Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 44. Jesteś moją!
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

44.
Jesteś moją!

Piękna i dumna Marya Kazimiera była francuzką rodem i gorąca krew płynęła w jej żyłach. Była ona córką Henryka Lagrange, margrabiego d’Arquien, który był kapitanem gwardyi księcia Orleanu.
Margrabia był biedny i dawno już musiał sprzedać siedzibę swoich przodków, Arquien. Było mu zatem przyjem nie, że córka jego, Marya, pojechała za księżniczką Maryą Ludwiką, która wyszła za króla polskiego Jana Kazimierza, i że została przy niej damą honorową.
Następnie, zaledwie rozkwitła jej młodość, z woli ojca wydaną została za mąż za bogatego i powszechnie uwielbianego Jana Zamojskiego, wojewodę sandomierskiego i kasztelana krakowskiego.
Młoda wdowa, której małżonek, jak widzieliśmy, bardzo nagle został wydarty, zapomniała prędko o tym ciosie, ponieważ poważała Jana Zamojskiego, ale nie kochała go nigdy.
Podczas nieobecności Sobieskiego u dworu, piękna postać i ujmujące obejście hrabiego Rochester uczyniły na Maryi głębokie wrażenie i damy dworskie szeptały między sobą z zazdrością, że wdowa po kasztelanie czuje skłonność do młodego lorda, który podobał się powszechnie i okazuje to przy każdej sposobności.
Hrabia Rochester kochał Maryę i oddawna spostrzegł, że może liczyć na wzajemność. Pewnego dnia, wkrótce po powrocie zwycięzkiego wodza Sobieskiego z wyprawy, złożył jej wizytę w jej mieszkaniu.
W odzieży wdowiej była ona jeszcze bardziej czarująca, niż zwykle i przyjęła zakochanego Rochestera z wy razem smutku na twarzy.
Przy łonie jej wpiętą była róża, którą jej tegoż rana przyniósł paź królowej.
— Widząc, że Marya jest samą, hrabia Rochester z zapałem ujął jej rękę i poniósł do ust.
— Odwracasz się Maryo, — szepnął, — oczy twoje zdają się od łez wilgotne? O! powiedz, co cię dręczy, co do lega twojemu sercu?
— Musimy się rozstać, hrabio Rochester... nie powinniśmy się więcej widywać! — odpowiedziała Marya z cicha, usuwając rękę z rąk hrabiego, który przyklęknął przed nią.
— Jesteś okrutną, Mąryo! — zawołał Rochester, — przykułaś mnie do siebie, ażeby mi powiedzieć, że cię mam utracić na zawsze!
— Cóż uczyniłam takiego, coby pana upoważniało do takich słów, hrabio Rochester?... Wstań pan... może kto nadejść.
— I mam odejść z taką zimną odprawą? Pytasz mnie, czem zrobiłaś mi nadzieję? Niczem, Maryo! Serce moje kazało mi mieć nadzieję! Serce moje powiedziało mi, że miłość moja będzie wysłuchaną! I chcesz mnie za to potępić? Czyż miłość nie ma nadziei zawsze? — zapytał Rochester nie podnosząc się.
— Nie spodziewaj się niczego, hrabio Rochester! Nie mogę do ciebie należeć, — odpowiedziała wdowa po kasztelanie.
— Tem jednem słowem burzysz wszystkie moje piękne marzenia, — szepnął klęczący, — miłości mojej nie możesz stłumić, więc mnie odpędzasz z przed swego oblicza! Łączy nas tajemny, święty węzeł, chociaż się do niego sama nie chcesz przyznać przed sobą! Choćbyś nawet oddała rękę komu innemu, choćbyś sądziła, że przy boku innego znajdziesz szczęście, ten związek tajemniczy nie rozerwie się nigdy... nigdy!...
— Co panu daje prawo do wypowiedzenia tych słów, panie hrabio?
— Pochodzą one z głębi mej duszy, Maryo, są one moją pociechą w tej chwili, — mówił Rochester z wruszeniem, — pytasz o prawa, tam gdzie przemawia miłość! Nigdy jeszcze nie wypowiedziałem tak otwarcie tego co czuję, ale odgadnąć to musiałaś już od dawna!
— Nie jestem już wolną, hrabio Rochester! Nie powinniśmy widzieć się nigdy, — szepnęła Marya, zniewalając go żeby powstał.
Chciał on ruchem pełnym zapału pociągnąć ją w objęcia.
Obroniła się. Róża złamana przy jej łonie padła na dywan.
Rochester pochylił się, podniósł ją i do ust przycisnął.
— Nosiłaś ją przy swem łonie, Maryo, pozostaw mi tę ostatnią pamiątkę! — błagał.
— Róża jest złamana...
— Jak miłość, chciałaś powiedzieć... a jednak jest ona dla mnie ostatnią tej miłości pamiątką! Zachowam ją, będę na nią patrzył w chwilach samotnych i powiem sobie: Marya ją nosiła! Czyż myślisz na seryo, że mógłbym cię zapomnieć? Żądaj raczej wszystkiego, wszystkiego!
— Musimy się rozstać, hrabio Rochester... lepiej będzie, jeżeli nie zobaczymy się więcej.
Rochester z boleścią zasłonił twarz rękami.
Nastąpiła długa chwila milczenia.
— Maryo, — zawołał wzruszonym głosem, podając jej ręce, — czy pamiętasz nasze dziecinne lata? Ujrzeliśmy się po raz pierwszy w Paryżu. Mój ojciec, zamiłowany w francuzkich obyczajach, wysłał mnie do Paryża. Odwiedziłem dom twego ojca. Byłaś jeszcze dzieckiem, Maryo, ale twego widoku nie zapomnę nigdy! Patrząc na mnie wielkiemi, ślicznemi oczyma, przystąpiłaś do mnie, a ja podałem ci rękę...
— Czy pamiętasz naszą przejażdżkę w towarzystwie mojego brata? — zapytała Marya uśmiechnięta pod wrażeniem tego pięknego wspomnienia, — miałeś niespokojnego konia, który nie chciał iść obok mego. W tem nadjechał do nas młody, złośliwy wicehrabia Rieux, syn naturalny księcia Orleańskiego.
— I pozwolił sobie zrobić uszczypliwą uwagę o twoim koniu...
— Koń był istotnie trochę za stary, — roześmiała się Marya.
— Skarciłem go za to słowami. Wtedy wicehrabia z całą zuchwałością zrobił ruch pogardliwy. W tej samej chwili spadała nań moja szpicruta...
— Nabawiłeś się dla mnie niemałego kłopotu hrabio. Wypadek ten mógłbyś był przepłacić drogo, bo książę Orleański rozgniewał się strasznie!
— Odesłano mnie napowrót do Londynu... Była to sroga kara, bo ciebie nie mogłem widywać... Tak było wówczas, Maryo! Wówczas rozłączył nas książę Orleański... Znalazłem cię tutaj... a teraz znowu ktoś inny nas rozłącza!... Wymień mi jego imię, Maryo?... Kto nas rozdziela?... Do kogo należy twoja ręka, że mnie ją oddać nie chcesz?... Kto ma do niej większe prawo, niż ja?
— Ręka moja należy do wielkiego marszałka Sobieskiego, — odpowiedziała Marya z cicha.
— Do wielkiego marszałka! Powinienem był to odgadnąć! Głos wewnętrzny mówił mi, gdy go teraz po raz pierwszy na festynie ujrzałem, że ten poważny zwycięzca odegra rolę w mojem życiu! Czułem, że coś było pomiędzy nami, nie wiedząc co... teraz wiem, Maryo!... Wielki marszałek koronny! Masz słuszność! Rozumiem teraz wszystko! Ja jestem tylko hrabią Rochester.. Jan Sobieski jest wielkim marszałkiem, który osiągnąć może jeszcze wyższą godność w tym kraju, w którym korona oddaje się najgodniejszemu!
— Hrabio Rochester! — rzekła Marya z wyrzutem.
— Ambicya mi cię wydziera!
— Przestań hrabio! Krzywdzisz mnie! — przerwała Marya dumnie i stanowczo, — z Janem Sobieskim łączy mnie przysięga!
— Przysięgłaś mu wierność?... Jeżeli tak Maryo, to milczę! Przysięga wiąże cię z wielkim marszałkiem? Czemuż nie wiąże cię ze mną? — mówił Rochester, załamując ręce z boleścią, — czemu... Ale dość pytań! To już zdecydowane! Przybyłem zapóźno!... zapóźno!...
Marya odwróciła twarz... łza na jej bladych licach świeciła.
— Nie pytam o nic więcej Maryo! — mówił Rochester z cicha, drżącym głosem dalej, — zamknę w sobie moją boleść, hrabio Rochester! Wyjadę do mego starostwa.
— Rozstanie... rozstanie może na wieki! Nie, Maryo, nie wymagaj odemnie rzeczy niemożebnych! Muszę cię widzieć jeszcze!
— Zapomnij o mnie! wybierz inną, uszczęśliw inną swą miłością!
— Czy naprawdę sądzisz, że mógłbym to uczynić, Maryo? O! gdybym mógł, może oboje bylibyśmy szczęśliwsi! Tak, oboje, bo i ty nie zdołasz zapomnieć o mnie! Nie nazywaj mnie zarozumialcem, słysząc te słowa... nazwij je raczej pociechą, którą chcę zabrać z sobą i która mi jest potrzebną, ażebym mógł dłużej znosić to nędzne życie!
— W rozrywkach dworskiego życia znajdziesz dosyć pociechy, hrabio Rochester!
Spojrzał na nią z tęsknym uśmiechem.
— Widzę że nie znasz mojej miłości, Maryo, — rzekł z lekka, wstrząsając głową, — ale dosyć! Musimy się rozstać... Co nas czeka w przyszłości, tego nie możemy odgadnąć! Ja także nie wiem, czy będę mógł żyć, nie widząc ciebie! Nic przyrzec nie mogę, Maryo! Wiem tylko o tem, co się dzieje w tej chwili. Powiem mojemu sercu: “bądź zimne jak lód”, ażeby ci nie sprawiać przykrości, a sobie łatwiejszem uczynić rozłączenie. O Maryo! Maryo! dlaczegóż muszę rozstawać się z tobą? Ale dosyć! Idę. Niech cię niebo ochrania. Pozwól mi wierzyć, że mnie nie zapomnisz!
— Czyżbyś mi życzył życia pełnego cierpień, hrabio Rochester?...
— Zapomnij mnie! zapomnij! Ale nie będziesz mogła, tak samo jak ja nie mogę! — zawołał hrabia Rochester i wybiegł zrozpaczony z pokoju.
Marya została blada i przejęta. Żaden wyraz nie wyszedł z jej drżących warg. Rochester znikł... Marya marząca i zamyślona patrzyła za nim.
Posępny cień padł na jej życie.
Czyż kochała bardziej Rochestera niż Jana Sobieskiego?
Młody, wykwintny Anglik, którego obraz już w młodych latach miał dla niej urok, zakradł się rzeczywiście do jej serca.
Nie chciała jednak zgrzeszyć powtórnie! Postanowiła dotrzymać przysięgi, danej owej nocy w ogrodzie różanym zakochanemu Janowi Sobieskiemu.
I Sobieski przyszedł przypomnieć jej owe słowa, które z sobą podówczas zamienili.
Wojownik, wódz zwycięskich wojsk, nie przypuszczał nawet, żeby uczucia Maryi zmienić się mogły.
Jakaż to jednak zachodziła różnica pomiędzy tymi dwoma ludźmi, którzy się ubiegali o jej serce!
Z porównania Sobieski podobno wyszedłby gorzej, a jednak Marya musiała wyznać przed sobą, że jego męzka godność, jego dzielność i odwaga, jego czyny zupełnie zaćmiewały eleganckiego hrabiego.
— Maryo! — zawołał Sobieski, przystępując z zapałem zwycięzcy do pięknej wdowy po Zamojskim, — teraz niema między nami żadnej zapory!
Przeląkł się jednak.
— Czemuż się cofasz? — zapytał, widząc bladość i chłód Maryi, — czyliś się mnie nie spodziewała?
— Wiedziałam, że przybędziesz, panie Sobieski, aby mi przypomnieć dane słowo! — odpowiedziała.
— A jednak jesteś zimną... usuwasz się... co się stało, Maryo?... — zapytał Sobieski.
— A jednak jesteś zimną... usuwasz się... co się stało, Maryo?... — zapytał Sobieski.
— Zapominasz, panie Sobieski, że stoję przed tobą w żałobnych szatach.
— Dobrze, Maryo szanuję twą żałobę, gdyż Jan Zamojski był szlachetnym i wspaniałomyślnym mężem, którego pamięć czcić będę, dopóki życia mego!
— Mam zamiar wrócić do mego starostwa.
— Nie pojedziem z dworem do Warszawy, Maryo?
— Winnam się usunąć od zabaw i festynów.
— Tak się zmieniłaś! — rzekł Sobieski po krótkiej chwili, — czy i uczucia twoje zmieniły się, Maryo?... Czy mnie już nie kochasz?...
— Oszczędź mi tych pytań, panie wielki marszałku! Cóżbyś powiedział, gdybym cię zapytała, co ci jest droższem, czy ja, czy twój zawód wojenny?
— Więc pozwól mi zadać inne pytanie: czy pamiętasz o swojem słowie?
— Tak, panie Sobieski, dotrzymam mojej przysięgi!
— A zatem dobrze, Maryo, jesteś moją! — zawołał Jan Sobieski zadowolony i wyciągnął ręce do bladej pięknej Maryi, ażeby ją ująć w objęcia.
— Poczekaj pan czas żałoby, — rzekła.
— Niech się spełni twoje żądanie! Kilka jednak tylko miesięcy tęsknić jeszcze będę do tego dnia, w której kapłan rękę twoją z moją połączy! Do tego czasu bądź zdrowa!... Udajesz się do swego samotnego starostwa... ja z królem pojadę do Warszawy i czas ten przepędzę na dworze. A potem będziesz moją, aniele! Wówczas twoja miłość i twoja delikatna rączka złagodzi twardą powłokę wojownika!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.