Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 46. Kra
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

46.
Kra.

Sassa, prowadzona przez młodego Leszka, opuściła wieś, w której zatrzymali się zbiegowie przybyli od granicy.
Święty obowiązek, wzniosła myśl ożywiała ślepą niewolnicę i popychała ją dalej. Pragnęła ona znaleźć Jana Sobieskiego i zawiadomić go o grożącem strasznem niebezpieczeństwie.
Nikt zdawał się jeszcze nie wiedzieć o nadciąganiu Tatarów. Dzikie ich hordy zamierzały kraj napaść nagle, co mogłoby pociągnąć za sobą nieobliczone klęski.
Wódz Jan Sobieski był odpowiedzialnym za bezpieczeństwo kraju, a do tej chwili nic nie wiedział o nadciągającym wrogu.
Myśli te zajmowały i dręczyły Sassę.
— Czy jesteśmy na dobrej drodze do Warszawy, Leszku? — zapytała chłopca, który ją prowadził, jednego z następnych dni, gdy po przepędzeniu nocy w nędznej szopie, wybierali się dalej.
— Tak, Sasso, w miasteczku, przez które przechodziliśmy, zapytywałem. Straż przy bramie wskazała mi tę drogę.
— Śnieg pada, czuje to, — mówiła Sassa, drżąca z zimna.
— Niebo jest szare, a powietrze tak śnieżne że zaledwie o kilka kroków widzieć można, — odpowiedział Leszek który zdawał się lepiej znosić zimno, choć tylko szmatami był okryty.
Ślepa niewolnica czuła, że jej nogi coraz głębiej w śnieg zapadają.
— Wszystko to nie powinno nas wstrzymywać, Leszku, musimy iść dalej! Musimy dostać się do Warszawy! Mówiłam ci przecież co mamy do zrobienia.
— Postanowienie twoje jest szlachetne i piękne, Sasso, — rzekł młody chłopiec, — i czy sądzisz, że wielki wódz Sobieski zatrzyma mnie przy sobie?
— Jeżeli uzna cię za młodym, aby cię przyjąć do szeregów, to przyjmie cię tymczasem do swojej służby, ponieważ jesteś dosyć silny.
Słowa te widocznie dodawały zapału młodemu chłopcu.
— W takim razie chętnie będę znosił wraz z tobą przygody, przeniosę zimno i śnieg, — odpowiedział, — jedynem mojem pragnieniem jest dostać się do ułanów.
— Będę prosiła o to wodza, a ponieważ mi dopomagasz, abym go zawiadomiła o nadciąganiu nieprzyjaciela, więc wypełni moją prośbę!
— Mówiłaś, że go znasz, Sasso!
— Byłam służącą jego ojca, nieboszczyka kasztelana.
Wędrowcy nasi szli dalej po śniegu w milczeniu. Nie łatwo im było iść, ponieważ nogi ich coraz bardziej w śnieg zapadały.
Dokoła, jak daleko oko zasięgnie, widać było tylko wielką śnieżną płaszczyznę, z której tu i owdzie sterczało drzewo bezlistne z okrytemi śniegiem gałęźmi.
Zimny wiatr dął w twarz podróżnym. Od kilku dni nie jedli nic pożywnego i nie spoczęli jak się należy.
Jednakże odwaga nie opuszczała ślepej niewolnicy z Sziras, która ledwie przyszła do zdrowia. Nogi jej drobne przemarzły od zimna, już i ręce straciły czucie wskutek mrozu, a ona odważnie szła dalej.
Leszek pociągany jej przykładem, ledwo był w stanie iść dalej drogą, której zwroty tylko drzewa tu i owdzie rosnące, wskazywały. Przytem oglądał się ciągle bojaźliwie na wszystkie strony. Zdawał się myśleć o jakiemś innem niebezpieczeństwie, daleko większem od tego, którem groził mróz i śnieg.
Młody chłopiec, silnie zbudowany, ale nie uzbrojony niczem oprócz grubego kija, myślał o wilkach.
Gdyby te dzikie zwierzęta, wypędzone głodem z swych jaskiń leśnych wpadły na ich ślad, byliby bez ratunku zgubieni.
Nie zwierzał się przed Sassą ze swej obawy, ale ona także wpadła na myśl o tem niebezpieczeństwie.
— Czy widzisz co? — zapytywała niekiedy.
— Nic, oprócz śniegu, a w oddaleniu ciemnych drzew lasu, — odpowiadał Leszek.
— Czy nie widać gdzie ludzkiego mieszkania?
— Nie, Sasso!
— Czy dojrzysz dobrze aż do lasu? — Droga zbliża się do niego, a potem zwraca się wielkim łukiem.
— Bądź ostrożny! Z lasu mogłyby wybiedz wilki! W takim razie musisz mnie szybko doprowadzić do jakiego cienkiego drzewa i dla siebie upatrzeć inne, ażebyśmy mogli wdrapać się na nie!
— Uważam pilnie, ale nic nie widać, Sasso!
Rozmowa ucichła znowu. Szli dalej, byli jednakże już zmęczeni. O ile Leszek mógł dojrzeć, nigdzie nie było widać wsi ani miasta. A do Warszawy mieli jeszcze kilka dni drogi. Cel podróży jednakże dodawał im odwagi.
Zbliżyli się do lasu, który droga wielkim łukiem okrążała.
Nagle doszło do nich z oddali tak głośne i przeciągłe wycie, że Sassa i jej młody towarzysz stanęli na chwilę przerażeni.
Oboje znali ten straszny dźwięk... oboje wiedzieli co znaczył.
W blizkości znajdowała się wilczyca i głosem tym oznajmiała młodym, że zwęszyła dobry łup.
To, czego się obawiali, nastąpiło.
Oboje byli nieuzbrojeni, Sassa była ślepą, młody chłopiec wycieńczony zmęczeni i ujrzeli się nagle wobec strasznego niebezpieczeństwa.
Wieczór właśnie zapadał. Wszystko się składało na powiększenie okropności tej chwili.
Sassa ujęła drżącą rękę swego towarzysza.
— Czy widzisz co? — zapytała po cichu.
Leszek obejrzał się dokoła.
W niejakiej odległości poza nimi wyszło z lasu wielkie, czarne zwierzę, podniosło na chwilę głowę w powietrze, węsząc trop, następnie krótkiem wyciem przywołało młode.
— Jest wilk... goni nas! — rzekła ślepa niewolnica, — Najświętsza Maryo Panno, jesteśmy zgubieni!
— Mam gruby kij, Sasso!
— Uchodźmy! uchodźmy szybko! Nie puszczaj mnie! Trzymaj mnie za rękę! Uciekajmy!
Wilczyca wpadła już na ślad dwojga uciekających, a w chwilę potem przybiegły do niej wesoło trzy młode wilki.
— Dalej! dalej! — wołała Sassa na swego towarzysza.
Biegli oboje, o ile im sił starczyło.
Czyż długo jednak biedź tak mogli?
Odległość pomiędzy nimi a wilkami z każdą chwilą się zmniejszała...
Leszek trzymał silnie za rękę ślepą niewolnicę, biegnącą bardzo szybko i wytrwale.
Skręcili koło kilku naprzód wysuniętych drzew lasu.
Leszek wydał głośny okrzyk radości.
— Jesteśmy ocaleni, Sasso, — zawołał, — przed nami wieś... widać światła.
— Prędko, Leszku, żebyśmy uszli przed wilkami.
— Na pomoc! — krzyczał młody chłopiec z całych sił, — na pomoc! wilki nas gonią!
Zdawało się, że głos wołających pomocy usłyszano w chatach położonych najbliżej, bo zaraz odpowiedziało kilka głosów.
Stara wilczyca, która znajdowała się już zaledwie o dwadzieścia kroków od Sassy i jej towarzysza, stanęła.
Na śniegu ukazały się postacie kilku ludzi uzbrojonych w widły i kosy.
— Tutaj! — wołał Leszek, — tutaj są wilki! Gonią nas! Ratujcie!
Ludzie nadbiegli.
Stara wilczyca stała, młode biegały koło niej.
Sassa usłyszała głos ludzi.
— Bogu dzięki! Jesteśmy ocaleni! — rzekła przerywanym głosem, bo zmęczenie dech jej tłumiło.
I Leszek jużby nie był w stanie biedź dłużej.
Ludzie pobiegli odpędzić wilki.
Tymczasem Sassa i jej towarzysz doszli do pierwszej chaty, z której naprzeciw nim wyszła jakaś kobieta.
Spostrzegłszy okrytych śniegiem dwoje ludzi, ściganych przez wilków, przyjęła ich do chaty, w której palił się jeszcze ogień na ognisku.
— Chodźcie tu i ogrzejcie się, — rzekła, — zkądże idziecie o tak późnej porze, podczas zawiei śniegowej?
Leszek opowiedział jej cel ich drogi
— I jesteś niewidomą? — zwróciła się kobieta do Sassy, — to cud prawdziwy, żeście nie zginęli od mrozu, śnie gu i wilków!
Sassa opowiedziała współczującej, podstarzałej już kobiecie wszystko co przebyli, dodając, że śpieszą do Warszawy.
Kobieta załamała ręce.
— A więc będziecie musieli przebywać rzekę i macie jeszcze przeszło dwadzieścia mil przed sobą na takie zimno! — zawołała.
I gdy powrócił jej mąż, który wraz z innymi odpędzał wilki, powtórzyła mu co słyszała.
— Rzeka zamarzła, możecie jutro rano iść dalej, — rzekł ten człowiek, — daj im jeść i pić, żono. Ja tu w blizkości ogniska urządzę posłanie dla niewidomej dziewczyny, a malec może przespać się w komorze.
Sassa i Leszek usiedli, gospodarz chaty przyniósł słomy i zrobił jej posłanie, żona jego zagrzała mleko i podała im.
— Dziękuję wam! — rzekła Sassa, którą mleko pokrzepiło.
Jej towarzyszowi posiłek bardzo smakował. Od wielu dni nie mieli już takiej uczty.
Naltępnie gospodarz wskazał znużonemu Leszkowi posłanie, a kobieta nakłoniła Sassę, ażeby się położyła w miejscu przygotowanem przy ognisku.
Oboje zmęczeni podróżą zasnęli prędko.
Wówczas dopiero gospodarz i gospodyni udali się na spoczynek.
Obudziwszy się nazajutrz ślepa niewolnica uczuła się rzeźwiejszą i silniejszą.
Wstała i ubrała się. Gospodyni z współczuciem patrząc na nią i na Leszka, przygotowała im śniadanie.
— Musimy iść dalej, — nagliła Sassa, — nie możemy tracić ani godziny!
— W nocy nastąpiła odwilż, — rzekł gospodarz, — nie będzie wam tak zimno w drodze, ale ociepliło się tak bardzo, że lód na rzece, który i tak nie był dość silnym, stanie się niebezpiecznym.
Sassy nic powstrzymać nie mogło.
— Musimy iść, — powtórzyła.
I podziękowawszy za przyjęcie dobrym ludziom, którzy ją jeszcze zaopatrzyli chlebem i serem, opuściła wraz z Leszkiem chatę.
Gospodarz odprowadził, ich do dro gi i wskazał kierunek.
Wędrowcy pokrzepieni, puścili się w dalszą, daleką jeszcze podróż.
Śnieg topniał, gdyż nie było zimno i słońce dogrzewało dobrze. Leszek pro wadził za rękę ślepą niewolnicę. Oboje szli raźnie dalej. Gościnna wioska wkrótce pozostała daleko za nimi.
Przez ciąg dnia uszli znaczny kawał drogi. Nad wieczorem, jak im przepowiedział gospodarz chaty, przyszli nad Bug, w miejscu, w którem na przeciwnym brzegu znajdowała się wioska. Tam po przebyciu rzeki mogli przenocować, a stamtąd do Warszawy mieli już tylko trzy dni drogi.
Ta nadzieja dodawała im ducha i chociaż śnieg topniejący utrudniał pochód, szli ochoczo naprzód.
Około południa zatrzymali się, aby wypocząć i pokrzepić się zapasami, w które ich zaopatrzono we wsi.
Następnie znowu puścili się w drogę i o zachodzie słońca przybyli nad szeroką i głęboką rzekę.
Wpływ słokca i odwilży można było dostrzedz na porysowanej w wielu miejscach powierzchni lodu.
Wieś, do której dostać się zamierzali, leżała na drugim brzegu w dół rzeki tak, że zaledwie chaty dostrzedz było można.
Gdy ślepa niewolnica ze swym przewodnikiem stanęła nad brzegiem rzeki, Leszek spojrzał zdziwiony na powierzchnię lodu.
— Co widzisz? — zapytała go Sassa.
— Zdaje mi się, że lód już jest słaby, — odpowiedział chłopiec, — wygląda tak, jakby lada chwila miał puścić.
— Czy nie ma tu ludzi w blizkości?
— Nie, Sasso.
— Może gdzieindziej lód będzie silniejszy.
Leszkowi zdawało się, że lód się rusza. Czyżby się mylił? Nie był jeszcze pewny.
— Musi już być wieczór, Leszku, nie czekajmy dłużej, — rzekła ślepa niewolnica, — nie jesteśmy ciężcy, lód nas utrzyma.
— Lepiejbyśmy noc tutaj przeczekali, — rzekł młody towarzysz Sassy.
— Tu nie ma wioski ani ludzi, gdzież noc spędzimy Leszku?... Tam łatwiej znajdziemy schronienie, a jutro o świcie pójdziemy dalej. Czegóż się wahasz? Prowadź mnie na lód. Musimy przejść na drugą stronę.
Prowadząc Sassę za rękę, Leszek zszedł na powierzchnię lodu.
Wybrał takie miejsce, w którem lód zdawał się silnym.
Przebywszy śnieg na brzeg nawiany, zstąpił na lodową powłokę rzeki.
Leszek pociągnął szybko ślepą, niewolnicę za sobą.
Wtem, gdy już znaczny kawał uszli od brzegu, rozległ się nagle pod jej stopami głuchy stuk. Zdawało się, że wszystko się zapada.
Sassa stanęła.
— Co to było? — szepnęła.
— Lód pęka, — odpowiedział Leszek, — chodź prędko! Nie możemy się zatrzymywać!
— Co widzisz? — zapytała ślepa niewolnica.
— Nic, tylko lód, tu i owdzie już popękany!
— Mnie się zdaje, że lód się rusza pod mojemi nogami! — Idąc szybko i zręcznie, zdołamy przejść! Będę cię dobrze prowadził! Jeszcze dość widno!
Szli dalej.
Leszek ujrzał z przerażeniem, że w różnych miejscach rozpadliny się powiększały, Lód widocznie puszczał.
— Prędko! — wołał, — prędko! bo zginiemy! Przeskocz przez rozpadlinę, Sasso!
Skocz dobrze! Ślepa niewolnica poszła za radą swego przewodnika.
Wkrótce potem rozległ się tuż koło niej głuchy krzyk.
Uczuła, że Leszek puścił nagle jej rękę.
Lód popękał dokoła.
Leszek z krzykiem wpadł do głębiny i znikł pomiędzy odłamami lodu, które się wkrótce nad nim zamknęły.
Nie pokazał się więcej.
Ślepa niewolnica stała na wielkim grubym odłamie płynącego lodu.
— Leszku! — zawołała bledniejąc, — Leszku... gdzie jesteś?... Opuszczasz mnie?...
Okropna cisza... tylko woda szumiała, unosząc krę na swym grzbiecie.
Przerażenie przejęło opuszczoną.
— Leszku! Leszku! — krzyczała.
Nie było żadnej odpowiedzi.
Wielki odłam lodu, na którym się znajdowała ślepa niewolnica z Sziras, płynął dalej z brzegiem rzeki.
Śmierć czyhała na nią ze wszystkich stron. Kry nacierały jedna na drugą i piętrzyły się miejscami.
A nieszczęśliwa nawet widzieć nie mogła, co się koło niej działo. Mogła tylko polegać na słuchu, który jej mówił, że płynie razem z kruchą wysepką lodową, zdana na wolę rozhukanej rzeki.
Zapadała ciemność wieczorna.
Wiatr powiewał szarą sukienką ślepej dziewczyny.
Nie rozpaczała jednak... przyszło jej na myśl, że musi przepływać koło wsi.
— Ratunku! — wołała, dając znaki rękami, — ratunku!
Ale szum fal był donośniejszym od jej głosu.
Na brzegu stali mieszkańcy wioski.
Gdy kra niosąca ślepą niewolnicę przepływała naprzeciw nich spostrzegli w mroku wieczornym postać rozpacznie załamującą ręce.
Nikt jednak nie mógł jej ratować, nikt nie mógł podać jej pomocy.
Niektórzy mężczyźni odważyli się na to, nim jednak czółnem utorowali sobie drogę pomiędzy krami, odłam lodu, na którym znajdowała się ślepa niewolnica, już był daleko.
Nawet jej krzyk o pomoc, zamierający w oddali, nie dobiegł do nich.
Wreszcie prąd rzeki tak gwałtownie porwał odłam lodu wraz z nieszczęśliwą, że znikła w nocy i mgle...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.