Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom II/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział I.
NA CMENTARZU NIEWINIĄTEK.

Małgorzata, powróciwszy do siebie, napróżno starała się odgadnąć, co Katarzyna de Médicis powiedziała do ucha Karolowi IX-mu.
Część ranka przeszła na staraniach, podjętych około La Mola; druga zaś na bezowocnem usiłowaniu rozwiązania powyższej zagadki.
Król Nawarry pozostał w Luwrze, jako więzień.
Hugonotów mordowano jeszcze z większą wściekłością.
Po strasznej nocy, nastąpiła rzeź dzienna, jeszcze bardziej odrażająca.
Dzwony nie jęczały już na trwogę, lecz dzwoniły na „Te Deum”.
Uroczyste głosy spiżu, rozchodzące się pośród morderstw i pożarów, były jeszcze smutniejsze w dzień, aniżeli dzwon, zwiastujący śmierć upłynionej nocy.
To jeszcze nie wszystko; zdarzyła się dziwna rzecz: tarnina, kwitnąca wiosną i, jak zwykle, utrącająca swoje wonne kwiaty w miesiącu czerwcu, zakwitła znowu w nocy.
Katolicy, widząc w tem zjawisku cud i przypisując go zatwierdzeniu ich zbrodni przez Boga, szli procesyą z krzyżami i chorągwiami na cmentarz Niewiniątek, gdzie rosła cudowna tarnina.
Naturalnie, że taki znak Boskiego przyzwolenia podwoił okrucieństwa morderców.
I podczas, kiedy w mieście, na każdej ulicy, na każdym placu, miały ciągle miejsce sceny śmierci, Luwr był ogólną mogiłą wszystkich protestantów, znajdujących się w Paryżu w chwili złowrogiego sygnału.
Tylko król Nawarry, książę Kondeusz i La Mole zostali oszczędzeni.
Uspokoiwszy się co do La Mola, którego rany, jak uczyniła uwagę dnia poprzedzającego, były ciężkie, lecz nie śmiertelne, Małgorzata myślała tylko o tem, jak uratować życie swego męża, które jeszcze było w niebezpieczeństwie. Wistocie, pierwszem uczuciem, obudzonem w żonie, było uczucie ubolewania nad człowiekiem, któremu przysięgła, według słów samego Bearneńczyka, jeżeli nie miłość, to przynajmniej pomoc.
Lecz, oprócz tego uczucia, przejęło serce królowej i inne, nie tak bezinteresowne.
Małgorzata była chciwa wyniesienia, idąc za Henryka de Bourbon, na pewno liczyła na tron królewski.
Nawarra, rozszarpywana po kawałku, z jednej strony przez francuskich a z drugiej przez królów hiszpańskich, do tego stopnia, że już zmniejszyła się o połowę, mogła się stać silnem królestwem, przyjąwszy za swych poddanych wszystkich hugonotów francuskich, gdyby Henryk urzeczywistnił nadzieję, jak mogło obiecywać jego męztwo, okazywane w tych kilku przypadkach, w których dobywał oręża.
Dzięki swemu subtelnemu i wyniosłemu umysłowi, Małgorzata wszystko to pojęła i obliczyła w swej głowie.
Utrącając Henryka, utraciłaby nietylko męża lecz i tron.
To jej głębokie zamyślenie przerwane zostało cichem pukaniem do tajemnych drzwiczek.
Małgorzata zadrżała, gdyż tylko trzy osoby wchodziły temi drzwiczkami: król, królowa-matka i książę d’Alençon.
Otworzyła drzwi do gabinetu, zaleciła milczenie Gillonnie i La Molowi i poszła otworzyć tajemne wejście.
Był to książę d’Alençon.
Poprzedniego dnia młodzieniec ten zniknął.
Była chwila, w której Małgorzata chciała błagać go o wstawienie za królem Nawarry, lecz straszna myśl wstrzymała ją.
Małżeństwo było skojarzone, wbrew jego życzeniom; Franciszek nienawidził Henryka i był neutralnym względem Bearneńczyka dlatego tylko, że był przekonany, iż Henryk z Małgorzatą prawie się nie znali.
Najmniejsza przeto oznaka przywiązania Małgorzaty ku jej mężowi, mogłaby zamiast oddalić, zbliżyć tylko do piersi Henryka jeden ze trzech grożących mu sztyletów.
Małgorzata, ujrzawszy młodego księcia, zadrżała bardziej, aniżeli żeby spostrzegła króla Karola IX-go lub królowę-matkę.
Zresztą, książę niczem nie okazywał, ażeby na mieście lub w Luwrze miało się co dziać nadzwyczajnego.
Książę był ubrany ze zwykłą elegancyą; bielizna i suknie jego wydawały zapach, którego nie mógł znieść Karol IX-ty, którego jednak książę d’Alençon i książę Andegaweński zawsze używali. Tylko tak wprawne jak oko Małgorzaty mogło dojrzeć, że, pomimo niezwykłej bladości twarzy i drżenia rąk, tak pięknych i tak starannie utrzymanych jak u kobiety, w sercu księcia panowała radość.
Książę wszedł jak zazwyczaj i postąpił naprzód, ażeby pocałować swą siostrę.
Lecz Małgorzata, zamiast mu nadstawić swych policzków, jakby to uczyniła gdyby przyszedł Karol lub książę Andegaweński, schylili? się tylko i nadstawiła głowy.
Książę westchnął i dotknął blademi usty czoła Małgorzaty; następnie usiadł i zaczął opowiadać siostrze krwawe z tej nocy nowiny: powolną, straszną śmierć admirała, gwałtowną śmierć Teligny’ego, który, przestrzelony kulą w tejże chwili wydał ostatnie tchnienie.
Rozwodził się nad najmniejszymi szczegółami tej nocy z tą chciwością krwi, jemu i jego dwom braciom właściwą.
Nakoniec, opowiedziawszy wszystko, zamilkł.
— Przyszedłeś tu nietylko dlatego, ażeby mi to wypadki opowiedzieć, nieprawdaż, mój bracie?... — zapytała Małgorzata.
Książę Alençon uśmiechnął się.
— Jeszcze coś więcej masz mi do powiedzenia?
— Nie — odrzekł książę — ja czekam.
— Na co?
— Czyżeś mi nic mówiła, kochana Małgorzato — odparł książę, przysuwając swe krzesło do siostry — żeś poszła za króla Nawarry wbrew swoim życzeniom?
— Tak jest, bezwątpienia. Wcale nie znałam księcia Bearneńskiego, kiedy mi go przeznaczono za męża.
— A od tego czasu, jakeś go poznała, czyż nie mówiłaś, że nie czujesz ku niemu najmniejszego przywiązania?
— Mówiłam, to prawda.
— Podług twego mniemania, małżeństwo to miało być dla ciebie nieszczęściem.
— Kochany Franciszku!... — odpowiedziała Małgorzata — któreż małżeństwo nie jest największem nieszczęściem!...
— A więc! kochana Małgorzata, czekam, jak ci już powiedziałem.
— Lecz na cóż czekasz?
— Na to, ażebyś mi objawiła swoje zadowolenie.
— Z czegóż więc mam być zadowoloną?
— Z niespodziewanego wypadku, wskutek którego możesz zostać wolną.
— Wolną!... — powtórzyła Małgorzata, chcąc zmusić księcia, ażeby dokończył zaczętej myśli.
— Bezwątpienia; rozwiodą cię z Henrykiem Nawarskim.
— Rozwiodą!... — zawołała Małgorzata, utkwiwszy swój wzrok w młodego księcia.
Książę Alençon chciał wytrzymać to spojrzenie, lecz, wkrótce zmieszany, musiał odwrócić oczy w drugą stronę.
— Rozwiodą?... — powtórzyła Małgorzata — zobaczymy to, mój bracie? Bądź tak łaskaw i opowiedz mi ze wszystkimi szczegółami, jakim to sposobem chcą nas rozwieść?
— No — mruknął książę — Henryk jest hugonotem.
— Bezwątpienia; lecz on przecież tego nietaił, wiedzieli o tem wszyscy, kiedy mnie wydawano za niego za mąż.
— Tak jest, moja siostro — rzekł książę, a na twarzy jego błysnęła pomimowolna radość — lecz od twego małżeństwa cóż robił Henryk?
— Wiesz o tem lepiej, aniżeli kto inny; on prawie cały dzień przepędza z tobą, to na polowaniu. to na grze w piłkę i innych zabawach.
— Tak, tak, dnie, bezwątpienia — odpowiedział książę — dnie, a noce?
Małgorzata zamilkła i z kolei spuściła oczy.
— Noce?... — mówił dalej książę d’Alençon — noce?
— No?... — zapytała Małgorzata, czując, że należałoby coś odpowiedzieć.
— Noce... Henryk przepędza u pani de Sauve.
— Zkąd o tem wiesz?... — zawołała Małgorzata.
— Wiem, bo mnie to obchodzi — odrzekł młody książę, blednąc i obrywając koronki od swoich rękawów.
Małgorzata zaczęła się domyślać, co powiedziała Katarzyna do ucha Karolowi IX-mu; udała jednak, że o niczem nie wie.
— Dlaczego mi to wszystko mówisz, mój bracie?... — odpowiedziała Małgorzata z doskonale udanym smutkiem. — Czyżby dlatego, iżby mi przypomnieć, że mnie nikt tu nie lubi, że mnie wszyscy nienawidzą... nawet ten, którego natura dała mi za obrońcę, kościół za męża?...
— Jesteś niesprawiedliwą — szybko wtrącił książę, przysuwając się jeszcze bliżej — ja kocham cię i opiekuję się tobą.
— Bracie mój — rzekła Małgorzata, spoglądając na niego badawczym wzrokiem — masz mi co powiedzieć od królowej-matki?...
— Ja!.. mylisz się, siostro, przysięgam ci. Zkąd możesz o tem wnosić?...
— Z tego, że zerwałeś przyjaźń z moim mężem; z tego, że opuszczasz stronę króla Nawarry.
— Stronę króla Nawarry! — z zadziwieniem powtórzył książę.
— Tak jest, bezwątpienia. Pomówmy otwarcie. Franciszku. Dwadzieścia razy zgodziłeś się na to, że możesz się wznieść lub utrzymać nie inaczej, jak przy wzajemnem poparciu. Ten związek....
— Stał się niepodobnym do wykonania, moja siostro — przerwał książę d’Alençon.
— Dlaczego?
— Dlatego, że król ma swoje widoki na twego męża. Przebacz! omyliłem się, nazywając go twoim mężem. Chciałem powiedzieć: Henryka Nawarrskiego. Nasza matka odgadła wszystko. Wprawdzie, wziąłem ja stronę hugonotów, myśląc, że są silni. Teraz zaś mordują hugonotów, a za tydzień nie zostanie ich pięćdziesięciu w całem królestwie. Ściskałem za rękę króla Nawarry; dlatego że był... twoim mężem. Lecz teraz już nim nie jest. Cóż powiesz na to, ty, nietylko najpiękniejsza, ale i najmądrzejsza w całej Francyi, kobieto?
— Powiem — odparła Małgorzata — że znam dobrze naszego brata Karola. Widziałam go wczoraj w jednym z tych napadów szaleństwa, skracających jego życie o dziesięć lat; powiem jeszcze, że te napady coraz częściej się powtarzają i że, według wszelkiego prawdopodobieństwa, nasz Karol niedługo pożyje. Powiem nakoniec, że król Polski umarł i że na jego miejsce koniecznie chcą wybrać jakiego Francuskiego księcia. W takich okolicznościach nie należy porzucać sprzymierzeńca, który w chwili bitwy może nas wesprzeć siłą całego narodu i królestwa.
— A ty! — zawołał książę — czyż mnie nie zdradzasz jeszcze bardziej, przekładając cudzoziemca nad brata?
— Objaśnij mnie, Franciszku, jak i w czem cię zdradziłam?
— Wczoraj prosiłaś Karola o życic dla króla Nawarry.
— Cóż więcej!... — zapytała Małgorzata z udaną niewinnością.
Książę nagle powstał i przeszedł się kilka razy po pokoju; potem schwycił Małgorzatę za rękę.
Ręka ta była sztywna i zlodowaciała.
— Do widzenia, moja siostro — rzekł książę — nie chciałaś mnie pojąć, przypisz więc sama sobie nieszczęścia, jakie mogą wyniknąć.
Małgorzata pobladła i pozostała nieruchoma na miejscu.
Książę odchodził; Małgorzata nie prosiła go, aby pozostał.
Lecz zaledwie znikł w korytarzu, sam natychmiast powrócił.
— Słuchaj, Małgorzato — rzekł — zapomniałem ci powiedzieć, że jutro o tej godzinie król Nawarry już żyć nie będzie.
Małgorzata krzyknęła; myśl, że jej użyto, jako narzędzie do zamordowania Henryka, trwożyła ją aż do głębi duszy.
— I ty nie przeszkodzisz temu?... — zapytała — nie obronisz swego najlepszego, najwierniejszego sprzymierzeńca!
— Od wczorajszego dnia król Nawarry przestał być moim sprzymierzeńcem.
— Któż więc jest nim?
— Gwizyusz. Wytępiając hugonotów, Gwizyusz stał się królem katolików.
— Więc syn Henryka II-go uznaje za swego króla księcia Lotaryngii!...
— Nie jesteś dzisiaj w stanie, Małgorzato, nic pojąć.
— Przyznam, że napróżno staram się przeniknąć twą myśl.
— Siostro, pochodzenie twoje, nie jest niższem od pochodzenia księżnej de Porcian; Gwizyusz jest tak śmiertelny, jak i król Nawarry; a więc! wystaw sobie, Małgorzato, trzy rzeczy, wszystkie prawdopodobne: pierwsza, że księcia Gwizyusza obiorą królem Polskim; druga, że ty mnie kochasz tak, jak ja ciebie; wtedy... ja zostanę królem Francyi... a ty... ty... zostaniesz królową katolików.
Małgorzata zakryła swą twarz rękoma, zdumiona głębokością obmyślanych planów i widoków młodzieńca, którego u dworu nikt nie miał za bardzo przenikliwego.
— Lecz — zapytała Małgorzata, po chwili milczenia — ty nie trzymasz strony księcia Gwizyusza, również jak i nie dbasz o dobro króla Nawarry?
— Co się stało, odstać się już nie może!... — głucho odrzekł książę.
— Jeżeli trzymałem stronę księcia, miałem bezwątpienia swoje powody.
— Twój plan doskonały, dobrze obmyślany; jedna tylko rzecz może połamać szyki i przeszkodzić jego wykonaniu — powiedziała Małgorzata, powstając.
— Cóż takiego?
— To, że już nie kocham księcia Gwizyusza.
— Więc kogóż kochasz?
— Nikogo.
Książę spojrzał na Małgorzatę z zadziwieniem człowieka, który nic nie rozumie. Po chwili wyszedł z westchnieniem, ocierając twarz, jak lód, zimną ręką.
Małgorzata pozostała sama, pogrążona w myślach.
Jej położenie zaczęło się rysować przed oczyma jasno i wyraźnie; noc świętego Bartłomieja zbluzgała się krwią wskutek rozkazu króla, wykonawcami rozkazu była królowa-matka i książę Gwizyusz.
Książę Gwizyusz i d’Alençon połączyli się, ażeby wyciągnąć z tego zdarzenia jak najwięcej korzyści.
Śmierć króla Nawarry była naturalnym wypadkiem tej katastrofy.
Po jego śmierci, zawładną królestwem Nawarry.
Małgorzata zostanie wdową, bez tronu, bez władzy, widząc tylko przed sobą klasztor, gdzie nie będzie nawet miała smutnej pociechy opłakiwania swego męża, który jednak nigdy nim nie był.
Podczas tych myśli, królowa Katarzyna przysłała zapytać ją czyby nie życzyła sobie pojechać z całym dworem na cmentarz Niewiniątek do cudownego drzewa.
Pierwsze m postanowieniem Małgorzaty było wymówić się od uczestnictwa w tej precesyi.
Lecz przyszło jej do głowy, że może będzie mogła dowiedzieć się co o królu Nawarry.
Kazała więc odpowiedzieć, że, jeżeli już jest dla niej przygotowany koń, z chęcią towarzyszyć będzie Ich królewskim mościom na cmentarz Niewiniątek.
W pięć minut później paź doniósł jej, że orszak zaraz wyruszy.
Małgorzata dala znak Gillonie, ażeby miała o chorym staranie, i wyszła.
Król, królowa-matka, Tavannes i znakomitsi katoliccy panowie, siedzieli już na koniach.
Małgorzata szybkiem spojrzeniem przebiegła cale towarzystwo, składające się najmniej ze dwudziestu osób.
Króla Nawarry nie było, lecz pani de Sauve była obecną; zamieniła ona spojrzenie z Małgorzatą, która dorozumiała się, że kochanka jej męża chce coś powiedzieć.
Orszak postępował przez ulicę Saint-Houoré i de Lastruce.
Lud, zobaczywszy króla, królowę-matkę i znakomitszych katolików, zbierał się i, rosnąc ciągle w liczbie, towarzyszył im krzycząc: „Niech żyje król! Niech żyje katolicyzm! Śmierć hugonotom!”
Krzykom tym towarzyszyły wywijania zakrwawionemi szpadami i zakopconemi rusznicami, świadkami jego udziału w krwawej katastrofie.
Na końcu ulicy des Prouvelles spotkano tłum ludzi, ciągnących jakiegoś trupa bez głowy.
Był to trup admirała, którego ludzie ci ciągnęli, aby powiesić za nogi w Montfaucon.
Orszak wjechał na cmentarz Niewiniątek bramą, leżącą na przeciw ulicy des Chops, teraźniejszej des Déchargeurs.
Duchowieństwo, uprzedzone o przybyciu króla i królowej-matki, oczekiwało na nich z powitalny mowy.
Pani de Sauve skorzystała z chwili, w której Katarzyna słuchała zwróconej do siebie mowy, i zbliżyła się do Małgorzaty, prosząc, ażeby ta dozwoliła jej ucałować swoję rękę.
Małgorzata podała jej rękę; pani de Sauve, całując ją, wsunęła za rękaw małą zwiniętą karteczkę.
Jakkolwiek szybko i skrycie to uczyniła pani de Sauve, Katarzyna jednak spostrzegła i obróciła się właśnie wtedy, kiedy jej dama honorowa całowała rękę królowej.
Obie kobiety spostrzegły spojrzenie, które je na wskroś przeniknęło; lecz obie nie zmieszały się.
Tylko pani de Sauve oddaliła się od Małgorzaty i zajęła miejsce obok Katarzyny.
Odpowiedziawszy na wypowiedziane przywitanie, Katarzyna z uśmiechem dała znak królowej Nawarry, ażeby się zbliżyła.
Małgorzata była posłuszną.
— E! moja córko!... — rzekła królowa-matka swoim akcentem włoskim — nie na żarty przyjaźnisz się z panią de Sauve!
Małgorzata uśmiechnęła się z wyrazem goryczy na twarzy.
— Tak jest, moja matko — odpowiedziała — żmija ukąsiła mnie w rękę.
— A! a!... — powiedziała z uśmiechem Katarzyna — ty jesteś zazdrośną, jak mi się zdaje.
— Mylisz się, pani — odrzekła Małgorzata. — Tyle jestem zazdrosną o króla Nawarry, o ile król Nawarry jest we mnie zakochany. Ja tylko umiem rozpoznawać przyjaciół od wrogów. Kocham tych, którzy mnie kochają, pogardzam tymi, co mnie nienawidzą. Gdybym czyniła inaczej, czyż byłabym, pani, twą córką?
Katarzyna uśmiechnęła się w taki sposób, ażeby dać poznać Małgorzacie, że, jeżeli miała co w podejrzeniu, podejrzenie to zupełnie upadło.
W tejże chwili nowi tylko co przybyli pielgrzymi, zwrócili uwagę dostojnych gości.
Był to książę Gwizyusz, który przybył w towarzystwie niewielkiego grona szlachty, zagrzanej jeszcze niedawną rzezią.
Orszak ten postępował za bogato przybraną lektyką, która zatrzymała się naprzeciw króla.
— Księżna de Nevers!... — zawołał Karol IX-ty. — Witamy cię, piękna i surowa katoliczko. Słyszałam, moja kuzynko, żeś strzelała z okien do hugonotów i żeś nawet zabiła jednego kamieniem?
Księżna de Nevers nadzwyczaj się zarumieniła.
— Najjaśniejszy panie!... — powiedziała cichym głosem, zginając przed królem kolano — przeciwnie, miałam szczęście przyjąć do swego domu rannego katolika.
— Dobrze, dobrze, moja kuzynko. Można mi służyć dwojako: albo mordując moich nieprzyjaciół, albo pomagając moim przyjaciołom. Każdy robi, co może, i jestem przekonany, że księżna, gdybyś mogła, uczyniłabyś więcej.
Lud, widząc zgodę pomiędzy Karolem IX-m a Lotaryńczykami, krzyczał z całej siły: „Niech żyje król! Niech żyje książę Gwizyusz! Niech żyje katolicyzm!”
— Czy pójdziesz z nami do Luwru, Henrieto?.. — zapytała królowa — matka piękną księżnę...
Małgorzata trąciła łokciem swoję przyjaciółkę, która, zrozumiawszy ten znak, odpowiedziała:
— Nie, pani, jeżeli mi przynajmniej Wasza królewska mość uczynić tego nie rozkażesz. Mam interes w mieście z królową Nawarry.
— Co za interes?... zapytała Katarzyna.
— Chcemy obejrzeć bardzo rzadkie i bardzo ciekawe książki greckie, znalezione u pewnego starego protestanckiego pastora i złożone w wieży Saint-Jacques-la Boucherie — odpowiedziała Małgorzata.
— Lepiejbyście pojechały zobaczyć, jak zrzucają hugonotów z mostu Moulins w Sekwanę — rzekł Karol IX-ty. — Tam miejsce dla prawdziwych Francuzów.
— Będziemy i tam, jeżeli tego Wasza królewska mość wymagasz — odpowiedziała księżna de Nevers.
Katarzyna niedowierzająco spojrzała na obie przyjaciółki.
Małgorzata zauważyła to i zaczęła z niespokojnością oglądać się na wszystkie strony.
Niespokojność ta, czy prawdziwa czy też udana, nie uszła baczności Katarzyny.
— Czego szukasz?... — zapytała.
— Szukam... Nie widzę... — odrzekła Małgorzata.
— Czego szukasz? Czego nie widzisz?
— La Sauve — odpowiedziała Małgorzata. — Czy powróciła do Luwru?
— Mówiłam ci, że jesteś zazdrosną — szepnęła Katarzyna do ucha swej córki. — O głuptasie!... No, Henryeto — mówiła dalej wzruszając ramionami — weź z sobą królowę Nawarry.
Małgorzata jeszcze udawała, że się na około ogląda, potem, nachyliwszy się do ucha swej przyjaciółki, rzekła jej:
— Zabierz mnie z sobą, jak najprędzej. Potrzebuję zwierzyć ci się z bardzo ważnej rzeczy.
Księżna ukłoniła się Karolowi IX-mu i Katarzynie.
Następnie zwróciła z uszanowaniem swe słowa do królowej Nawarry.
— Czy Wasza królewska mość raczysz wsiąść do mojej lektyki?
— Jak najchętniej. Tylko zastrzegam sobie, ażebyś mnie odesłała z powrotem do Luwru.
— Ja, moja lektyka i moi ludzie, są do usług Waszej królewskiej mości.
Królowa Małgorzata wsiadła w lektykę i dała znak księżnej de Nevers, która także wsiadła i z uszanowaniem zajęła miejsce na przodzie.
Katarzyna i jej orszak powrócił do Luwru tą samą drogą, którą pierwej jechał.
Uważano, że królowa-matka przez całą drogę szeptała coś do ucha Karolowi IX-mu, wskazując po kilkakroć na panią de Sauve.
I za każdym razem, Karol IX-ty śmiał się po swojemu; śmiech ten był gorszy aniżeli groźba.
Małgorzata zaś, zaledwie tylko lektyka ruszyła z miejsca, i kiedy już nie potrzebowała obawiać się baczności Katarzyny, dobyła z rękawa karteczkę pani de Sauve i przeczytała co następuje:

„Odebrałam rozkaz przesłania dziś wieczór królowi Nawarry dwóch kluczy: jeden jest od pokoju, w którym jest uwięziony, drugi zaś od mego. Skoro już będzie u mnie, polecono mi zatrzymać go u siebie do szóstej zrana”.
„Niech się Wasza królewska mość namyśli, zdecyduje i za nic nie uważa mego życia”.

— Niema wątpliwości — powiedziała Małgorzata — użyto tej biednej kobiety za narzędzie, którym chcą nas wszystkich zgubić. Zobaczymy jednak, czy też to łatwo, jak mówi mój brat Karol IX-ty, zrobić z królowej Margot, zakonnicę.
— Od kogóż jest ten bilecik?... — zapytała księżna de Nevers, wskazując papier, który Małgorzata odczytywała z wielką uwagą.
— A!.. księżno!.. mam wiele rzeczy do powiedzenia ci — odrzekła Małgorzata, drąc bilecik na drobne kawałki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.