John Barleycorn/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł John Barleycorn
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia L. Wolnickiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antonina Sokolicz
Tytuł orygin. „John Barleycorn“
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III

Miałem pięć lat, gdy upiłem się po raz pierwszy. Zdarzyło się to pewnego gorącego dnia, kiedy ojciec mój orał w polu. Posłano mię z domu o pół mili drogi, abym zaniósł mu wiadro piwa. „Ma się rozumieć, nie rozlewaj po drodze“ dodano mi polecenie na pożegnanie.
A było to, jak sobie przypominam, wiadro od słoniny, bardzo szerokie u góry i bez przykrycia. Wskutek ciężaru, szedłem nierównym krokiem i piwo przelewało się przez brzegi i oblewało mi nogi. A jednak pomyśleć: jakie to musi być dobre. Piwo jest bardzo cenną rzeczą. Doszedłem do przekonania, że musi być znakomite w smaku. Albo, inaczej, dlaczegoby mi nigdy w domu nie pozwolono pić piwa? Inne rzeczy, również zabraniane mi przez starszych, okazały się bardzo dobre. I piwo także musi być wyborne. Możesz zaufać starszym. Oni wiedzą. A zresztą, wiadro jest za pełne. Piwo chlapie na moje nogi i wylewa się na ziemię. Dlaczego ma się marnować. Nikt nie pozna, czy ja wypiłem czy rozlałem.
Byłem tak mały, że aby nachylić wiadro, usiadłem i objąłem je nogami. Zrazu chlipnąłem pianę. Byłem rozczarowany. Cały urok prysnął. Widocznie piana nie była najlepsza. Smak jej wcale nie przypadł mi do gustu. Nagle przypomniałem sobie, że dorośli zmiatają pianę na bok przed piciem piwa. Zagłębiłem twarz w pianę i chlipnąłem czystego napoju. Nie smakował mi również. Jednakże piłem. Wszakże dorośli wiedzą, co robią. Obliczając szkodę jaką zrobiłem z uwzględnieniem rozmiaru wiadra u góry, ilości przeze mnie wypitej, a także rozlanej z powodu zanurzenia twarzy aż po uszy, trudno byłoby dokładnie określić, ile naprawdę mogłem wypić? Co prawda łykałem je jak lekarstwo, ze wstrętem, pospiesznie aby przejść już tę próbę ogniową.
Dreszcz przebiegł me ciało, kiedy ruszyłem w dalszą drogę, zdecydowałem więc, że przyjemny smak widocznie przyjdzie później. Spróbowałem jeszcze kilka razy w przeciągu tej długiej drogi. Nagle zaambarasowałem się, że tak wiele piwa brakuje w wiadrze, lecz przypomniałem sobie, w jaki sposób zwietrzałemu piwu przywracają pozory świeżości; wziąłem patyk i zacząłem mącić nim piwo, póki na wierzchu nie ukazała się piana.
Ojciec nie zauważył nic podejrzanego. Wypił piwo ze skwapliwością spoconego oracza, oddał mi wiadro i zaczął orać dalej. Usiłowałem, biec obok koni. Przypominam sobie, że chwiałem się i wpadałem prawie pod kopyta końskie, i że ojciec ściągnął gwałtownie lejce, aby konie mnie nie stratowały. Mówił mi później, że brakowało tylko cala, a byłbym nie uniknął przygniecenia. Niejasno co prawda, ale przypominam sobie, że ojciec zaniósł mię na rękach pod drzewo, na brzeg pola, podczas gdy cały świat wirował w mojej głowie, a ja miałem poczucie czego śmiertelnie wstrętnego, jak gdybym dopuścił się odrażającego grzechu.
Przespałem całe popołudnie pod drzewami, a kiedy ojciec potrząsnął mną, aby mię zbudzić, byłam już tylko małym, chorym chłopcem, z trudem przyprowadzonym do domu. Byłem wyczerpany, zaledwie wlokłem własne członki, osłabiony, a w żołądku czułem ostry ból i zaburzenie, które rozprzestrzeniło się aż do gardła i do mózgu. Czułem się jak zatruty, kiedy organizm musi stoczyć gwałtowną walkę. Rzeczywiście, byłem zatruty.
Minęły tygodnie i miesiące, a ja nie czułem już żadnej ochoty do piwa, jak unikałem pieca kuchennego po oparzeniu się. Starsi mają rację. Piwo nie jest dla dzieci. Oni wprawdzie nie z tego powodu zabraniają dzieciom pić piwo, bo dlaczegóż w takim razie każą nam brać pigułki albo olej rycynowy.
Ale co do mnie wolę się już obejść bez piwa. Tak, do końca życia obyłbym się bez niego. Ale okoliczności ułożyły się inaczej. W każdym wypadku w otoczeniu, w którem żyję, John Barleycorn powraca. Nie było sposobu uniknąć go. Wszystkie ścieżki wiodą do niego. I trzeba było dwudziestu lat stałego kontaktu z nim, wymiany powitań, moczenia języka, aby odkryć nareszcie w sobie niewolniczy popęd do tego łotra.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Griffith Chaney i tłumacza: Antonina Sokolicz.