Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 43. Ratunek
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

43.
Ratunek.

W chwili, gdy herkulesowej postaci robotnik spostrzegłszy czerwonego Sarafana zamierzył się na niego żelazną sztabą, czerwony Sarafan cofnął się nagle. Zawalenie nastąpiło w tej samej chwili.
Noc nie przenikniona ogarnęła go nagle, nie doznał jednak żadnego skaleczenia od opadającego rumowiska.
Był zasypany. Odwrót był mu odciętym.
Głucho tylko dochodził do niego odgłos cofających się ludzi.
Czerwony Sarafan, który nieokazywał żadnej obawy, ponieważ instynktownie ufał, że się z tego zajścia jakoś wydobędzie i teraz widząc się w zasypanym korytarzu, nie przestraszył się bardzo.
Ciemność grobowa, która go otaczała, byłaby przeraziła każdego innego, czerwony Sarafan pozostał jednak spokojny, mówiąc sobie, że z podziemnego korytarza musi być przecież jakieś inne wyjście.
Zaczął więc iść dalej, rękami dotykając ścian.
Nagle stanął.
Głębokie, ciężkie westchnienie doszło do jego uszu.
Kto wydał ten jęk żałosny? Zdawał się on pochodzić z miejsca bardzo blizkiego czerwonego Sarafana.
Czerwony Sarafan zdawał się nie znać obawy i przerażenia. Wymówił do siebie kilka słów i zaczął szukać po ciemnym korytarzu.
Jęk boleści powtórzył się.
— To człowiek! szepnął Sarafan, — he! kto tu jest? — zawołał.
Nadstawił uszu.
Słaby jęk odpowiedział mu. Czerwony Sarafan poznał, że zbliża się do jęczącej istoty.
Uszedłszy parę kroków uczuł, że noga jego dotknęła jakiegoś ciała.
Pochylił się doznając jakiegoś uczucia na kształt przestrachu.
Macając rękami poczuł leżącą na małym pagórku postać ludzką.
— Kto jesteś? — zapytał, — zdaje mi się, doprawdy, że to ślepa niewolnica z Sziras.
— Pomóż mi człowieku, ktokolwiek jesteś! — dał się słyszeć głos słaby.
— Jesteś Sassa! Dostałaś się tu do podziemia!
— Daj mi... kawałek chleba... lub trochę wody... nie mogę wyjść... wyjście jest zasypane!
Czerwony Sarafan podniósł się.
— Więc i tu wyjście zasypane? — szepnął, — eh! toby było głupio! Nie moglibyśmy wyjść!
Obszukał swoje kieszenie. W jednej znalazł dość spory kawał chleba. Odłamał kawałek i podał wycieńczonej Sassie, która chwyciła go chciwie, aby dręczący głód zaspokoić.
— Wody nie mam, — rzekł, — jestem czerwony Sarafąn! Szukałem cię, bom wiedział, żeś została w wieży.
— Jestem jeszcze pół nieprzytomna, — odpowiedziała ślepa niewolnica, przychodząc zwolna do siebie, — jesteś czerwony Sarafan? I przychodzisz mnie ocalić?
— Zdaje mi się, że teraz oboje jesteśmy zgubieni, — odpowiedział szczególny człowiek, macając rękami dokoła siebie.
— Podziemie tutaj się kończy, wyjść niepodobna, — rzekła słabym głosem Sassa.
— A za nami podziemie zasypane!
— Powiedz mi przedewszystkiem, czy mój dostojny pan ocalony? — zapytała ślepa niewolnica.
— Jan Sobieski jest ocalony!
Słowa te dodały Sassie nowej odwagi.
— I ty go ocaliłeś, Sarafnie? — zapytała, — o! to już nie boję się tera2 ciebie! Kocham cię za to!
Czerwony Sarafan nie słuchał tych słów lecz badał zawalone miejsce, koło którego Sassa siedziała na zsuniętej ziemi.
— Mówisz, że tamto wejście jest zasypane? — rzekła Sassa zjadłszy chleb, — w takim razie jesteśmy zgubieni! Zlituj się, Sarafanie, czy mówisz prawdę? Jakże się dostałeś tutaj, jeżeli tamto wejście jest zasypane?
Sarafan w kilku słowach opowiedział co zaszło.
— Musimy więc nędznie tu zginąć, — zawołała Sassa, — a ty ulegniesz temu losowi dlatego tylko, żeś mi chciał dopomódz! Masz umrzeć dla mnie!
— Tak łatwo się nie poddamy, dziewczyno! — odpowiedział Sarafan z uśmiechem, — bywałem nieraz blizkim śmierci, ale zawsze udawało mi się wykręcić! Nie rozpaczaj jeszcze!
— Może się jeszcze wydostaniemy, skowronku, — odpowiedział, — dostają mi się w ręce korzenie i rośliny.
— Niebo może nas wyswobodzi! — rzekła ślepa niewolnica, składając ręce.
Sarafan kopał dalej rękami i nagle ukazał się nad nim, w miejscu, w którem podziemia się zapadła, mały otwór, przez który przedzierał się promień światła.
— Wydostaniemy się, — zawołał, — robi się widno.
Sassa szeptała modlitwę dziękczynną.
Otwór robił się coraz większy.
— Chodź tutaj i ostrożnie wdrap się na górę! — zawołał Sarafan.
Ujął ją za ręce i pociągnął ku miejscu, po nad którem znajdował się otwór.
— Dziękuję ci za ocalenie, dobry Sarafanie, — rzekła ślepa niewolnica drżącym głosem, wdychając świeże, czyste powietrze, — zdaje mi się, że się wydostaję pod otwarte niebo.
— Dalej! wydostań się tylko na wierzch! — wołał na nią Czerwony Sarafan, pomagając jej wyleźć.
Sassa wdrapała się do otworu i wydostała się szczęśliwie na powierzchnię ziemi, gdzie dokoła rosły krzaki i drzewa.
Jakie uczucie niewypowiedzianej rozkoszy przejęło ocaloną, gdy odetchnęła świeżem, swobodnem powietrzem! Złożyła ręce... wyraz błogości opromienił jej twarz. Była jednak zbyt osłabioną, żeby z łatwością przenieść mogła tę zmianę. Radła na mech i trawę... opuściła ją przytomność i leżała bez poruszenia, jak martwa.
Czerwony Sarafan wydostał się z kolei z czarnej, zaduszonej głębiny.
— Twoja odwaga i mnie ożywia, Sarafanie! Tak masz słuszność, nie powinniśmy jeszcze umierać! Wyrzekłam się już ostatniej nadziei, ale twoje zjawienie się dodaje mi nowej, — rzekła Sassa, — mój szlachetny pan żyje! Więc i ja żyć muszę! Gdzie jesteś, Sarafanie! Czy widzisz co?
— Widzę tyle co ty, skowronku! Noc nas otacza, ale nie bój się! — pdparł czerwony Sarafan.
Sassa usłyszała, że grzebie w ziemi.
— Co robisz? zapytała, — czy nie mogę ci pomódz?
— Robię tylko próbę, skowronku!
— Odkopujesz ziemię?
— Tylko tu na górze, w suficie podziemia! Spada wprawdzie jeszcze trochę ziemi, ale to musi się skończyć, jeżeli dalszy kawał się nie zawali.
Sassa wstała. Obecność Sarafana i spożycie chleba powróciło jej siły, najbardziej jednak ożywiała ją myśl o Janie Sobieskim. Chciała pomagać czerwonemu Sarafanowi, nie pozwolił jej jednak na to.
Godziny upływały.
— Nic z tego nie będzie! — rzekł wreszcie Sarafan znużony.
Rzucił się na ziemię i jak się zdawało, nie miał zamiaru pracować dalej.
Ślepa niewolnica siedziała również skulona.
Cisza, grobowa cisza panowała w strasznem podziemiu.
Czerwony Sarafan zasnął, Sassa słyszała jego równy oddech.
Nareszcie i ona usnęła.
Gdy się obudziła po długim, pokrzepiającym śnie, usłyszała Sarafana kopiącego.
— Jakże idzie, Sarafanie? — zapytała.
Odetchnął głęboko i roześmiał się swoim zwyczajem.
Stojąc przy otworze, spostrzegł Sassę.
Patrzył na nią przez chwilę nieruchomy.
— Śpi, — szepnął, — gdy się obudzi, to sobie sama da radę.
I oddalił się z miejsca, w którem ślepa niewolnica leżała pod drzewami, aby dalej prowadzić swoje awanturnicze życie.
Nie zaszedł jednak daleko.
Gdy zbliżył się do miasta, ujrzał nagle oddział straży miejskiej.
Chciał przejść koło tych ludzi, śmiejąc się, przyszli oni jednak do siebie z przestrachu, jakim ich przejął widok tego, którego uważali za zginionego.
— Oto on! czerwony Sarafan! — wołali — schwytać go! Nie zginął! Jest nieśmiertelny!
— Zobaczym! Zabić go! Zakłóć! — rozkazał dowódzca oddziału.
— Nie! nie trzeba go zabijać! — zawołało kilku, — weźmy go do miasta! Jeżeli go tu zostawimy, to znów powróci żywy! Zabierzmy go do miasta i złóżmy do trumny zmarłego robotnika, który dziś ma być pochowany! Z trumny nie wyjdzie! Tym sposobem pozbędziemy go się raz na zawsze!
— Złożyć go do trumny zmarłego, — zgodzili się wszyscy, — niech go umarły zabierze z sobą do ziemi! Umarł on przez niego, więc go od siebie nie puści! Jeżeli dobrze zagwoździmy trumnę, upiór ten, zapowiadający rozlew krwi, nie będzie się mógł wydobyć! Czerwony Sarafan patrzył na tych ludzi ze zdziwieniem, następnie roześmiał się i rzekł do nich kilka słów.
Nie słuchali go jednak, ale związali i powlekli z sobą.
Dotychczas wszędzie na czerwonego Sarafan spoglądano z pewną obawą i nikt się nie ważył go zaczepiać, — tutaj po raz pierwszy spotkało go nieznane dotąd niebezpieczestwo. Mieszkańcy Żwańca nie uciekali przed nim, lecz widocznie mieli ochotę uśmiercić widmo wojny, ukazujące się niespodziewanie w różnych miejscach.
— Na nic się to nie przyda, — mówiono w mieście, gdy straż z okrzykami tryumfu prowadziła czerwonego Sarafana przez ulice, — temu nikt nie nie zrobi! Czy nie widzicie, jak się z was śmieje? On nie umrze! Cokolwiekbyście mu zrobili, żyć będzie. Czyż nie był pogrzebany żywcem w podziemiu? Czyż nie sądzili wszyscy, że musi zginąć? A jednak jest tu znowu i śmieję się!
— Do trumny go! — wołali inni.
Nie brakowało wiele do ukamienowania czerwonego Sarafana przez rozdrażniony tłum. Straż miała nie mało trudności, ażeby go uchronić i zamknąć do aresztu, w którym miał zostać, aż wszystkie przygotowania ukończone zostaną.
Tymczasem w lesie dwie kobiety z poblizkiej wioski zbliżyły się do miejsca, w którem Sassa leżała bez przytomności.
Spostrzegły one biedną dziewczynę i przystąpiły do niej.
— Śpi, — rzekła jedna, — to jakaś obca.
— Jest blada i musi być słabą, — zauważyła druga.
— Zdaje mi się, że się poruszyła.
— Wody! — jęknęła ślepa niewolnica, którą podczas wydobywania się z podziemia utrzymywała przy siłach tylko gorączkowa żądza wolności, obecnie zaś wycieńczenie wzięło górę.
— Jęczy! chce wody! — rzekła jedna z kobiet, — musi być bardzo słabą! Zdaje mi się, że jest niewidoma.
— Przynieś wody, a ja przy niej pozostanę, — odpowiedziała druga.
I pochyliła się nad Sassą, a tymczasem jej towarzyszka poszła po wodę ze dzbankiem, który miała z sobą.
— Czyś bardzo chora? — spytała Sassy.
— Nie mogę się ruszyć, — jęknęła Sassa, — zlitujcie się, dajcie choć kroplę wody!
— Zaraz, zaraz, woda będzie za chwilę! Musiałaś się zbłąkać! Jesteś niewidoma?
— Tak! — szepnęła ślepa niewolnica.
— Jakże się nazywasz? — Sassa! — wymówiła zcicha chora.
— Skądże tu przyszłaś? — Ślepa niewolnica odpowiedziała kilka słów bez związku, wśród których powtórzyła parę razy imię Jana Sobieskiego i czerwonego Sarafana.
— Jest bardzo chora! majaczy w gorączce — rzekła klęcząca przy niej kobieta do swej towarzyszki, która właśnie wróciła z wodą.
Klęcząca wzięła naczynie i zwilżyła usta chorej.
Sassa podniosła się.
— Wody! dajcie mi wody! — prosiła.
Kobiety podały jej naczynie.
— Nie widzi, — objaśniły jedna drugą.
Ślepa niewolnica napiła się i opadła znowu na trawę. Usta jej szeptały słowa bez związku.
— Tu przecież nie możemy jej zostawić, — mówiły do siebie kobiety, — cóżby się z nią stało? Noce teraz są zimne! Zginęłaby tutaj biedaczka!
— Zabierzmy ją na wieś.
Litościwe, chociaż biedne kobiety wykonały zaraz ten zamiar. Podniosły Sassę, która z początku iść nie mogła, ale przy ich pomocy mechanicznie poruszała nogami.
Po dość długiej wędrówce przybyły z chorą późnym wieczorem do wioski, złożyły ją na posłaniu, przykryły i jedna z nich pozostała przy niej. Dawała ona chorej pić, ocierała pot z jej czoła i pilnie pełniła służbę przy niej, chociaż całe leczenie stanowiła tylko zimna woda.
Przez kilka tygodni biedna niewolnica leżała tak w gorączce w chacie starej kobiety, która od czasu do czasu, ażeby ją utrzymać przy życiu, dawała jej nieco miodu albo rosołu.
Zima już nadchodziła, a Sassa jeszcze nie wróciła do domu.
Biedna kobieta, która ją przyjęła do siebie, wychodziła często z chaty po gałęzie i drzewo do lasu, ponieważ było zimno, a gdy wyszła zrana, zazwyczaj nie powracała aż wieczorem.
Stan chorej poprawił się nareszcie. Mogła już na parę godzin codzień łóżko opuszczać.
Pewnego wieczoru właśnie, gdy litościwa kobieta powróciła do chaty i roznieciła ogień, dał się słyszeć wielki hałas. Cała wieś poruszyła się nagle, wszyscy byli na nogach. Powstało formalne zbiegowisko.
Sassa wyszła także z chaty.
Kobieta, która ciągle jeszcze pielęgnowała rekonwalescentkę, wyszła przed chatę, aby zobaczyć, co zajść mogło w wiosce zazwyczaj tak spokojnej.
Nadjechali do wioski ludzie w popłochu, uciekający od strony niedaleko położonej granicy.
— Idą! zbierają się tysiącami! — opowiadali zbiegowie zgromadzonym mieszkańcom wioski, którzy z przerażeniem załamywali ręce, — niedługo tutaj przybędą!
Sasa wyszła także z chaty.
— Kto idzie? — zapytała.
— Tatarzy! jest ich moc niezliczona, — odpowiedziano, — jest ich tyle co piasku w morzu! Zbierają się w cichości i chcą urządzić straszliwy najazd.
— A tu nikt nie wie o tem? tu nie ma wojska? — rzekła, bledniejąc Sassa, której ten wypadek zdawał się przywracać utracone siły — dowódzcy nic nie wiedzą o grożącem niebezpieczeństwie? Mój Boże, czemuż stoicie! na cóż czekacie?
— Pozostaniemy tutaj w wiosce! — odpowiedzieli zbiegi.
— I żaden z was nie pospieszy, aby wiadomość o tem zanieść do Warszawy, aby ostrzedz dowódzców, zawiadomić Jana Sobieskiego, że straszne niebezpieczeństwo zagraża, — mówiła Sassa dalej, załamując ręce. — Czegóż się wahacie? czemuż go nie zawiadomicie?
— Mężczyźni odwrócili się.
— To już zapóźno, — rzekł jeden.
— Żleby mógł wyjść, ktoby zaniósł taką wiadomość, — mruknął drugi.
— Więc wolicie pozostać tutaj i przepuścić Tatarów przez granicę? zawołała Sassa przerażona.
— Powstrzymać ich już nie zdołamy! — odpowiedzieli, — horda ich jest zbyt wielka! Któżby się zdołał im oprzeć? My tu najpierwsi padlibyśmy ofiarą! Jeżeli weźmiemy wojsko, to wyjdziemy gorzej, niż siedząc cicho.
— I dlatego zostajecie tutaj? — wyrzucała im Sassa, — dlatego pozwalacie Tatarom wkraczać do kraju? Hańba wam! Gorszem to jest, niż gdybyście otwarcie przeszli do nieprzyjaciela!
— Kto jest ta dziewczyna, — mówili zbiegowie i mieszkańcy wioski, odwracając się niechętnie i chcąc się oddalić.
— Czyż nie słyszycie? Czy nie ma wpośród was żadnego, któryby chciał zawezwać wodza? Czyż żaden z was mnie nie usłucha? Macie przecież koi nie! Ludzie rozeszli się zwolna, wzruszając ramionami na napomnienia ślepej dziewczyny.
— Najświętsza Panno! czemuż milczycie? — mówiła Sassa dalej w śmiertelnej trwodze, — sami przecież mówicie, że nie ma chwili czasu do stracenia, że horda nieprzyjacielska już nadciąga? Czyż żaden z was nie dosiędzie konia i nie puści się do Warszawy, ażeby zawezwać Jana Sobieskiego? Zlitujcie się! Wszyscy wiecie jakie grozi niebezpieczeństwo, a wódz jeszcze nic o niem nie wie! Pędźcie do niego, aby go zawiadomić! Ratujcie ojczyznę!
Zamilkła i wytężyła słuch.
Cisza panowała dokoła.
Nie było żadnej odpowiedzi.
— Gdzież jesteście? — zawołałaś Sassa, — czyż żaden nie wysłucha moich błagań? Czy chcecie zdradzić ojczyznę i oddać ją na pastwę wrogów? Może jeszcze wszystko da się ocalić? Doniesienie wasze może jeszcze zapobiegnie nieszczęściu! Chcecie się zgubić sami? Ulitujcie się! zawiadomcie wodza! sprowadźcie wojsko!
Nikt jej nie słuchał.
Kobieta, która ją pielęgnowała, przystąpiła do niej i ujęła ją za rękę.
— Chodź do chaty, — rzekła, — ludzie odeszli... nie ma żadnego!
— Nie ma żadnego? więc pojechali?
— Nie Sasso, nie chcą się narażać na niebezpieczeństwo!
Ślepa niewolnica z przerażeniem zasłoniła twarz rękami.
— Odeszli! Żaden mnie nie usłuchał! — zawołała nawpół gasnącym głosem, — żaden nie chciał zawezwać Jana Sobieskiego!
Kilka tylko dziewcząt i młodych chłopców stało w blizkości.
Kobieta zatrwożona o Sassę wzięła ją za rękę.
— Chodź do chaty, noc zapada, Sasso, — rzekła, — jesteś jeszcze słaba, ledwie powróciłaś do zdrowia.
W umyśle Sassy zaczynało się rodzić rozpaczliwe postanowienie.
— Do chaty? — powtórzyła, — nie! Nie mogę dłużej u was pozostać... Pielęgnowaliście mnie... dziękuję wam! Nie zapomnę wam tego nigdy! Może jeszcze spotkam się z wami! Niech was Bóg wynagrodzi!
— Co chcesz uczynić Sasso? — zapytała kobieta.
— Muszę się oddalić... oddalić zaraz...
— Ależ jest noc... i zima! Zmarzniesz w drodze, Sasso!
— Bywajcie zdrowi! Muszę iść... do Warszawy... do Jana Sobieskiego! Muszę go wezwać tutaj! — odpowiedziała ślepa niewolnica z odwagą i stanowczością heroiczną, — kto pójdzie ze mną? — zawołała, — czy znajdzie się który, żeby mnie poprowadził, abym prędzej iść mogła?
Na te słowa zbliżył się do niej biedny, w obdartej odzieży, dwunastoletni chłopiec, sierota i podał jej poczerwieniałą od zimna rękę.
— Ja ci będę towarzyszył, Sasso! — rzekł donośnym głosem, — ja będę cię prowadził!
— Widzicie Leszka! — wołali chłopcy i dziewczęta, — chce prowadzić ślepą! chce iść w świat!
Sassa zapałem pochwyciła podaną rękę.
— Dziękuję ci Boże! — zawołała z rozjaśnioną twarzą, — jeszcze wszystko może być odwrócone.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.