Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 41. Zasypana!
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

41.
Zasypana!

Ciężko przez wojnę dotknięte miasto Żwaniec, odetchnęło po zwycięstwie Sobieskiego.
Gdy Doroszenko ze swem nieludzkiem gospodarstwem opuścił wreszcie miasto, nieszczęśliwi mieszkańcy poważyli się wyjść z kryjówek i piwnic, ażeby zobaczyć co zburzonem a co zrabowanem zostało.
Mieszkańcy przedewszystkiem podziękowali modlitwą Bogu, że ich od tej strasznej klęski uwolnił.
Gdy następnie z pomocą Sobieskiego żołnierzy grzebiono zmarłych, mieszkańcy zabrali się do przywrócenia porządku. Oczyszczano domy i ulice, usuwano zwaliska po budynkach zgorzałych od kul ognistych.
Straż miejska chciała właśnie zamknąć bramę i podnieść most zwodzony, gdy ukazała się znana im prawie wszystkim z wieści i przy domku postać czerwonego Sarafana, i chociaż straż szybko chciała przez podniesienie mostu przeszkodzić jego przejściu, rzucił się na płaszczyznę mostu w ostatniej chwili, uchwycił się silnie łańcucha i tym sposobem został także podniesiony do góry, gdy jednak ujrzał się na drugiej stronie mostu, spuścił się szybko po łańcuchu i skoczył między przestraszonych strażników, jak gdyby wykonywał jakiś dziki taniec.
Strażnicy rozstąpili się. Jeden z nich był tyle przytomnym, że chciał pośpiesznie zamknąć bramę miasta. Ale w tej samej chwili, gdy brama przymykała się ze skrzypem, przesunął się przez nią czerwony Sarafan i wpadł do miasta.
Pospólstwo z krzykiem uciekało przed nim.
— Precz stąd! Jesteś czerwonem widmem wojny — wołali mężczyźni, — czego tu chcesz czerwony Sarafanie? czyż jeszcze nie dość krwi popłynęło?
— Jak on się dostał do miasta? — pytały kobiety, — kto go wpuścił?... Cierpieliśmy dosyć!... Wygnać go z miasta.
Tłum okazywał coraz większe rozdrażnienie i groził czerwonemu Sarafanowi, który zwrócił się do poblizkiej, na pół rozwalonej wieży, około której pracowało wielu ludzi nad uprzątnięciem rumowiska dla odbudowania spalonej części.
Gdy robotnicy na górze ujrzeli, że czerwony Sarafan wszedł do wieży, a tłum rozdrażniony zdawał się chcieć iść za nim, zaczęli krzyczeć i wygrażać pięściami.
— Czego ten czerwony potępieniec chce w naszem mieście, — wołali, — czyż nie dosyć tu nieszczęścia, przelewu krwi i nędzy! Ukazuje się on wszędzie, gdzie majnastąpić bitwa, czy chce nam zapowiedzieć nową klęskę?
Szczególna postać zdawała się zupełnie nie zważać na ludzi, zostających pod wpływem przesądnych przekonań. Przyszedł on do wieży, by tam odszukać Sassę. Jednak ślepa niewolnica mu siała już opuścić wieżę, gdyż na dole i w całym korytarzu wcale jej widać nie było.
Sarafan przypuszczał, że się zapewne oddaliła, gdy mieszczanie otworzy li wieżę, ażeby przystąpić do odbudowy.
— Hej, ludzie! — zawołał na robotników, którzy z narzędziami schodzili po schodach, — czy nie widzieliście ślepej niewolnicy?
— Zabić tego czerwonego szatana! wołał z ulicy wdzierający się tłum, Wpośród którego jedni groźnie podnosili ręce, inni zaś wskazywali śmiejącego się z niedowierzaniem i pogardliwością Sarafana, — zabić go! Ukamienować tego, który nam wróży nowe nieszczęścia!
Groźne te i oburzające słowa napotykały oddźwięk coraz powszechniejszy, a gdy robotnicy z narzędziami zeszli na dół, klnąc czerwonego Sarafana, rozwścieczony tłum rzucił się na szczególną postać.
Wszelkie usiłowania opamiętania pospólstwa, które w czerwonym Sarafanie widziało sprawcę wszystkich nieszczęść, były nadaremne! Tłumem tym owładnęła wściekłość, sądził on, że uwolni się od nowego rozlewu krwi zabijając tajemnicze zjawisko, którego pojawienie się miało klęski wojenne prowadzić za sobą.
Przez chwilę czerwony Sarafan stał zdumiony i wpatrywał się jak obłąkany w nacierających.
Zdawał się jeszcze nie wierzyć, żeby ludzie na seryo zabierali się do niego.
— Zabić go! Wrzucić do wody! Śmierć przeklętemu czerwonemu Sarafanowi! — wołał tłum podnosząc rozmaite narzędzia i nacierając na szczególnego człowieka, który, jak to było jego zwyczajem, zrobił kilka szczególnych poskoków i cofnął się w półcień który panował w głębi korytarza.
Nagle zobaczył tuż przy sobie otwór, przy którym płyta kamienna leżała jeszcze tak, jak ją położyła Sassa, a ponieważ w korytarzu, którego wyjście od strony fos fortecznych było zamknięte, byłby się dostał bez ratunku w ręce swoich towarzyszów, zrobił więc szybko zręczny skok w głąb, a zeskoczywszy odjął drabinę, która od otworu prowadziła na dół.
Mężczyźni i kobiety cofnęli się.
Znajdujący się bliżej zaledwie nie powpadali do otworu.
— Przynieść pochodni! — krzyczeli robotnicy, — zeskoczył do piwnic!
— Przecież to wejście do starego, zawalonego podziemia! — zawołał pewien stary mieszczanin.
— Nie ucieknie nam, ludzie! — rzekł inny zaciskając pięść, — dostał się do pułapki! Z tego podziemia nie ma wyjścia! Mamy go!
— Zamurować otwór! — zaprojektowała jakaś fanatyczka, wskazując czarną przez odjęcie płyty powstałą jamę, — niech czerwony Sarafan zginie tam w głębi!
— Przynieść pochodni! — wołali robotnicy, — dalej za nim! Musimy go schwytać! Trzeba go zabić! Inaczej nie zginąłby tutaj!
Słowa te potwierdzano ogólnie.
Tłum był podobny do stada dzikich bestyi, które chciały rozszarpać tego, którego uważały za sprawcę rozlewu krwi.
Kilku robotników przyniosło pochodnie.
— Drabiny! — wołali stojący nad otworem, — drabiny tutaj! Czerwony Sarafan ściągnął drabinę na dół! Czy słyszycie jak tam w głębi śmieje się z nas i szydzi? Słyszycie?
— Niech sobie szydzi! — rzekł inny, — niedługo będzie szydził!
Kilku ludzi przyniosło nareszcie drabinę. Przy czerwonawym blasku palących się pochodni spuszczono w głąb, drabinę i szło już tylko o to kto pierwszy spuści się do podziemia, gdyż dwóch jednocześnie schodzić nie mogło.
Jeden herkulesowej postaci robotnik, trzymający w lewej ręce pochodnię, a w prawej ręce uzbrojony kosturem, zdecydował się być pierwszym.
— Chodźcie za mną! — zawołał, — śmierć i zagłada czerwonemu Sarafanowi!
Zeszedł. Mężczyźni tłoczyli się za nim. Niektórzy wzięli pochodnie, inni drągi żelazne i pałki. Nawet niektóre kobiety tak się rozfanatyzowały, że poszły za mężczyznami do podziemia.
Inni pozostali na górze i otoczyli otwór, wywołując obelgi i przekleństwa na czerwone widmo wojny.
Na dole w podziemiu powstała ciżba i krzyki.
Pochodnie oświecały ponuro sklepiony korytarz, którego ściany pokrywała pleśń i robactwo. Dalsza część korytarza podobną była do ponurego grobu, ponieważ światło pochodni oświetlało tylko niewielki okrąg.
Strasznem miejscem było owo podziemie!
Wilgotne ściany, brudna podłoga, zgnilizna powietrza, wszystko to miało w sobie coś przerażającego.
Mimo to mężczyźni i kobiety, których popędzała ślepa wściekłość, szli nieustając dalej, aż by znaleźć czerwonego Sarafana, który ujść stamtąd nie mógł, i jak znający podziemie zapewniali, musiał się koniecznie dostać w ich ręce!
Gdyby zupełnie nieuzbrojony i widocznie niezbyt silny Sarafan został napotkany i napadnięty przez ten tłum, gdyby został znaleziony, musiałby zginąć w tych podziemiach! Nic go ocalić nie było w stanie! Był zgubiony gdyby ci ludzie schwytali go i powalili na ziemię. Byli oni w stanie zdeptać go albo ukamienować. Dziki krzyk rozległ się głucho w sklepionym długim korytarzu.
Czerwony Sarafan cofał się przed postaciami oświetlonemi przez pochodnie. Widział dokładnie wszystkich swych prześladowców.
Postępowali oni coraz dalej.
Nagle jeden z idących naprzód robotników, ów człowiek herkulesowej postaci, trzymający w lewej ręce pochodnię a w drugiej drąg żelazny ujrzał przed sobą czerwonego Sarafana, który widocznie doszedł do końca podziemia, gdyż zatrzymał się i stanął.
Z wściekłym krzykiem rzucił się robotnik na niego i zamachnął się z całą siłą żelaznym drągiem.
Zapomniał on jednak w zapale, że u góry nad podziemiem znajdowało się sklepienie i uderzył w nie tak silnie żelaznym drągiem, że rozległ się głuchy huk i w tejże chwili sklepienie zawaliło się.
Cegły i gruzy spadły na robotnika z taką siłą, że został przewrócony i pochodnia którą trzymał w ręku, zagasła.
Wszyscy obecni cofnęli się z przerażeniem.
Krzyk przestrachu rozległ się w korytarzu.
— Zasypany! Korytarz się wali! Uciekajcie! Czerwony Sarafan zasypany! — wołano.
— I robotnik także zasypany! — zawołał jeden z odważniejszych, który jeszcze nie uległ wpływowi ogólnego przestrachu, — trzeba mu pomódz! Do mnie! trzeba go wydobyć z pod gruzów!
— Sklepienie się wali! wszystkich nas zasypie! — wołali bojaźliwsi.
W wązkim korytarzu podziemia powstała straszna ciżba i zamęt niepodobny do opisania. Większa część pochodni zagasła podczas popłochu.
— To sprawka czerwonego Sarafana! — wołały kobiety nawet w ucieczce miotające się gniewem, — on zawalił sklepienie, żeby nas pozabijać, zasypać, zgubić!
Wysileniom kilku zdeterminowanych mężczyzn, mających jeszcze pochodnie powiodło się nakoniec zatrzymać w korytarzu część uciekających i nakłonić ich do powrotu na zagrożone miejsce.
Sklepienie nie waliło się dalej, ale dostać się do czerwonego Sarafana, który znajdował się po za zasypanem miejscem było trudno i niebezpiecznie, gdyż przy usuwaniu kamieni i uprzątaniu ziemi mogło nastąpić nowe obsypanie się części sklepienia.
Trzeba jednakże było ocalić zasypanego robotnika.
Nieustraszeni ludzie przy blasku pochodni zabrali się do pracy.
Po wielu wysileniach udało się im wreszcie wydobyć towarzysza. Był on jednak już martwy, nie oddychał. Przypłacił życiem swą natarczywość.
Gdy robotnicy wynieśli jego zwłoki z podziemia, kobiety załamywały ręce i oskarżały czerwonego Sarafana jako sprawcę jego śmierci.
Nikt jednak nie miał odwagi wracać do podziemia.
— Czerwony Sarafan zasypany! — mówiono, — czerwony Sarafan musi zginąć, bo jest pogrzebiony żywcem!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.