Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 45. Między życiem i śmiercią
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

45.
Między życiem i śmiercią.

W Żwańcu dla herkulesowej postaci robotnika, który przy zawaleniu się podziemia śmierć poniósł, musiano sporządzić trumnę bardzo wielką i długą.
Następnie złożono go do niej w śmiertelnej koszuli i wystawiono w przedsionku kościoła. Wszyscy śmierć jego przypisywali czerwonemu widmu wojny.
Przesądna niechęć i zawziętość przeciwko czerwonemu Sarafanowi tak dalece opanowała umysły mieszkańców całego miasta, że o niczem nie mówiono, tylko o nim i zaprzysięgano mu śmierć.
Niektórzy wprawdzie byli tem zafrasowani i radzili postępować ostrożnie. Mówili oni, że czerwonego Sarafana nie można zabić, bo zawsze zmartwychwstanie, a co najgorsza, będzie pamiętał miastu, że z nim postąpiło nieprzyjaźnie.
Gdy zatem zebrali się naczelnicy i starszyzna miejska na naradę nad więźniem, postanowiono jednomyślnie zabezpieczyć się raz na zawsze od tej zagadkowej postaci, uważanej za widmo wojny.
Uchwalono zatem wziąść czerwonego Sarafana przedewszystkiem na tortury, aby go zmusić do przyznania się, skąd pochodzi i że jest wspólnikiem szatana, a następnie żywcem wraz z ofiarą zamknąć do trumny i tru mnę tę zamurować. Tym sposobem sądzono, że Sarafan raz na zawsze zostanie usunięty.
Uchwałę tę obwieszczono mieszczanom przez obwoływaczów publicznych, i wszyscy przyjęli ją z zadowoleniem.
Do tego czasu nie zaglądano wcale do czerwonego Sarafana który się znajdował w pilnie strzeżonem i bezpiecznem zamknięciu. Teraz dopiero przełożeni miasta udali się z oprawcą i poświęcaną chorągwią do kaźni, ażeby zajrzeć do więźnia i areszt, w którym się znajdował, wykadzić poświęcanem kadzidłem.
Czerwony Sarafan, któremu ani jeść ani pić nie dawano, leżał w kącie ciemnej izdebki na garści przegniłej słomy. Nie poruszał się. Oczy miał zamknięte. Wyglądał okropnie i powinien był obudzić litość.
— Oho! udaje! — wołali mieszczanie, — nie trzeba mu dowierzać! To sam szatan, albo jego wysłaniec!
— Nie umrze on! Nawet z głodu nie umrze! — mówili inni, — udaje tylko nieżywego!
— Niech mu oprawca naleje wrzącej smoły na piersi! — zawołał któryś.
— Tak, macie słuszność! — zawołano dokoła, — przekonamy się, czy z nas nie drwi! Niech mu oprawca naleje wrzącej smoły na piersi.
Myśl torturowania czerwonego Sa rafana znalazła ogólne poparcie i wszyscy tłoczyli się dla zobaczenia, czy martwota czerwonego Sarafana była udaną.
Ciemny, sfanatyzowany tłum zgromadził się przed kaźnią, aby słyszeć co się tam działo. Co chwila odzywały się głośne przekleństwa, rzucane na tajemniczą postać, która jak powszechnie sądzono, sprowadziła na miasto nieszczęścia i rozlew krwi.
Oprawca, który tuż obok kaźni miał izbę z przyrządami do torturowania, wyniósł z niej naczynie z węglami i drugie naczynie ze smołą.
Mieszczanie sypali na węgle kadzidło, a oprawca rozżarzał je i ogrzewał smołę.
Następnie przystąpił do obumarłe go czerwonego Sarafana, którego blada twarz i rozrzucone rude włosy wyglądały okropnie i ukląkł przy nim.
Otworzył czerwony jego kaftan pod szyją i obnażył pierś.
Nagle odskoczył przestraszony.
— Co ci jest? coś zobaczył? — wołali otaczający, — czy ma znak? pewno końską podkowę? pewno ma czarny znak na sercu!
— Jest znak, to prawda — odpowiedział oprawca, — wisi na łańcuszku na szyi.
— Cóż to takiego? Zapewne talizman! Przecież nie święte relikwie, — mówili otaczający, — skądby taki szatan mógł mieć relikwie! Wygląda to na talizman!
— Jest to blaszka z obrazkiem! — zawołał jeden z obecnych.
— Z jakim obrazkiem? — zapytało kilku.
— Wygląda to jak głowa dziewczęcia!
— Pewno portret jakiej szatanicy!... Odrzućcie na bok obrazek i róbcie co do was należy, oprawco!
Oprawca nie wahał się dłużej. Przyniósł żelazne naczynie z rozpuszczoną, wrzącą smołą.
— Sarafnie! obudź się! — zawołał.
Czerwony Sarafan nie poruszał się.
Kat puścił kroplę wrzącej smoły na chudą pierś podejrzanego o stosunki z szatanem.
Głuchy jęk bólu wydarł się z piersi czerwonego Sarafana.
— Oho! słyszycie? — wołali otaczający, — już daje znak życia! Widzicie, że tylko udawał! Dalej oprawco!
Kat puścił znowu kroplę na pierś nieszczęśliwego.
Czerwony Sarafan podniósł się nagle, otwierając zapadłe oczy i patrząc strasznie na otaczających. Jęknął z bólu.
— Ocknął się! Podniósł się! żyje! Udawał tylko! — wołali zgromadzeni.
Czerwony Sarfan spostrzegł teraz dopiero, co się działo, a że ból, którego doznawał już przeszedł, uśmiechnął się szyderczo i pogardliwie.
Był jednak osłabiony i padł na słomę, nie wymówiwszy ani słowa.
— Niech nie będę zbawionym, jeżeli to nie sam szatan! — zawołał człowiek stojący koło oprawcy, — widzicie, jak się z nas śmieje! Jest pewny, że mu nic nie zrobimy! Przekonamy się jednak zaraz, czy mu co zrobić można!
— Oprawco, zapytaj go, jak się nazywa — skąd pochodzi, — wołano, — jeżeli nie powie, będzie torturowany da lej! Spytaj go także, czy jest w spółce z szatanem! Musi się przyznać!
— Tak, musi się przyznać, — powtarzali jedni, — musi wyznać, że ma spółkę z szatanem i roznosi po święcie wojnę i pożogę.
Kat klęczał nad leżącą na przegniłej słomie ofiarą.
— Nazywają cię czerwonym Sarafanem, — rzekł donośnym głosem, — ale jak się nazywasz rzeczywiście i kim jesteś?
Czerwony Sarafan nic nie odpowie dział.
— Nie chce mówić! — wołali z gniewem otaczający, — brać go na tortury!
Oprawca wykonał rozkaz.
Wrząca smoła płynęła znowu na pierś nieszczęśliwego.
Nie wydał on żadnego dźwięku. Zdawało się, że się już pasuje ze śmiercią i nie jest zdolnym do żadnego oporu.
— Więc wyznaj, żeś we spółce z szatanem! — zawołał oprawca.
Za chwilę zapanowało głuche milczenie.
Czerwony Sarafan poruszył ustami.
— Przyznał się! odpowiedział! — wołali otaczający, — słyszeliśmy doskonale.
— Tak jest, jak się domyślaliśmy, — mówili inni, — nikt nie wie, skąd on jest, nikt go nie zna! Ukazuje się tylko tam, gdzie ma nastąpić rozlew krwi! Zapytajcie żołnierzy, znają go od dawna!
— Niech nie ściąga na Żwaniec nowych nieszczęść! — wołano, — do trumny z nim! zamurować.
Czerwony Sarafan otworzył wielkie, osłupiałe oczy. Zdawał się słyszeć wszystko, co mówiono.
Zaślepiony tłum domagał się spełnienia strasznego wyroku.
Ludzie, z oprawcą na czele opuścili izbę, w której znowu Sarafana pozostawiono samego. Miano się zająć natychmiast przygotowaniami do spełnienia powziętego zamiaru.
Gdy cisza zapanowała w izbie, czerwony Sarafan podniósł się z trudem. Rany na piersiach piekły go i bolały. Bardziej jeszcze dręczył go głód i pragnienie.
Spostrzegł w blizkości kubek wody, który przyniósł oprawca dla zagaszenia rozżarzonych węgli.
Przyczołgał się do tego kubka i z wielkiem wysileniem zdołał go tak pochylić, że mógł się napić. To go orzeźwiło. Następnie ochłodził wodą rany na piersiach.
Tymczasem radni miejscy obejrzeli stary, zrujnowany klasztor, znajdujący się na końcu miasta i znaleźli tam miejsce odpoiwednie do zamurowania czerwonego widma wojny.
Wybrali w tym celu niszę w grubym murze kościelnym, dość obszerną. Sprowadzono murarzy, którzy natychmiast, tego jeszcze wieczoru mieli dokonać strasznego czynu.
Zgłosiło się jednakże kilku deputatów pospólstwa, którzy przedłożyli radnym, że nie byłoby po chrześcijańsku zabitemu robotnikowi, który był pobożnym człowiekiem, dodawać za towarzysza do trumny czerwonego upiora.
— On na to nie zasłużył, — mówił rzecznik tłumu do radnych, — on powinien być pochowany na cmentarzu, jak każdy prawy chrześcijanin. Czerwonego Sarafana można zamurować samego, bo na nic innego nie zasługuje.
Radni odbyli radę nad propozycyą i prośbą mieszkańców i po niejakim czasie uchwalili, że czerwony Sarafan nie zostanie złożonym do trumny robotnika, który tym sposobem nie miałby w grobie spokoju, lecz że robotnik zostanie pochowany po chrześcijańsku, a czerwony Sarafan jeszcze tego wieczora będzie zamurowany żywcem, ażeby nie ściągał więcej klęsk i rozlewu krwi na miasto.
Gdy delegaci miejscy oznajmili tę wiadomość tłumowi który ją przyjął głośnemi okrzykami, dopełniono na cmentarzu obrzędu pochowania zabitego robotnika.
Następnie tłum udał się do więzienia Sarafana.
Przybyli tam jednocześnie radni z oprawcą. Było już ciemno, zapalono zatem pochodnie.
Otworzono więzienie.
Czerwony Sarafan leżał na słomie.
Zmuszono go, żeby powstał.
— Udaje tylko! Musi iść! — krzyczano, — zaprowadzić go do klasztoru!
Przy ponurym blasku pochodni wyprowadzono czerwonego Sarafana z zajmowanej izby.
Uszedłszy kilka kroków upadł.
Dano mu wina i pozwolono mu posilić się. Lud chciał widzieć skazanego. Miano go oprowadzać po ulicach.
Gdy wypoczął i posilił się, kat znaglił go do pójścia dalej.
Okropny to był pochód.
Krzycząca, tryumfująca, wstrząsająca pięściami gromada ludzi otwierała go.
Dalej szedł czerwony Sarafan obok oprawcy.
Obok nich szli słudzy miejscy z zapalonemi pochodniami.
Za tymi postępowali radni, a koniec długiego orszaku stanowił tłum nieprzejrzany, wydający głośne okrzyki radości, że z krwawem widmem wojny raz będzie zrobiony koniec.
Okropny orszak zbliżył się do dawno opuszczonego i na pół zrujnowanego klasztoru, leżącego na końcu miasta w samotnem i pustem miejscu.
Ciemne mury rysowały się ponuro w blasku pochodni.
Tłum towarzyszył skazanemu aż do wielkiego portyku kościelnego, który był zawsze otwarty i przez który przewiewał sobie swobodnie wiatr nocny.
Cały pochód przedstawiał straszny widok.
Sfanatyzowane pospólstwo zabierało się do wykonania strasznego wyroku na swym bliźnim, za którym nikt wśród tłumu ująć się nie myślał.
Nagle, właśnie w chwili, gdy czerwonego Sarafana miano wprowadzać do klasztoru, pochód został wstrzymany przez zbliżający się odgłos, który radnych i lud przejął na chwilę obawą i przerażeniem.
Dały się słyszeć w oddaleniu rogi... — nadciągali żołnierze... — okrzyki napełniały powietrze.
— Zamurować go prędko! — wołano.
Nadbiegli jednak w tej chwili mieszczanie, którzy się znajdowali przy bramach miasta i na wałach i oznajmili radnym, że wódz Sobieski powraca z pola walki zwycięsko, pobiwszy Doroszenkę i jego kozaków.
Radni i lud przyjęli wprawdzie tę wiadomość z głośnym okrzykiem, ale nie myśleli wstrzymywać się z wykonaniem wyroku.
Miano właśnie wprowadzić czerwonego Sarafana do klasztoru, gdy nadjechało kilku jeźdźców.
Był to Jan Sobieski z kilkoma podkomendnymi.
Lud okrzykiem witał zwycięzcę, a radni miejscy zgięli przed nim kolano.
Sobieski w blasku pochodni ujrzał czerwonego Sarafana.
— Co chcecie z nim robić? — zawołał, — czy straciliście zmysły? Czemu czepiacie się tego człowieka, który mi życie ocalił? Puśćcie go! Biada wam wszystkim, jeśli włos jeden spadnie z jego głowy!
Czerwony Sarafan roześmiał się. Ujrzał siedzącego na koniu Jana Sobieskiego, który go uwalniał z rąk oprawców.
Nikt nie miał odwagi oprzeć się rozkazowi wodza.
— Jesteś wolnym, Sarafanie! — rzekł Sobieski, — możesz się udać, gdzie ci się podoba.
Był to niespodziewany ratunek. Tłum stał w milczeniu.
Sobieski zwrócił się do radnych i powiedział im, że wojsko jego wypocznie dni kilka w okolicach miasta, i że sam z kilkoma podkomendnymi i oddziałem straży honorowej, prowadzącym ujętych dowódzców nieprzyjacielskich, śpieszy do Krakowa.
Następnie opuścił miasto.
Zaledwie Sobieski ze swymi towarzyszami oddalił się gdy tłum rzucił się znowu na czerwonego Sarafana, żądając, aby go zamurowano.
Radni tem chętniej ulegli temu życzeniu, że im samym nie bardzo się podobał rozkaz wodza, Jana Sobieskiego.
Czerwony Sarafan został zatem już o zmroku nocnym zaprowadzony przez lud i oprawcę do klasztoru, gdzie murarze oczekiwali, ażeby dokonać przeznaczonej im roboty.
Żaden dźwięk prośby albo skargi nie wyszedł z ust nieszczęśliwego skazańca. Pozwalał robić z sobą co chciano. Był tak wycieńczony, że nie mógł opuścić miasta jednocześnie z Sobieskim i jego towarzyszami.
— Zamurować go! zamurować! — wołano zewsząd.
Oprawca wprowadził czerwonego Sarafana w pośród okrzyków tłumu do przeznaczonej dla niego niszy w murze.
Straszny wyrok został wykonany.
Nikt nie pomyślał o ocaleniu go.
Czerwony Sarafan padł na twarde kamienie niszy.
Przy świetle pochodni murarze rozpoczęli swoją robotę. Zapełnili otwór wielkiemi kamieniami ciosowemi, kto re spoili z sobą wapnem.
Coraz wyżej wznosił się mur, zamykający niszę.
Nareszcie założono ostatni kamień.
Czerwony Sarafan został pogrzebany żywcem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.