zadawalać swojem życiem.
Małgorzata spojrzała na Henryka tak dziwnym wzrokiem, że w umyśle mniej przenikliwym niż króla Nawarry, wzrok ten mógłby obudzić podejrzenie.
— I czy jesteś, Najjaśniejszy panie pewnym, że cel swój osiągniesz?
— Prawie — odpowiedział Henryk — pani wiesz, że teraz niczego nie można być pewnym.
— W rzeczy samej — rzekła Małgorzata — Wasza królewska mość okazujesz tyle umiarkowania i obojętności dla rzeczy nawet interesujących, że gdy zrzekniesz się korony i zmienisz nawet religię, sprawiedliwie mogą się spodziewać, że się zrzeczesz i związku z księżną Francuską.
W słowach tych mieściło się tak głębokie znaczenie, że Henryk zadrżał pomimowolnie.
Lecz, stłumiwszy wzruszenie z szybkością błyskawicy, odpowiedział:
— Pomyśl pani, że w tej chwili jestem pozbawiony własnej woli. Uczynię to, co mi rozkaże król Francyi. Gdyby zaś zapytano mnie o jaką kwestyę, dotyczącą mojego tronu, honoru i życia, wcale nie opierałbym swych praw na naszym przymuszonym związku, i wołałbym zagrzebać się w jakim zamku, jako strzelec, lub w jakim klasztorze, jako pokutnik.
To straszne zdanie się na swój los, to wyparcie się wszystkiego ziemskiego, przestraszyło Małgorzatę.
Sądziła, że rozwód już został ułożony pomiędzy Karolem IX-ym, Katarzyną i królem Nawarry.
Lecz czyż to, że jest siostrą jednego a córką drugiej, nie przeszkodzi im, wybrać ją na ofiarę? Doświadczenie mówiło jej, że na tych stosunkach nie można opierać swego bezpieczeństwa. Miłość własna przemówiła w sercu młodej kobiety, a raczej młodej królowej.
— Wasza królewska mość, jak uważam — powiedziała Małgorzata, nieco uszczypliwym tonem — niewiele masz zaufania w gwiaździe, błyszczącej nad czołem każdego monarchy?
— A!... — zawołał Henryk — nie mani zaufania dlatego, iż nie mogę dojrzeć swej gwiazdy pośród chmur, które w tym czasie zebrały się nad moją głową.
— A gdyby też tchnienie młodej kobiety rozpędziło te chmury, i gwiazda zabłysła jaśniej aniżeli wprzódy?
— To bardzo trudno!... — powiedział Henryk.
— Czyż Wasza królewska mość powątpiewasz o istnieniu takiej kobiety?
— Nie; lecz tylko powątpiewam o jej władzy.
— Zapewne chcesz Wasza królewska mość powiedzieć: o jej dobrej woli?
— Powiedziałem: o jej władzy, i jeszcze raz powtarzam. Kobieta bywa rzeczywiście silną tylko wtedy, kiedy miłość i korzyść są dla niej połączone w jednakowym stopniu; jeżeli jedno z tych uczuć góruje, w takim razie kobieta, jak Achilles, może być zwyciężoną. Na miłość zaś takiej kobiety, jeżeli się nie mylę, nie mogę liczyć wcale.
Małgorzata milczała.
— Słuchaj, pani — mówił dalej Henryk — po ostatniem uderzeniu w dzwon Saint-Germain-l’Auxerrois, musiałaś pani pomyśleć, jakim sposobem mogłabyś przywrócić sobie wolność, której cię pozbawiono jedynie dlatego, ażeby zgładzić wszystkich moich stronników. Ja zaś, musiałem myśleć, jakim sposobem uratować swe życie. To było rzeczą najważniejszą i najpilniejszą... Wiem, że tracimy Nawarrę. Lecz czemże jest utrata Nawarry, w porównaniu z wolnością i prawem głośnego mówienia w swoim pokoju, czegoś pani nie śmiała czynić wtedy, kiedy cię podsłuchiwano z tego oto gabinetu.
Pomimo wysiłku Małgorzata nie była w stanie powściągnąć uśmiechu.
Król Nawarry powstał i zamierzał oddalić się do swoich pokoi; już bowiem jedenasta godzina wybiła, i w Luwrze wszyscy spali, a przynajmniej udawali, że są pogrążeni we śnie.
Henryk postąpił trzy kroki ku drzwiom.
Nagle zatrzymał się, jak gdyby dopiero w tej chwili przypomniał sobie powód, dla którego przyszedł do królowej, i dodał:
— Ale, ale; czy nie masz mi pani już nic do powiedzenia, czy nie zechcesz dać mi możności dla podziękowania ci za wczorajsze wstawienie się za mną w zbrojowni króla? W istocie, przybyłaś pani w samą porę; dlatego nie mogę zaprzeczyć, że zjawiłaś się na scenie, jak starożytne bóstwo, i jakby jedynie po to, ażeby mi ocalić życie, — Nieszczęśliwy!... — zawołała królowa stłumionym głosem, i porywając swego męża za rękę. — Jakto, czyż nie widzisz, że nic jeszcze nie jest uratowane, przeciwnie, wszystko zagrożone: i wolność i korona i życie?.. Biedny zaślepieńcze! Nieprawdaż, że mój list uważałeś tylko za oznaczenie schadzki? Sądziłeś, że Małgorzata, oburzona twoją oziębłością, chce przeciw temu coś przedsięwziąć.
— Ależ pani — rzekł Henryk zdziwiony — przyznaję...
Małgorzata wzruszyła ramionami, z wyrazem twarzy, niepodobnym do oddania.
W tejże chwili dały się słyszeć szybkie kroki po za tajemnemi drzwiczkami.
Małgorzata pociągnęła króla w stronę tych drzwiczek.
— Słuchaj!... — wyrzekła.
— Królowa-matka wychodzi ze swoich pokoi — odezwał się ktoś cicho drżącym z bojaźni głosem, po którym Henryk poznał natychmiast panią de Sauve.
— Dokąd idzie?... — zapytała Małgorzata.
— Do Waszej królewskiej mości.
Coraz cichszy szelest jedwabnej sukni dał poznać, że się pani de Sauve oddaliła.
— O! o!... — zawołał Henryk.
— Wiedziałam o tem — odrzekła Małgorzata.
— I ja się tego również obawiałem — podchwycił Henryk — oto dowód, patrz pani.
I gwałtownym poruszeniem odpiął czarny kaftan aksamitny, pod którym Małgorzata spostrzegła delikatną kolczugę stalową i długi sztylet medyolański.
— Dobrze, że się Wasza królewska mość uzbroiłeś — zawołała Małgorzata — chodź, Najjaśniejszy panie, chodź, zakryj tę zbroję; prawda, że to idzie królowa-matka, lecz idzie sama...
— Jednakże...
— To ona, słyszę ją, ciszej.
I, nachyliwszy się Henrykowi do ucha, coś mu szepnęła.
Henryk natychmiast ukrył się za kotarą łóżka.
Małgorzata zaś, ze zwinnością tygrysicy rzuciła się do gabinetu, gdzie był ukryty La Mole, i schwyciła go za rękę.
— Milczenie!.. — wyrzekła, zbliżając się ku niemu tak blizko, iż uczuł jej oddech. — Milczenie!
Następnie, powróciwszy do swego pokoju, i zamknąwszy drzwi, rozpuściła włosy, przecięła sztyletem wszystkie sznurki u sukni i rzuciła się na łóżko.
już był czas po temu; klucz obrócił się w zamku. Katarzyna miała klucze, otwierające wszystkie drzwi w całym Luwrze.
— Kto tam? — zawołała Małgorzata, gdy tymczasem Katarzyna rozstawiała u drzwi czterech, towarzyszących jej zwykle dworzan.
Małgorzata, jakby przelękniona tak niespodziewanem wejściem do jej sypialni, zerwała się z łóżka, i w białym negliżu ukazała się z po za kotary. A zobaczywszy Katarzynę, zbliżyła się do niej z tak dobrze udanem zadziwieniem, że nawet wychowankę Florencyi oszukała, i ucałowała z szacunkiem rękę swej matki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.