Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 40. Jagiellona i Magik
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

40.
Jagiellona i Magik.

W blizkości zamku krakowskiego znajdował się pałacyk, należący do zmarłego, bogatego wojewody Wassalskiego. Był on zwykle próżny, gdyż owdowiała wojewodzina mieszkała zwy kle albo w dobrach swoich, albo w Warszawie, gdzie było właściwe ognisko dworskiego życia.
Widzieliśmy, że Jagiellona przybyła do Krakowa na uroczystość koronacyi młodej królowej.
Wszystkie jej zamiary i plany nie powiodły się, wszystkie oczekiwania ją omyliły, a na domiar przykrości, jakich doznawała w sam dzień uroczystości, Sobieski powrócił jako zwycięzca i odbył świetny wjazd do przystrojonego wspaniale miasta.
Jagiellona zwierzyła się ze swoich uraz i nienawiści dwom swoim sprzymierzeńcom. Obrachowanemi szatańsko słowy podburzyła hetmana polnego, Paca, przeciw nowomianowanemu wielkiemu marszałkowi koronnemu i zadowolona udała się do swego pałacu z przekonaniem, że w tym samym zamku krakowskim, w którym stary Sobieski padł z rąk, swego wroga, zginie z ręki nocnego napastnika.
Z rana jednakże oczekiwało ją przykre rozczarowanie.
Dźwięk rogów obudził ją. Pospieszyła do okna.
Spojrzała na plac przedzamkowy.
Straż honorowa Sobieskiego stała dokoła w pełnym rynsztunku wojskowym.
Jan Sobieski wyjeżdżał z zamku.
Żył! był nietknięty! kłaniał się tym, którzy go okrzykami witali! Wyglądał jak młody bożek wojenny! Paź przyprowadził mu konia dosiadł go, nie dlatego, żeby miasto opuścił ale żeby za bramami miasta odbyć przegląd oddziału swoich wojowników, którzy mu towarzyszyli do Krakowa.
W tem król, ażeby uczcić Sobieskiego, ukazał się w altanie zamku.
Jagiellola zbladła z gniewu... cofnęła się oburzona... ręce jej zacisnęły się.
Król powitał wielkiego marszałka.
Odezwały się rogi.
Zebrany lud wybuchnął rozgłośnym okrzykiem, gdy siedzący na wspaniałym rumaku Sobieski zdjął przed królem kapelusz, a następnie z podziękowaniem ukłonił się szerokim kołem zgromadzonej publiczności.
Lud składał hołd zwycięzcy nad Doroszenką.
Król łaskawym giestem, do wielkiego marszałka zwróconym, przyłączył się do tego hołdu.
W tej chwili na górze, w jednym z okien zamkowych, ukazała się także czarowna twarz pięknej Maryi.
Wyraz szatańskiego szyderstwa przebiegł bladą twarz Jagiellony.
Jan Sobieski ujrzał Maryę i odjeżdżając złożył jej ukłon rycerski.
Dowódzcy wojska, przywiązani do niego całą duszą i przejęci czcią dla niego, postępowali za nim.
Dalej jechała straż honorowa przy odgłosie rogów. Ludność witała przejeżdżającego okrzykami radości.
— Więc taką jest twoja nienawiść i twoje słowo, dumny, obrażony hetmanie polny litewski? — szepnęła Jagiellona z szyderstwem, — taki skutek twego postanowienia?... Przysiągłeś, że nie będziesz dłużej żył na świecie razem z Sobieskim! miałeś go w nocy przeszyć sztyletem, a ja wskazałam ci miejsce, w którem mogłeś go znaleźć!... Sobieski żyje, dumny upokorzony Pacu, którego ten młody człowiek prześcignął i zaćmił... Sądziłam, że mogę liczyć na ciebie, ale się zawiodłam!
A po krótkiem milczeniu dodała:
— Zdaje się, jakby się odbijały od niego wszelkie pociski! Ale ja nie spoczywam! Drżyj przedemną Janie Sobieski! Znasz moją nienawiść, jak sądzę! Będę cię ścigała, będę myślała nad tem ciągle, póki nie znajdę drogi i sposobu, aby cię zgubić, gdyż widok twego wzrastającego szczęścia doprowadza mnie do obłąkania!
Podczas gdy Jagiellona stała jak ponury duch zemsty i przemawiała w ten sposób za odjeżdżającym bohaterem, lud wszystkiemi bramami wyruszył za miasto, ażeby na obszernym placu przed niem przypatrzeć się Janowi Sobieskiemu i wojownikom, którzy wraz z nim powrócili z placu boju, a teraz odbywali manewry, obchodząc w ten sposób swój powrót.
Wieczorem dopiero skończyło się to widowisko... ognie obozowe zabłysły tu i owdzie... jeźdźcy pozsiadali z koni i zaczęli się posilać podanem im jadłem i napojami.
Przegląd ten wojskowy służył jedynie za pozór zgromadzenia wojsk, które Sobieski zgromadził pod Krakowem w znacznej ilości właściwie dla tego, ażeby nieprzyjaznemu królowi stronnictwu dworskiemu, a mianowicie obu Pacom okazać, że król rozporządza znaczną siłą.
Sobieski znał zdradzieckie myśli i zamiary tego licznego stronnictwa. Pragnął on zamanifestować w ten sposób, że przy nowowybranym królu stać będzie wiernie i stale.
Czy Michał zrozumiał ten zamiar i tę troskliwość swego najdzielniejszego i najwaleczniejszego wodza?
Gdy mu nad wieczorem doniesiono, że pułki po za murami miasta zapaliły ognie i rozłożyły się obozem, ażeby po ukończeniu uroczystości koronacyjnych połączyć się z korpusem wracając do Warszawy, domyślił się właściwego celu tej manifestacyi, lecz milczał o tem, wiedząc równie jak Sobieski, że wiernych stronników nie ma wielu.
Gdy się ściemniło, Jagiellona znajdowała się w swoim pałacu, w pokoju, z okien którego mogła widzieć plac na dole i dojazd do zamku.
Odprawiła ona służącą, która chciała wnieść światło, mówiąc że go nie potrzebuje. Pragnęła, żeby ciemno było w pokoju, ażeby nikt jej w oknie widzieć nie mógł. Patrzyła z góry na plac, który w tej chwili był pusty.
Nagle ukazał się po drugiej strome placu pochylony, ostrożnie idący człowiek, który ustawicznie zwracał okrytą fezem głowę w tę i ową stronę, mając widocznie powody, ażeby się nie bardzo przyglądano jego rysom. Przekonawszy się jednak, że na placu dokoła nie było nikogo, przebiegł go szybko.
Pospieszył do pałacu wojewodziny.
W kilka minut potem zapukał.
Jagiellona zwróciła się do drzwi.
Przez okno wpadł słaby promień światła z wewnątrz do ciemnego pokoju.
Drzwi otworzyły się pocichu i ostrożnie.
Ukazała się brunatna głowa, której błyskający wzrok przebiegł po pokoju.
Człowiek z głową nakrytą fezem dostrzegł Jagiellonę. Zwinnie i bez szmeru wszedł do pokoju i pochylony zbliżył się do wojewodziny. Miał na sobie starą, ciemną bluzę.
— Jesteś sługą indyjskiego kapłana? — zapytała Jagiellona, poznając go.
— Timur jestem, dostojna pani, Timur, sługa potężnego i mądrego Allaraby, — odpowiedział z uszanowaniem przybyły.
Następnie obejrzał się znów ostrożnie na wszystkie strony, poczem rzekł półgłosem, poufnie:
— Przynoszę wiadomość, dostojna pani, ważną wiadomość!
— Od twego pana?
Timur wstrząsnął głową.
— Wiadomość, dla kogo? — zapytała Jagiellona.
— Dla pięknej i dostojnej pani!
— Dla mnie?... Mówże!... Gdzie jest twój pan?
— Odjeżdżamy, dostojna pani, ale mój pan pragnie raz jeszcze widzieć się i mówić z dostojną panią przed odjazdem.
— Powiedz twojemu panu, że czekam na niego.
Timur szeroko roztworzył oczy.
— Tu? — zapytał, — mój pan nie może przybyć do miasta! Ja sam z narażeniem życia dostałem się tutaj! Mój potężny i dobry pan czeka dostojnej pani za bramą miasta przy wielkim posągu! Z tej strony miasta obozują wojownicy przy ogniskach, lecz z drugiej. strony jest zupełna cisza...
— A więc przy pomniku Kazimierza Wielkiego.
— Jakąż odpowiedź mam zanieść mojemu panu, dostojna pani? — zapytał Timur ciekawie.
— Zaprowadzisz mnie do niego!
— Wielki to zaszczyt i łaska dla Timura! — rzekł służący Allaraby z głębokim ukłonem, składając ręce na piersi.
Jagiellona okryła się obszernem, ciemnem okryciem i opuściła pałac z pochylonym, zręcznym jak kot, Timurem.
Oboje poszli przez plac ciemny i pusty, następnie zwrócili się do bramy miejskiej, którą obrał Timur.
Brama ta była już zamknięta.
Gdy Timur zbliżył się do bramy, przystąpił do niego strażnik i chciał mu zadawać pytania.
Jagiellona jednakże dała strażnikowi rozkaz aby otworzył bramę i wypuścił służącego, przyczem dała się poznać. Dozorca przybrał postawę pełną uszanowania i wykonał jej rozkaz.
Brama otworzyła się, skrzypiąc.
Jagiellona i Timur, który śmiał się w duchu, wyszli za miasto.
Następnie udali się drogą, prowadzącą koło stojącego w cieniu kilku drzew pomnika dawno zmarłego króla.
Gdy Jagiellona uszła kawał drogi, ujrzała w oddali migocące w ciemności ognisko.
Z tej strony miasta jednakże, w której się znajdowała, było cicho, pusto i ciemno.
Znała dobrze drogę do posągu i sam posąg. W chwili, gdy się do niego zbliżała, zaświeciło coś jak błyskawica i oświetliło niebieskawym blaskiem posąg, oraz stojącego przed nim w białym kaftanie Allarabę.
Magiczne światło padało na jego postać.
Skąd pochodziło?... Jagiellona stanęła zdziwiona.
Widok oświeconego niezwykłem światłem posągu i postać indyjskiego kapłana wywierał na nią potężne wrażenie. Po chwili światło zagasło. Spojrzała dokoła.
Niebo było pogodne i gwiaździste, nie błyskawica zatem oświetliła posąg i Allarabę. Skądże pochodził ten blask niezwykły, który zagasł po chwili?
Jagiellona spostrzegła teraz dopiero, że Timura już przy niej nie było.
Zbliżyła się do starego, wysokiego ciemnego posągu i stojącego przed nim człowieka w białym kaftanie.
— Skąd pochodził ten blask, kapłanie? — zapytała.
— Miał ci okazać pani, kto cię oczekuje, — odpowiedział Allaraba, — przychodzisz... dzięki ci za to.
— Jakież to było światło, które widziałam, kapłanie?
— Był to ogień Agni, który jest strażnikiem świata, — odpowiedział Indyanin, — patrz Agni użycza mi jeszcze jednego promienia swego wiecznego ognia!
Allaraba miał słuszność... Raz jeszcze jasny blask padł na niego i na otaczające go drzewa.
Trwało to jednak tylko chwilę, poczem światło zagasło znowu.
— Witani cię, dostojna pani, — rzekł Allaraba zbliżając się z szczególną szybkością do Jagiellony, — nim udam się do innych krajów w powrocie do odległych Indyi, uczułem potrzebę podziwiania raz jeszcze twej piękności i usłyszenia od ciebie, czy pozwolisz ręce mojej, aby się do ciebie zbliżyła.
Namiętna mowa kapłana zdawała się budzić wstręt w Jagiellonie. Zrobiła gest dumny i odpychający.
— Przychodzę tu, kapłanie, — rzekła, — ażeby ci powiedzieć, że twój napój, który nazwałeś napojem Kamy, nie miał żadnego skutku. Twój Bóg miłości, jak się zdaje nie towarzyszył temu napojowi!
— Skarżysz się na jego działalność, pani? — zapytał Allaraba, — ja wiem, co się stało! Sama jesteś temu winna, że skutek nie odpowiedział twoim życzeniom, że zawiódł twoje oczekiwania, bo nie został zadany tym, dla których go przeznaczałaś!
Jagiellona spojrzała na kapłana ze zdziwieniem.
— Wiesz co się stało? — zapytała.
— Wiem, że nie Jan Sobieski, lecz kasztelan Zamojski napił się tego napoju! Wiem, że nie król Michał, lecz jeden z jego służących wychylił drugą połowę, — odpowiedział Allaraba, — gdyby go wypili ci, dla których go prze znaczyłaś, byłabyś już do dzisiaj cel swój osiągnęła!
— Obaj oni umarli, kapłanie! — szepnęła Jagiellona.
— Umarli, gdyż kochać cię nie mogli lub nie chcieli!
— A Jan Sobieski jest na drodze do tronu!
— Przeszkodzić temu jest zawsze w twojej mocy!
— Dowiedź mi, że mówisz prawdę, żebym nie sądziła, że słowa twoje są tylko czczym dźwiękiem, kapłanie!
— Jeżeli chcesz zawrzeć ze mną przymierze, obdarzę cię koroną!
— A któż tron ze mną podzieli!
— Ten, którego sobie wybierzesz i nad którym zapanujesz, ażeby moc i władza pozostała w twoich rękach!
— Propozycya to ponętna, kapłanie! — odrzekła Jagiellona stłumionym głosem.
Wzrok Allaraby błysnął tryumfem.
— Wiedziałem o tem, że ją przyjmiesz, pani! Jeżeli chcesz się ze mną sprzymierzyć, jeżeli chcesz we wszystkiem, co będziesz czyniła, używać moich rad i moich środków, to złożę w twoje ręce władzę i potęgę, będziesz powszechnie podziwianą królową, przystroisz czoło świetną koroną i wszystkie ludy będą mówiły o tobie!
— Za tę cenę zgadzam się na twoją propozycyę, kapłanie! Jestem twoją!
To mówiąc, Jagiellona podała rękę noszącemu się z tajemniczemi planami człowiekowi.
Ujął on tę rękę i przycisnął ją do piersi.
Dreszcz przebiegł całą postać Jagiellony.
Czarnobroda, brunatna twarz kapłana miała demoniczny wyraz.
— Chwila ta będzie miała ważne następstwa, pani, — mówił, — czuję, że jesteś moją i na znak tego kładę twą rękę na moją obnażoną pierś. Jeżeli od tej chwili dokładnie i szczerze wypełniać będziesz moje rady, zasiędziesz na tronie i ręka twoja zdruzgocze nienawistnego ci Jana Sobieskiego!
— Powiedz mi, czego za to żądasz kapłanie!
— Żadnej nagrody, księżno! Żądam tylko wiary w moją potęgę i doniesień o wszystkiem, co się będzie działo lub co będzie zamierzonem u dworu! Wysłańcy twoi z tajnemi doniesieniami spotkają moich wysłańców w blizkości Warszawy! Wówczas wybiorę właściwą chwilę, ażeby ci dać w ręce środki, które cię zrobią władczynią.
— Moi wysłańcy oddadzą twoim doniesienia starannie opieczętowane i pewne! O wszstkiem, co się będzie działo na dworze warszawskim będę ci donosiła, kapłanie. Określ jednak dokładniej, gdzie moi wysłańcy twoich mają spotykać.
— W blizkości, Warszawy nad wielką rzeką, w cieniu gałęzi odwiecznego drzewa stoi wielki kamień ofiarny, na którym znajduje się znak wyciśniętej stopy ludzkiej. Pod tym kamieniem w nocy podczas każdej pełni twoi posłańcy zastaną moich! Przymierze między nami zawarte! Krótki czas jeszcze, pani, a droga do tronu otworzy się przed tobą.
Rozstali się, Jagiellona oddaliła się od posągu, przy którym pozostał Allaraba, który patrzał za nią tryumfująco i powróciła do miasta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.